Na Węgrzech zakaz handlu w niedziele okazał się niewypałem. W Polsce może odnieść sukces?

Węgierska ustawa zabraniająca sprzedaży w niedziele przetrwała tylko 13 miesięcy. Miała poprawić konkurencyjność małych sklepów, ale nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Została cofnięta m.in. z powodu silnego oporu społecznego. U nas takie rozwiązanie dopiero weszło w życie, jednak opinia publiczna jest podzielona. Na konsekwencje nowego prawa musimy zatem jeszcze jakiś czas poczekać. Natomiast prawdopodobnie nie powtórzymy scenariusza znad Balatonu. Obecnie wydaje się, że regulacje zostaną zniesione dopiero w przypadku zmiany rządu po następnych wyborach parlamentarnych. I tylko wtedy, kiedy zaakceptują je wyborcy.

Węgrzy szybko rezygnują

Rząd w Budapeszcie wprowadził zakaz handlu w niedziele w marcu 2015 roku. Zezwolono jedynie na działalność sklepów o powierzchni do 200 mkw. pod warunkiem, że za ladą stanie właściciel lub członek jego rodziny. Bez problemu mogły działać apteki, restauracje, placówki na stacjach paliwowych, lotniskach i dworcach kolejowych. Wyjątek uczyniono dla okresów przedświątecznych, by rozładować kolejki.

Głównym celem zmian było obniżenie konkurencyjności wielkich sieci handlowych, a także wsparcie małych sprzedawców. Przepisy przetrwały do końca marca 2016 roku, kiedy uchylono ustawę, ze względu na niechęć obywateli i planowane przez opozycję referendum w tej sprawie.

Reklama

- Trudno porównywać tamtejsze regulacje z naszymi, nawet jeśli w pewnym zakresie są podobne. Przede wszystkim oba kraje różni struktura rynku. Węgry są zdominowane przez wielkie międzynarodowe sieci. W Polsce ich obecność też jest odczuwalna, jednak około 40 proc. sklepów to placówki niezależne. Zatem nie możemy przykładać tej samej miary do obu rozwiązań. Przykładowo, tam regulacje od razu objęły wszystkie niedziele, u nas początkowo dwie w miesiącu - mówi Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu (PIH).

Nad Balatonem zamiar wprowadzenia niedzielnych ograniczeń pojawił się już kilkanaście lat temu. W 2011 roku odrzucono gotowy projekt prawodawczy, ponieważ państwo borykało się z pokryzysowymi problemami gospodarczymi. Cztery lata później zrealizowano pomysł, choć ze statystyk wynikało, że obywatele w znacznej większości byli temu przeciwni. Badanie firmy Ipsos, przeprowadzone w czasie wdrażania zmian, wykazało, że 68 proc. Węgrów było nastawionych negatywnie. Z drugiej strony, ustawę poparło kilka sieci handlowych zrzeszających małe sklepy. Niechętne były organizacje pracodawców, a związki zawodowe były podzielone.

- W Polsce badania opinii publicznej nie są tak jednoznaczne, chociaż pewne zjawiska są podobne. Jedna z dużych sieci handlowych - nazwę pominę - pozytywnie zareagowała na zablokowanie sprzedaży w niedziele. Jednak w odróżnieniu od węgierskich przedsiębiorstw, zrobiła to dopiero po wprowadzeniu w życie ustawy. Związki zawodowe też prezentowały odmienne postawy. NSZZ Solidarność uparcie dążyła do jak najbardziej restrykcyjnych rozwiązań i praktycznie zrealizowała niemal wszystkie postulaty. Z kolei Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych wskazywało, że lepszym wyborem będą podwyżki płac za pracę w ostatnim dniu tygodnia - zwraca uwagę dyrektor Ptaszyński.

Polacy podzieleni

Postawy obywateli nad Dunajem były zdecydowane - większość optowała za utrzymaniem trwającego od lat status quo. Nie mieli też problemów natury religijnej. Według Pew Research Center, w tym silnie zlaicyzowanym państwie w nabożeństwach uczestniczy jedynie 12 proc. osób, a w Polsce - cztery razy więcej. Wyniki badania opublikowano w maju 2017 r. Być może z powodu tej przewagi tutejsze sondaże pokazują rozbieżne wyniki. Jak wskazuje CBOS, 58 proc. rodaków popiera zakaz handlu niedzielnego.

Natomiast Kantar TNS podaje, że aż trzy czwarte Polaków jest przeciw ograniczeniom. Oba sondaże pochodzą z listopada 2017 r. Z drugiej strony, ta sama grupa liczy na zapewnienie pracownikom sklepów dwóch wolnych niedziel w miesiącu. Zgodnie z danymi ARC Rynek i Opinia z lutego tego roku, 78 proc. społeczeństwa regularnie robiło w tym czasie zakupy, a po wprowadzeniu obostrzeń 45 proc. będzie kontynuować je w mniejszych sklepach.

- Czas pokaże, jak naprawdę zareagują klienci. Podczas prac nad projektem byli podzieleni niemal pół na pół na zwolenników i przeciwników. Od ponad ćwierćwiecza jesteśmy przyzwyczajeni do placówek handlowych otwartych codziennie. Starsze pokolenie pamięta czasy, kiedy sklepy były czynne wyłącznie w dni powszednie i dość wcześnie zamykane. Jednak na rynek weszła już generacja, która takich wspomnień nie ma. Nie wiadomo, jak młodzi ludzie przyjmą nową sytuację. Z drugiej strony, stopniowe ograniczenia - od dwóch niedziel zakupowych w miesiącu, przez jedną w przyszłym roku - być może łagodnie zmienią dotychczasowe przyzwyczajenia - uważa Maciej Ptaszyński.

Zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce zdanie pracodawców, pracowników i konsumentów nie zajmowało rządzących. Także opinie pracodawców i pracowników nie spędzały snu z powiek ustawodawcom. Warto jednak zapoznać się z ich głosami. Sebastian Starzyński, prezes Instytutu Badawczego ABR SESTA, wskazuje, że w badaniach opinii kasjerek i kasjerów na temat zakazu handlu w niedziele więcej, niż połowa uważa ustawę za dobrą. Warto jednak zwrócić uwagę na ich status rodzinny. Wśród osób z dziećmi przewaga zwolenników wynosi dwie trzecie, ale w grupie bezdzietnych respondentów to mniej niż 40 proc. Jednak propozycja zastąpienia dnia wolnego 2,5-krotnie wyższą stawką godzinową znalazła więcej zwolenników niż przeciwników. Około jedna trzecia ankietowanych nie ma zdania. Swoje opinie mają też przedsiębiorcy.

- Ankietowaliśmy 5700 niezależnych właścicieli sklepów spożywczych. Dla prawie połowy z nich niedzielne obroty nie przekraczają 10 proc. całości. Jednak ponad 40 proc. obawia się spadku przychodów. Podobna grupa sądzi, że nowe regulacje nie wpłyną na ich kondycję finansową. Jedna trzecia postulowała utrzymanie dotychczasowych zasad sprzedaży, prawie tyle samo - zakazu w niedziele i święta z wyłączeniem małych sklepów, a niewielu mniej - zamknięcia wszystkich placówek - informuje ekspert z Polskiej Izby Handlu.

Zmiany możliwe po wyborach

Na Węgrzech skutki wprowadzenia prawa likwidującego działanie handlu w niedziele są niejednoznaczne. Mimo prognoz nie spełniły się obawy o utratę nawet 20 tys. miejsc pracy. Budżet nie poniósł wieszczonych kosztów rzędu 43 miliardów forintów (ponad 570 milionów złotych).

Co więcej, zanotowano nawet niewielki wzrost przychodów w branży, choć nie wiadomo czy z powodu ustawy, inflacji, czy rosnących dochodów. Spadek liczby sklepów nie wykraczał poza wieloletni trend. Przyszłe rezultaty w Polsce to jedna wielka niewiadoma.

Dyrektor generalny PIH-u zauważa, że w mniejszych firmach właściciel będzie miał mniej czasu wolnego, obsługując klientów. A posiadając np. trzy niewielkie sklepy, będzie mógł pracować tylko w jednym. Pracownicy natomiast stracą dodatki za dzień świąteczny.

- Początkowe ograniczenie sprzedaży w dwie niedziele w miesiącu może przysporzyć problemów sprzedawcom. Klienci raczej nie będą sprawdzać dat i jeśli trafią na zamkniętą placówkę, po prostu będą unikać wszystkich niedziel. A sieci handlowe będą ponosić koszty otwarcia w tym czasie. Może to szczególnie dotknąć obszaru artykułów spożywczych. Mniejszy problem odczują centra handlowe dzięki rozbudowanej ofercie rozrywkowej i gastronomicznej. Duży problem będzie miał segment "dom i ogród". Tam pokaźną część przychodów generuje właśnie ruch weekendowy.

A teraz klienci będą mieli mniej czasu na wybór produktów - stwierdza Sebastian Starzyński.

Oczywiście polskie sieci handlowe dostosują się do nowych warunków, np. przedłużając godziny otwarcia w dni powszednie. Rynkowi giganci mogą zastosować agresywną reklamę i promocje. Pojawia się pytanie, czy to wszystko przekona Polaków do zaakceptowania utraty jednego dnia zakupów w tygodniu. Węgrzy szybko zrezygnowali z ograniczeń. W innych państwach UE prawodawstwo jest coraz łagodniejsze.

Według informacji PIH-u, we Francji obowiązuje już 500 wyjątków od zakazu sprzedaży w niedziele obejmujących duże miasta i ośrodki turystyczne. Z restrykcji stopniowo wycofuje się też 15 innych członków Unii, w 13 nie ma żadnych obostrzeń. Jedynie Austria twardo przestrzega przepisów nie dopuszczając żadnych odstępstw.

- W Polsce trudno będzie oczekiwać scenariusza węgierskiego. Nasze społeczeństwo jest zmęczone. Nawet zdecydowanie bardziej kontrowersyjne ustawy rzadko wywoływały większe poruszenie. Obecny rząd najprawdopodobniej utrzyma nowe przepisy. Przypuszczalnie do zmiany mogłoby dojść dopiero po przejęciu władzy przez obecną opozycję, po wyborach parlamentarnych. Ale także wtedy decyzje zostaną poprzedzone głęboką analizą skutków regulacji, zarówno od stronny biznesowej, jak i społecznej. Ze szczególnym uwzględnieniem korzyści politycznych nowego rządu - dodaje Sebastian Starzyński.

Zdaniem Macieja Ptaszyńskiego z Polskiej Izby Handlu, kluczowa będzie reakcja społeczeństwa na wprowadzane zmiany, a jego sprzeciw mógłby być silniejszy, gdyby od razu zamknięto sklepy w każdą niedziele. Co prawda, nowe przepisy dotkną bezpośrednio praktycznie wszystkich, ale nie należy spodziewać się protestujących tłumów na ulicach.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2017

MondayNews
Dowiedz się więcej na temat: handel w niedziele | zakaz handlu w niedziele | Węgry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »