Minął rok, zmieniło się niewiele
W rok po najdramatyczniejszych epizodach kryzysu finansowego rynki są dalekie od kondycji, którą można by uznać za normalną, a największe gospodarki świata wobec nieskuteczności innych metod przywracają protekcjonistyczne praktyki.
Jutro przypada pierwsza rocznica złożenia wniosku o bankructwo Lehman Brothers, który był największą ofiarą kryzysu wywołanego zbyt luźną polityką kredytową banków i konsumpcyjnym stylem życia Amerykanów za pożyczone pieniądze. Obok tego banku z ponad 150-letnią tradycją z listy największych instytucji finansowych zniknęły m.in. Bear Stearns, Merrill Lynch, Wachovia, Mutual City czy Countrywide. W Wielkiej Brytanii państwo przejęło kontrolę m.in. nad Royal Bank of Scotland, a Lloyds (z ponad 40 proc. udziałami rządu) przejął HBOS. Od szczytu z października 2007 r. do dołka w marcu 2009 r. wartość rynkowa największych banków USA skurczyła się z 1,9 biliona dolarów do 290 miliardów. Obecnie wróciła już w okolicę 950 mld USD, co mogłoby sugerować, że sytuacja wraca do normy.
Problem w tym, że rok nie wystarczył do przeprowadzenia fundamentalnych zmian sektora finansowego - zarówno w USA, jak i w Europie roi się od banków, które można uznać, za "zbyt wielkie by upaść", systemy motywacyjne zachęcają do podejmowania krótkoterminowego ryzyka, a rozwiązania problemu tzw. toksycznych aktywów przypomina zamiatanie problemu pod dywan.
Ponadto w skali globalnej handel międzynarodowy zamiast odradzać się, napotyka na coraz większe bariery. Od protekcjonizmu, który tak głośno potępiali przywódcy grupy G20 na ubiegłorocznych szczytach, największe gospodarki świata zdołały powstrzymać się nie dłużej niż kilka miesięcy. W tym tygodniu Chiny - w odpowiedzi na podniesienie o 35 proc. amerykańskich ceł na import opon - zamierzają uderzyć w czuły punkt Stanów i "przyjrzeć się" podatkom na towary z USA, m.in. samochody i mięso drobiowe.
Na azjatyckich rynkach akcji inwestorzy pozbywali się w poniedziałek akcji (NIKKEI spadł o 2,3 proc.), a kapitał z bardziej ryzykownych rynków płynął w kierunku aktywów wycenianych w dolarach, dzięki czemu amerykańska waluta przystąpiła do odrabiania strat z ubiegłego tygodnia. Złoty osłabiał się względem najważniejszych walut o ok. 2 proc. i wiele wskazuje na to, że sprzyjający trend zrostowy dobiegł właśnie końca. Frank kosztował w poniedziałek rano 2,79 PLN, euro 4,22 PLN, a dolar 2,91 PLN.
Łukasz Wróbel