Rosjanie mogą mieć nowe kłopoty z gazociągiem Nord Stream 2
Rewizja dyrektywy gazowej jest jednym ze sposobów, aby co najmniej opóźnić Nord Stream 2 przez konieczność negocjacji z Rosją warunków implementacji zmienionego prawa względem projektu. Gdyby porozumienie miał zatwierdzać Parlament Europejski, możliwe byłoby nawet jej zablokowanie w razie braku poparcia Izby. Drugi sposób to sankcje amerykańskie, które mogłyby utrudnić finansowanie projektu poprzez uderzenie w europejskich partnerów finansowych projektu.
Nord Stream 2, czyli projekt gazociągu z Rosji do Niemiec przez Morze Bałtyckie, jest postrzegany przez zwolenników jako źródło taniego gazu. Jest on istotny dla konkurencyjności firm zachodnich, które zaangażowały się finansowo w projekt: BASF/Wintershall, E.on/Uniper, OMV, Shell i Engie.
Podstawą ekonomiczną do budowy, oprócz pożyczek tych firm, które służą finansowaniu prac, są umowy gazowe. To prawdopodobnie z tego względu w ostatnim czasie austriackie OMV przedłużyło umowę gazową z Gazpromem.
Zdaniem Brukseli ten projekt nie jest zgodny z celami Unii Energetycznej i nie zwiększy bezpieczeństwa energetycznego Europy. Ponadto, powinien zostać podporządkowany prawu unijnemu.
Liczą na to przeciwnicy projektu, którzy wskazują na szereg zagrożeń z nim związanych z zakresu: polityki, prawa, rynku, bezpieczeństwa i środowiska.
Propozycja Komisji Europejskiej zakłada zmianę dyrektywy gazowej po to, aby rozciągnąć obowiązywanie jej zapisów na całe terytorium Unii Europejskiej, a więc także gazociągi importowe z krajów trzecich, jak wspomniany Nord Stream 2. Po przejściu przez Parlament Europejski propozycja rewizji trafiła do Rady Europejskiej i tam utknęła.
Pomimo zabiegów, w których brała udział także polska dyplomacja i posłowie do Parlamentu Europejskiego, na razie nie udało się uruchomić prac Rady Europejskiej nad dyrektywą gazową. Problemem pozostaje stanowisko Austrii i Niemiec, które są mniej oficjalnie wspierane przez Bułgarię i Grecję. Tymczasem kończy się prezydencja bułgarska i zbliża austriacka.
- Gra na czas potrwa co najmniej do jesieni, gdy zacznie się prezydencja austriacka - mówi w rozmowie z MarketNews24 Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.