Prywatyzacja po polsku - ratuj się kto może!
Prywatyzować bo kasa pusta - takie rady neoliberałów pod adresem obecnej koalicji brzmią jak apele "ratuj się kto może". Owi doradcy powinni wreszcie pomyśleć, jak zapewnić większe środki na rozwój i wsparcie dla tych gałęzi gospodarki, które mogą dać nam lepszą pozycję w świecie.
Wprawdzie polska gospodarka jakoś się trzyma, ale pozostaje gospodarką drugiej kategorii i bez perspektyw - bez przemysłu innowacyjnego i nowych technologii. Dla krajów wysoko rozwiniętych pozostajemy rezerwuarem siły roboczej, dużym rynkiem zbytu i wygodnym miejscem na lokalizowanie produkcji uciążliwej dla środowiska naturalnego.
Długoletnia stagnacja gospodarcza w Japonii a równocześnie ogromny rozwój Chin, powinny skłonić do myślenia medialnych ekonomistów. Chińczycy nie szczędzą środków na badania i rozwój, ściągają z USA, Japonii i z Europy najlepszych fachowców, podejmują ryzykowne wyzwania, podczas gdy syci Japończycy zrobili się ostrożni, żyją z renty od kapitałów a liberalne rządy zostały zdominowane przez różne grupy interesów, centralną biurokrację i korporacyjny wielki biznes. Zrobiło się u nich podobnie jak u nas. A więc drugą Japonię już mamy, a nawet ją przegoniliśmy, bo u nas politycy są bardziej skorumpowani i zmanipulowani przez media na usługach biznesu. Istotna różnica jest natomiast taka, że nasze kolejne rządy ciągle trzymają się neoliberalnych "pryncypiów" zaś w Japonii zanosi się na odrodzenie; liberalni demokraci przeżywają właśnie swoje Waterloo, a w ministerstwach zapowiada się trzęsienie ziemi.
Balcerowicz musi wykładać
Ponieważ słynny guru twardogłowych neoliberałów musiał odejść z NBP, to teraz musi więcej wykładać w mediach, by dać PO tak potrzebne wsparcie. Opowiada nawet dowcipy z długą brodą, np. o tym, że gdyby socjalistyczną (w domyśle państwową) gospodarkę wprowadzić na Saharze to rychło zabrakłoby tam piasku. Przypomina to słynne wykłady profesora mniemanologii stosowanej. Prof. Stanisławski wykładał jednak tylko w dobrych kabaretach i był najśmieszniejszy. Balcerowicz natomiast sądzi zapewne, że jest najmądrzejszy, choć myli gospodarkę socjalistyczną, znaną dobrze w Skandynawii i w Zachodniej Europie z gospodarką bolszewicką. Z uporem powtarza frazesy, np. o tym, że "prywatyzacja wzmacnia przedsiębiorstwo", jakby nie wiedział, że w prywatnych bankach i prywatnych korporacjach wierchuszka menedżerska, rady nadzorcze i główni akcjonariusze kradną wielokrotnie więcej niż właściciele Polski Ludowej z majątku państwowego. Nagłośniona niedawno sprawa wiceprezes Pekao S.A., która dawała swojemu kochankowi duże zlecenia na usługi PR, to typowy przykład złodziejstwa w nowym stylu.
Na początku lat 90. stare wilki gospodarki bolszewickiej i młode wilczki politycznego biznesu uzasadniały pośpieszną prywatyzację nader zgodnie; tylko prywatny właściciel zadba, aby firma prosperowała dobrze. Taki nie dośpi i nie zje obiadu, dopóki wszystkiego nie dopilnuje i nie zorganizuje, wyniki ekonomiczne śledzi z uwagą i szybko koryguje strategię rozwoju firmy. W Polsce rzeczywiście tak było, ale w dobie pozytywizmu. Później na takich zasadach pracowali drobni prywaciarze i badylarze w peerelu. W III RP też jest mnóstwo drobnych właścicieli i przedsiębiorców bezpośrednio nadzorujących działalność gospodarczą, ciężko pracujących na dobre wyniki. Problem jednak w tym, że dużo większe znaczenie dla wzrostu PKB mają wielkie korporacje i banki, a zwłaszcza polityka inwestycyjna grup kapitałowych o międzynarodowym zasięgu. Ponieważ są one nastawione na maksymalizację zysków, a państwo nie potrafi i nie chce ich wyników finansowych kontrolować, mamy niewielkie wpływy z podatków. W rezultacie nie ma środków na wspieranie rozwoju nowych technologii i branż, w których przewidywany jest burzliwy rozwój.
Wolnorynkowa czy korporacyjna
Nie ma wątpliwości, że wiele gałęzi gospodarki powinno zostać całkowicie sprywatyzowanych. Dotyczy to zwłaszcza handlu, usług, budownictwa i wszystkich sektorów produkcji przemysłowej, które mogą działać w warunkach wolnej konkurencji. Jaki natomiast ma sens sprzedawanie podmiotów gospodarczych, które po prywatyzacji nie tylko zachowują, ale wzmacniają swoją monopolistyczną pozycję na rynku krajowym? Pospieszna sprzedaż Telekomunikacji Polskiej, która przez wiele lat doiła miliony abonentów jak chciała, bo nie miała konkurentów, pozbawiła skarb państwa wielkich dochodów. Państwo zamiast inkasować 100 proc. zysku z działalności uprzywilejowanego potentata, otrzymywało śmieszne grosze z zakamuflowanego wyzysku swoich obywateli. Ten przykład i wiele podobnych dowodzących, że prywatyzacja w wersji Balcerowicza i Lewandowskiego była ponurą farsą powodującą uwiąd gospodarki wolnorynkowej i rozkwit korporacji, niczego wielu ekonomistów rządowych nie nauczył. Ostatnie lata - które upłynęły na prywatyzacji firm sprzedających ludziom gaz, energię elektryczną, wodę i usługi, z których nie mogą zrezygnować, a nie mogą ich kupić na wolnym rynku od wybranego dostawcy - dobitnie to potwierdzają.
Publiczne czyli rządowe?
Smutna prawda o tym, że politycy wciskają do rad nadzorczych i zarządów firm pozostających pod kontrolą skarbu państwa "swoich" - miernych, biernych, ale wiernych - nie może być powodem do pozbywania się zakładów o znaczeniu strategicznym, z dobrymi perspektywami. Nepotyzm i kolesiostwo okiełznać powinny załogi, najbardziej przecież zainteresowane dobrymi wynikami i trwałym rozwojem swoich zakładów pracy. Ponieważ liderzy związkowi podejrzewani są często o układy z politykami, radami nadzorczymi i menedżerami, pożądane jest, aby w zakładach pracy było kilka organizacji związkowych (jest to spełnione do przesady; prawo umożliwia cwaniakom i pasożytom broniącym się przed zwolnieniem z pracy zakładanie własnego "związku"). Konieczne jest zatem, by związki stanowiły rzeczywistą reprezentację załóg, a wynagrodzenia menedżerów i wyniki finansowe w tych niby naszych zakładach były jawne. Te zakłady należą przecież do narodu (tak powiedział wicepremier Schetyna). W istocie kolejne rządy mniemają, że to, co jeszcze państwowe, to rządowe i nic nie robią, aby zarządzanie tym majątkiem uzdrowić i poddać społecznej kontroli. Albo mniemają, że obłudy, prywaty i niekompetencji rządzących ludzie nie widzą.
Jan Kazimierz Kruk
CZYTAJ TAKŻE:
LOT wybrał doradcę prywatyzacyjnego