Szerzenie ciemnoty, czyli VAT zamiast reform

Dokumenty związane z planem finansowym nie zostały jeszcze upublicznione, jednak już teraz ekonomiści nie zostawiają na pomysłach Tuska i ministra finansów Jana Rostowskiego suchej nitki. Podwyższenie podatków zwiększy koszty życia. Więcej zapłacimy za energię, jedzenie, leki i ubrania. Siłą rzeczy najbardziej uderzy to w najuboższych, ale podwyżkę odczuje cała gospodarka.

Podwyższenie stawek VAT, sprzedaż pozostających w rękach państwa gruntów oraz pakietów kontrolnych PKO BP i PZU, a także wprowadzenie reguły wydatkowej - tak w skrócie wygląda czteroletni plan finansowy rządu Donalda Tuska. Szczegółów nikt nie zna.

Ucierpią ci, co zwykle

Do tej pory VAT wynosił: 3 proc. na żywność nieprzetworzoną, 7 proc. m.in. na leki, ubrania po żywność niskoprzetworzoną (np. chleb, nabiał i makaron) oraz 22 proc. na większość produktów i usług. Teraz pierwsza z tych stawek wzrośnie do 5 proc., druga do 8, a trzecia do 23 proc. Zmniejszone z 7 do 5 proc. będzie opodatkowanie niskoprzetworzonej żywności.

Reklama

Zdaniem ministra Rostowskiego ceny żywności spadną o 0,7 proc. Bez dokumentów trudno powiedzieć, w jaki sposób dokonano tego wyliczenia.

- Nie musimy nadmiernie obciążać budżetów domowych - deklarował Donald Tusk, zapewniając, że podniesienie podatków nie spowoduje wzrostu cen. Innego zdania jest Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.

- Mówienie, że podwyżka o 1 punkt proc. nie będzie miała większego wpływu na zmiany cen, bo ochronimy ceny żywności, jest szerzeniem ciemnoty i obrażaniem inteligencji Polaków. Nawet jeśli stawka VAT na żywność nie wzrośnie, to przecież producenci żywności nie żyją na bezludnej wyspie. Podwyżka przełoży się na ich koszty funkcjonowania, więc będą musieli zweryfikować ceny - prognozuje ekonomista.

Zdaniem Donalda Tuska po podwyższeniu stawek VAT wydatki przeciętnego gospodarstwa wzrosną o kilkanaście groszy dziennie. Wydaje się to czczą gadaniną, ale nawet jeśli przyjąć to wyliczenie, dla osób najsłabiej sytuowanych, będzie to zauważalna różnica.

- Każda podwyżka podatków jest dla naszych gospodarstw domowych, nie najlepiej przecież wynagradzanych i żyjących na nie najwyższym poziomie, dotkliwa - mówi prof. Alfred Janc z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.

- Nawet jeśli będzie to tylko kilkanaście groszy dziennie, w co nie wierzę, to dni w miesiącu jest wiele i po przemnożeniu wychodzi nam spore obciążenie przy takich poziomach dochodu, jakie mamy.

- Niektórzy ludzie dosłownie przemierzają kilometry między sklepami - dodaje Andrzej Sadowski.

- W jednym kupują masło, bo jest kilka groszy tańsze, a w innym cukier czy twaróg. Prowadzą żelazne rachunki swoich wydatków, bo środki, którymi dzisiaj dysponują na życie, są niewystarczające. Skoro kilkugroszowa różnica w cenie ma dla nich znaczenie teraz, przed podwyżką, to tym bardziej będzie miała znaczenie po podwyżce. I to oni odczują zmianę najdotkliwiej.

Gdzie ta reforma?

Nasi eksperci są zgodni, że ratowanie finansów państwa wymaga jakościowych zmian, których rząd nie proponuje. Planowane podwyżki podatków mają przynieść budżetowi 5 mld zł. Problem w tym, że deficyt finansów publicznych w 2010 r. wyniesie według danych rządowych ok. 80 mld zł.

- Nawet na bieżące potrzeby te 5 mld to kropla w morzu potrzeb - ocenia były wiceminister finansów Mirosław Barszcz.

Oznacza to, że Polska nadal będzie musiała się zadłużać. A nasz dług publiczny już teraz przekracza 700 mld zł. Nie jest zresztą pewne, czy rzeczywiste wpływy z podwyżki nie okażą się mniejsze od planowanych.

- Podwyżki opodatkowania w Polsce wielokrotnie pokazały, że rząd po podniesieniu stawek dostaje mniej, a nie więcej - zwraca uwagę Andrzej Sadowski. - Gdyby rząd rzeczywiście dokonał reformy finansów publicznych, gdyby zmienił jeden z najgorszych na świecie - w ocenie Banku Światowego - systemów podatkowych, który jest nieefektywny i bardzo kosztowny, gdyby w dodatku odblokował gospodarkę, czyli zniósł te wszystkie biurokratyczne bariery, to miałby zdecydowanie większe środki w budżecie, niż te wynikające ze zwiększenia opodatkowania.

Rząd ma wybór: albo utrzymanie złego rządzenia, albo reformy i lepsza sytuacja gospodarcza. Wybrano zwiększenie opodatkowania, które jest związane z wiarą w dogmat arkusza kalkulacyjnego. Ale tylko w arkuszu jest tak, że jak w jednej kolumnie zwiększy się wartość, to w drugiej natychmiast wzrastają wpływy.

Brak rzeczywistej reformy krytykuje też prof. Janc.

- Miała być likwidacja funduszy parabudżetowych i zbędnych instytucji, ograniczenie etatyzacji, zmniejszenie zatrudnienia w administracji, zmniejszenie biurokracji. Co zostało zrobione? Deficyt, o którym mówimy, jest wynikiem rozpasania wydatków, zamiast tworzenia budżetu na czasy krytyczne.

Zdaniem Mirosława Barszcza konieczne jest ograniczenie liczby urzędników.

- Reżim komunistyczny zatrudniał w Polsce 150 tys. osób. To wystarczało, żeby funkcjonowało centralnie planowane, socjalistyczne, zamordystyczne państwo. W tej chwili urzędników jest 450 tys. czyli 3 razy więcej, i żeby było śmieszniej, w ciągu ostatnich 5 lat przyrost zatrudnienia w administracji wyniósł 100 tys. osób. Nie ma żadnej optymalizacji zatrudnienia. Urzędnicy piszą niepotrzebne nikomu raporty, wykonują czynności, które nie mają najmniejszego sensu. Rozumiem, 450 tys. plus rodziny to 1-2 mln wyborców i to może być paraliżujące dla rządzących. Ale przy takim przyroście dojdziemy kiedyś do sytuacji, w której mało kto będzie coś produkował albo sprzedawał, a 90 proc. zatrudnionych będzie pracowało w administracji obsługującej samą siebie - tłumaczy były wiceminister finansów.

Dalsze zaciąganie pożyczek będzie nas niebezpiecznie zbliżać do sytuacji, w której dług publiczny przekroczy 60 proc. PKB, czego zabrania konstytucja.

- Wielu ekspertów mówiło o tym od dawna - przypomina Mirosław Barszcz. - Widać to było choćby po ogromnym zadłużeniu. Jego wzrost za czasów rządów Jana Rostowskiego ma dynamikę, jaka się jeszcze nie przytrafiła w historii wolnej Polski.

W łataniu dziury ma pomóc przyspieszenie prywatyzacji. Sprzedaż pakietów kontrolnych PKO BP i PZU nie była wpisana w tegoroczny plan prywatyzacji. Razem ze sprzedażą państwowych gruntów, zyski mają wynieść 55 mld zł w ciągu najbliższych trzech lat.

- Państwo w dalszym ciągu jest właścicielem gigantycznego majątku, więc budżet odczuje jego sprzedaż - ocenia Mirosław Barszcz. - Ale rodowe srebra można sprzedać tylko raz. Pieniądze ze sprzedaży może i są potrzebne w trudnej sytuacji państwa, ale chciałbym mieć cień nadziei, że nie zostaną przejedzone, a wszystko wskazuje na to, że jednak tak się stanie.

Podwyżki VAT-u jeszcze wyższe

Plan finansowy rządu jest niejasny nie tylko dla przeciętnego obywatela. Także ekonomiści nie mają na jego temat pełnych danych. Przykładem jest reguła wydatkowa polegająca na tym, że wzrost niezapisanych w ustawach wydatków budżetowych będzie automatycznie ścinany do poziomu 1 proc. powyżej inflacji.

- To mydlenie oczu. Reguła jest niezrozumiała dla społeczeństwa, więc może będzie służyła jako tajemne wyjaśnienie, dlaczego czegoś nie można obniżyć, a coś innego trzeba. Tylko co to ma wspólnego z rynkiem i demokracją? - pyta Alfred Janc.

I dodaje: - Ile właściwie potrzebujemy: kilku miliardów czy kilkudziesięciu? I dlaczego? Bo wydatki w poprzednich latach były rozdmuchane? Bo zamykamy kryteria konwergencji? W państwie jest jak w rodzinie, jeśli się komuś obniża kieszonkowe, trzeba powiedzieć, czy to za złe zachowanie, czy głowa rodziny dobrze rządzi, więc potrzebuje więcej środków w nagrodę. Minister finansów nie działa w przejrzysty sposób. Pokazuje, że jest jakaś wyższa konieczność, która nie wiadomo z czego wynika, ale rząd będzie dobry i zrobi tylko trochę, żeby to ludzi nie dotknęło. Słyszeliśmy, że nasz system finansowy poradził sobie całkiem dobrze w kryzysie, gospodarka też. Byliśmy niby zieloną wyspą. Czym w takim razie uzasadnić podniesienie podatków? Sądzę, że jest jakiś powód, który istnieje od dawna, ale był lekceważony z powodów politycznych - przypuszcza Janc.

Mirosław Barszcz zwraca uwagę na to, że w zmiany stawek VAT wmontowany jest "haczyk".

- Ma się pojawić mechanizm, który po przekraczaniu stopnia zadłużenia będzie powodował automatyczne podwyższenie stawki VAT o kolejny punkt procentowy. Być może minister już wie, że stopień zadłużenia przekroczy ten próg ostrożnościowy. Możemy mieć więc do czynienia z faktyczną podwyżką VAT do 24 lub 25 proc. schowaną pod płaszczykiem mechanizmu, który będzie automatycznie podbijać stawkę - mówi Mirosław Barszcz.

- Naszą uwagę rząd próbuje skupić na kwestii samego deficytu, a o wiele groźniejsze jest galopujące tempo długu publicznego, który za obecnego rządu radykalnie się zwiększył. To grozi destabilizacją polskiej gospodarki i upodobnieniem naszej sytuacji do Grecji - dodaje Andrzej Sadowski.

Będzie drożej

Skutki wprowadzenia planu finansowego zapowiadają się źle. Według Andrzeja Sadowskiego, koszty życia zauważalnie wzrosną.

- Część aktywności gospodarczej przeniesie się do szarej strefy. Kolejni Polacy podejmą decyzję o wyjeździe za granicę, bo stwierdzą, że nie ma sensu wiązać swojej przyszłości z własną ojczyzną. To będą skutki, które przekraczają wyobraźnię rządu i podwyżkę VAT. Ludzie będą mieli w pamięci exposé premiera, który mówił, że "Polacy mają prawo do niskich podatków" - mówi Sadowski.

Niewiele większym optymistą jest Mirosław Barszcz.

- Te 5 mld zł, to są pieniądze, które zostaną wyssane z portfeli konsumentów i budżetów firm - tłumaczy. - Firmy zapewne zmniejszą marże, pozostawiając niektóre ceny na tym samym poziomie, co przełoży się na mniejsze wpływy z PIT i CIT. Oczywiście nie grozi nam z tego powodu zapaść i katastrofa gospodarcza, ale z pewnością będzie to miało negatywny wpływ na wzrost PKB.

Jakub Jałowiczor

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »