Wojna, jakiej na granicy jeszcze nie było
O ponad połowę skurczyła się ostatnio rzesza zarabiających na życie przemycaniem papierosów z Rosji. Mimo to, nadal tylko co dziesiąta osoba przekraczająca polsko-rosyjską granicę nie jest przemytnikiem - szacują celnicy, którzy od kilku miesięcy toczą z przemytem taką wojnę, jakiej jeszcze na tej granicy nie było.
Mobilnych nikt nie lubi
Na razie w tym pojedynku nie ma wygranych, ale żadna ze stron się nie poddaje. Celnicy na każdej ze zmian rozkręcają przemytnicze auta i wyciągają z nich papierosy. Zdaniem przemytników trwa to zbyt długo. Dlatego, w proteście przeciw tej opieszałości, w ostatni piątek października grupa, określająca siebie mianem "często przekraczający granicę", pikietowała przejście w Bezledach. Kilka dni wcześniej grupa równie często jeżdżących do Rosji napadła na tzw. mobilny patrol - celnicy zostali zwymyślani, ich auto skopane.
Ten incydent nikogo specjalnie nie zdziwił, bo "mobilni" są szczególnie znienawidzeni przez przemytników za to, że kontrolują i rekwirują kontrabandę nie tylko na granicy, ale np. w środku wsi, czasem na oczach sąsiadów. Do tego w każdym z takich patroli jest pies, który znajduje papierosy schowane nawet w najwymyślniejszych miejscach. Forma ostatniej napaści na celników, tzn. wyzwiska i kopanie w zderzak, też nie była wyszukana, bo w tym roku przemytnicy m.in. spalili prywatne auto celnika, w dach innego pojazdu wbili siekierę, jeszcze innemu porysowali karoserię gwoździem, a kolejne auto miało pewnego ranka dziury w każdej oponie.
Ta granica należy do przemytników
Na 210 kilometrach granicy polsko-rosyjskiej są trzy drogowe przejścia do obwodu kaliningradzkiego: w Gołdapi, Bezledach i Gronowie. Przemytnicy od lat królowali na każdym z nich: dyktowali, kto w którym miejscu samochodowej kolejki się ustawi, zwykłym podróżującym autobusami rejsowymi podrzucali pod siedzenia papierosy, wkładali paczki w lufciki, albo między siedzenia, na oczach wszystkich okładali brzuchy, łydki i ramiona pudełkami papierosów, przyklejali taśmą do ciała, a potem nakładali na siebie kolejne warstwy bluz, dresów, kurtek czy spodni, tak aby przy dotknięciu ich przez celnika nie było czuć kantów w pudełkach, tylko miękkość ubrań. - Ta granica - pewnie jako jedna z niewielu w Europie - od lat należała do przemytników. Trzeba było z tym skończyć, chcieliśmy i chcemy z tym skończyć, dlatego żadne przemytnicze szantaże i protesty nas nie wzruszają. Mamy sprzęt i przepisy do walki z przemytem i wykorzystujemy je - powiedział zastępca dyrektora Izby Celnej w Olsztynie Ryszard Chudy, który przyznał, że rozumie dlaczego przemytnicy stają się ostatnio tak nerwowi, że niedawno jeden na przejściu na oczach wszystkich rzucił się do bicia celnika, co się wcześniej nie zdarzało.
- Oni traktują przemyt jak pracę, na dodatek taką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Uświadomiłem to sobie, gdy przed laty na proteście granicznym w Gronowie jeden z przemytników powiedział mi: "OK, zabierajcie papierosy tym, co przewożą duże ilości, nam pozwólcie przewieźć tyle, żebyśmy tę stówkę dziennie zarobili". To mną wstrząsnęło, bo celnik, który pracował na pasie granicznym, dostawał wówczas na rękę 1,2 tys. zł! - powiedział Chudy.
Przyzwolenie na kontrabandę
Choć nikt nie prowadził na ten temat statystyk, można zaryzykować twierdzenie, że przez lata przy granicy z Rosją nie było wsi i miasteczka, w którym ktoś nie zajmowałby się przemytem. Papierosy, alkohol, a w ostatnich latach także paliwo przemycali z obwodu kaliningradzkiego głównie bezrobotni mieszkańcy b. PGR-ów, ale na granicy można spotkać było też uczniów liceów czy absolwentów zawodówek, którzy w okolicy nie mogli znaleźć pracy - w woj. warmińsko-mazurskim bezrobocie od lat jest największe w kraju, a w regionie najwięcej ludzi nie miało - i nadal nie ma - pracy właśnie w powiatach przygranicznych, np. w Bartoszycach poziom bezrobocia wynosi teraz ponad 32 proc. Przez lata z tego powodu utarło się przekonanie, że do przemytu popychała ludzi bieda. "Kraść mamy, czy z głodu umierać?" - odpowiadali zawsze przemytnicy pytani, czy nie mogliby zająć się czym innym. Takie wypowiedzi sprawiły, że przyzwolenie społeczne na przemyt w regionie był spory nawet wtedy, gdy ci ludzie - oficjalnie bezrobotni i korzystający z pomocy społecznej - zaczęli budować domy i jeździć dobrymi autami.
Z szacunków Izby Celnej w Olsztynie wynika jednak, że rzesza przemytników w ostatnich miesiącach skurczyła się o ponad połowę - o ile w 2008 roku na granicy odprawiono prawie 2 mln osób, o tyle w tym roku (do końca sierpnia) - zaledwie 720 tys., przy czym warto zauważyć, że konsulat Rosji w Gdańsku w tym roku wydał 14 tys. wiz wjazdowych do Rosji, z czego 4 tys. stanowiły tzw. wizy humanitarne, tj. wydawane Polakom na zaproszenie rosyjskich instytucji czy organizacji. - Więcej z tych wydanych już przez nas wiz to były wizy roczne pozwalające na wielokrotne przekraczanie granicy - przyznał konsul generalny Federacji Rosyjskiej w Gdańsku Siergiej Puczkow (konsulat obejmuje zasięgiem woj. warmińsko-mazurskie, pomorskie, kujawsko-pomorskie i zachodniopomorskie).
Gdzie się podziały mrówki?
Skurczenie się rzeszy tzw. mrówek, jak potocznie nazywa się przemytników, jest w przygranicznych gminach publiczną tajemnicą: wszyscy o tym wiedzą, ale nie chcą o tym rozmawiać, analizować. - Docierają do nas sygnały, że ludziom przestało się opłacać jeżdżenie do Rosji, że coraz mniej osób w tym upatruje źródło swojego utrzymania, ale czy to dobrze, czy źle, to nie moja sprawa - uciął w rozmowie z PAP wójt przygranicznej gminy Braniewo Wincenty Przyborowski. Dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Bartoszycach Anna Konowrocka powiedziała, że oficjalnie nie może tego potwierdzić, ponieważ ten rodzaj "pracy" nie był nigdy rejestrowany. - O tym, że coraz mniej osób się tym zajmuje, wiem tylko z poczty pantoflowej - zdradziła. Jedynymi danymi, która mogą wskazywać na to, że dawni przemytnicy wzięli się do legalnej pracy, jest liczba zakładanych w powiecie bartoszyckim firm: w 2008 roku działalność gospodarczą założyło 129 osób, w tym roku tyle samo zanotowano już na koniec września. - Nie mogę powiedzieć, że ci nowi przedsiębiorcy to dawni przemytnicy, ale i nie mogę wykluczyć, że część z nich to właśnie tacy ludzie - przyznała Konowrocka.
Mniej ludzi zajmuje się teraz przemytem nie dlatego, że przestało się to opłacać. Na bazarach w Giżycku, Węgorzewie czy Kętrzynie paczka papierosów kupionych w Rosji za 2 zł sprzedawana jest za 6 zł. Osoby, które je sprzedają - nie są to przemytnicy - stoją w zaułkach z paczką w garści i zaczepiają przechodniów, a gdy ktoś potrzebuje większą ilość wyciągają zapasy np. z koszy na śmieci. Klientów na takie papierosy jest sporo, bo za paczkę podobnych jakościowo polskich papierosów trzeba zapłacić dwa razy więcej. Zmięte pudełka z rosyjskimi banderolami można zobaczyć w popielniczkach mazurskich urzędów, na pocztach, w barach. Palenie tzw. "ruskich" nie uchodzi za nic złego, palą je m.in. studenci olsztyńskiego uniwersytetu.
Drobnica zniknęła z granicy
Ale na polskie bazary trafia zaledwie ułamek tego, co jest przemycane, reszta jest skupowana, pakowana najczęściej do tirów i wywożona na Zachód. - Ostatnio byli u mnie dziennikarze niemieckiej telewizji. Powiedzieli, że w Berlinie naliczono 900 punktów dystrybucji nielegalnych rosyjskich papierosów - powiedział Chudy. Z jego obliczeń wynika, że teraz na przemycie dziesięciu paczek papierosów przemytnik zarabia tyle, ile jeszcze dwa lata temu zarabiał na stu paczkach. - Nie można mówić więc, że przemyt się nie opłaca, przemyt po prostu stał się bardziej ryzykowny, bo o ile w ubiegłym roku legalnie można było przywieźć z Rosji 10 paczek papierosów, o tyle teraz tylko dwie. I to raz dziennie - podkreślił Chudy. Wzrosły też mandaty za wykryty przemyt: do 2009 roku taryfikator zaczynał się od 30 zł, teraz od 200 zł.
Gdy przemytem zajmowały się całe rodziny, celnicy znajdowali papierosy w wydrążonych bochenkach chleba, puszkach po kawie czy słodzonym mleku. Dziś te siermiężne sposoby i rekwizyty można oglądać już tylko na wystawach w budynkach izb celnych. Teraz, gdy przemyt stał się bardziej opłacalny, ale i bardziej ryzykowny tzw. drobnica zniknęła z granicy. Teraz królują na niej ci, którzy posługują się najnowszymi technologiami i "inwestują w sprzęt": montują w samochodach dodatkową podłogę, czy skrytki, które otwierają się wyłącznie elektromagnesem, hitem są kupowane na Litwie za tysiąc do półtora tysiąca dolarów tak przerobione butle gazowe, że można w ich płaszczu schować papierosy. - W tym roku zarekwirowaliśmy już 170 aut przerobionych do przemytu. To dużo, bo przez cały ubiegły rok takich samochodów zabraliśmy przemytnikom 30 - powiedział Chudy.
Wozakom puszczają nerwy
Przyznał, że celnicy analizując unijne dane dotyczące przekraczania granic, zauważyli też zmiany w przemytniczych szlakach. - Ci, którzy boją się utraty kontrabandy na polskiej granicy, jadą do Rosji przez jedno z naszych przejść, ale wracają już przez przejście rosyjsko-litewskie i przez Litwę jadą do domów. Takiego nadkładania drogi dotąd nie było - powiedział Chudy. Jego ludzie zauważyli też, że część przemytników z Warmii i Mazur zaczęła po papierosy jeździć... na Ukrainę, stąd grupy mobilne na Mazurach rekwirują papierosy z ukraińską banderolą. - Pojawiły się też na granicy legalne firmy przewozowe, które naszym zdaniem służą tylko do przemytu, bo jak wynika z naszych obserwacji przewożą tylko ludzi, którzy z Rosji próbują przemycać papierosy. To właśnie tym pionkom, my ich nazywamy wozakami, najczęściej na granicy puszczają nerwy, to oni płaczą i krzyczą, żeby im nie zabierać papierosów, bo oni muszą, po prostu muszą je przewieźć - powiedział Chudy. W tym roku celnicy zabrali przemytnikom ponad 1,4 mln paczek papierosów. Rok temu - 4 mln. - Myślałem, że gorzej szukamy, więc jesienią przyjechali do nas celnicy ze Śląska. Na 284 ich kontrole tylko 20 było pozytywnych, znaleźli 525 paczek - przyznał Chudy.
W połowie przyszłego roku na polsko-rosyjskiej granicy ma zostać otwarte następne przejście - w Grzechotkach. Ma być największe i najnowocześniejsze. Celnicy już zatrudniają ludzi, którzy będą na nim pracować, a w czasie rekrutacji wyłapali podania tych, którzy zajmowali się przemytem. - Nie wierzę, że ci ludzie chcieli zacząć legalne życie w służbie celnej, traktuję ich jak wtyczki. Mam nadzieję, że wyłapaliśmy wszystkich takich kandydatów - przyznał Chudy. Celnicy czekają też na najnowocześniejszy sprzęt m.in. detektory przemytu i nowe auta dla grup mobilnych.
Czytaj także: