Europa wraca do pracy

Praca przez całe życie? To byłoby zgodne z pierwotnymi założeniami systemu emerytalnego Bismarcka. Raczej nam to nie grozi, ale na podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat na pewno się nie skończy. Odsunięcie emerytury to powrót do schematów już stosowanych w krajach Europy 100 lat temu.

W 1910 r. rzeczywisty wiek emerytalny mieszkańca Stanów Zjednoczonych wynosił 74 lata. W tym czasie dziesięcioletni amerykański chłopiec miał przed sobą jeszcze niecałe 52 lata życia. W praktyce więc Amerykanie pracowali aż do śmierci a ci, którzy wycofywali się z rynku pracy nie czynili tego z powodu osiągnięcia określonego przepisami wieku, ale raczej z powodu zużycia organizmu, rzeczywistej niezdolności do pracy.

Nie bez znaczenia jest oczywiście, że na początku XX w. w USA nie było powszechnego systemu emerytalnego - praca aż do śmierci była koniecznością dla tych, którzy nie odłożyli odpowiedniego kapitału. Podobnie było jednak także w Niemczech, gdzie powszechny system emerytalny już istniał - od 1889 r. W 1910 r. 25-letni Niemiec mógł liczyć, że dożyje 64. roku życia, tymczasem ustawowy wiek emerytalny wynosił wtedy 70 lat (zmniejszono go do 65 lat dopiero w 1916 r.).

Reklama

Bismarckowska emerytura była raczej nagrodą za wyjątkową długowieczność, nagrodą, którą tylko niewielu miało szansę otrzymać. Dość szybko jednak sytuacja zmieniła się dzięki postępom medycyny i generalnej poprawie warunków życia. System emerytalny rzeczywiście upowszechnił się, w tym sensie, że korzystanie z jego dobrodziejstw stało się normą, a nie wyjątkiem. Jednak rosnąca długość życia spowodowała, że okres spędzany na emeryturze rozrósł się do jednej piątej całego życia (teraz 25-letni Niemiec ma szansę dożyć niemal 79 lat, Niemka - ponad 83).

Wydłużenie okresu spędzanego na emeryturze w społeczeństwach Zachodu nie jest jednak jedynie konsekwencją rosnącej długowieczności. Drugim czynnikiem był spadek efektywnego wieku emerytalnego. W krajowej debacie publicznej na temat wieku emerytalnego często podkreśla się, że Polacy przechodzą na emeryturę wcześniej niż to wynika z ustawowych terminów. Ale jest to zjawisko globalne, typowe dla krajów wysokorozwiniętych. Jedynym krajem, w którym wg danych OECD w 2009 r. przechodzono na emeryturę później niż w 1970 r., jest Korea Południowa.

Spadek efektywnego wieku emerytalnego to część większego procesu, który miał miejsce w krajach Zachodu.

"W ciągu XX wieku skrócił się dzień pracy, tydzień pracy, rok pracy a także okres aktywności zawodowej w ciągu życia. Ta ostatnia zmiana nie ma charakteru procentowego, ale bezwzględny" - zauważył noblista Peter Diamond w wywiadzie dla portalu Vox.EU

XX-wiek to wiek czasu wolnego. Obywatele Zachodniej Europy, Stanów Zjednoczonych i innych krajów uprzemysłowionych zdecydowali się trochę odpocząć. Ale mimo powszechności zjawiska, w różnych krajach miało ono różną dynamikę.

Do połowy lat 70. Europejczycy (w tym przypadku obywatele starej UE) pracowali więcej od Amerykanów. Potem, aż do początków tego wieku, coraz wyraźniej mniej. Zjawisko było różnie interpretowane. Według Oliviera Blancharda jest to po prostu kwestia preferencji - Amerykanie wolą mieć więcej pieniędzy, Europejczycy więcej wolnego czasu. Noblista Edward C. Prescott wskazuje na różnice w opodatkowaniu dochodów na obu kontynentach. Europejczycy mogą pracować mniej, ponieważ to, na co Amerykanie muszą indywidualnie zarobić (przyzwoita opieka zdrowotna i emerytura, edukacja), jest fundowane przez rząd z podatków. Przy czym, co ważne, dostęp do tych świadczeń na ogół nie zależy od wysokości zarobków, dodatkowa praca nie wpływa więc na większy udział w korzyściach z transferów publicznych.

Alberto F. Alesina, Edward L. Glaeser i Bruce Sacerdote zaproponowali jeszcze inne wytłumaczenie zrzucając odpowiedzialność na europejskie związki zawodowe, które w celu utrzymania wysokiego zatrudnienia (a przez to i swojej siły) wymogły zmniejszenie wymiaru pracy w myśl hasła "mniej pracy, ale dla wszystkich".

Teoria ta, podobnie jak hipoteza Blancharda, ma jednak pewną słabość. Według Roberta Gordona głównym czynnikiem stojącym za zmniejszeniem czasu pracy było rosnące bezrobocie (widać to na wykresie powyżej - redukcja czasu pracy per capita jest głębsza niż w przypadku czasu przypadającego na zatrudnionego).

Pojawienie się w latach 70. w Europie Zachodniej wysokiego bezrobocia w porównaniu z resztą krajów OECD budziło konsternację. Trudno było go wytłumaczyć przywilejami, jakie Europa gwarantowała bezrobotnym, skoro istniały one już wcześniej. Jak stwierdził w 1987 r. Paul Krugman: "Nie ma mocnych argumentów za tym, że europejski model państwa opiekuńczego stał się w latach 70. bardziej ekspansywny czy interwencyjny niż w latach 60. (...). Dlaczego system społeczny, który działał tak dobrze w latach 60., okazał się później tak kiepski?".

Zdaniem Larsa Ljungqvista i Thomasa J. Sargenta, przyczyna leży w destabilizacji gospodarek w wyniku upadku systemu Bretton Woods i dwóch szoków naftowych (w 1973 i 1979 r.), po których nastąpiły liberalizacja rynków finansowych, rewolucja informatyczna i początek globalizacji. Pierwsze dwa czynniki doprowadziły do pogorszenie się ogólnych warunków ekonomicznych a zatem ograniczenie popytu na pracę w całej gospodarce. Liberalizacja, informatyzacja i globalizacja z kolei dotknęła poszczególne branże lub regiony i zmniejszył zapotrzebowanie na pracowników niskowykwalifikowanych.

Czemu jednak bezrobocie rosło przede wszystkim w Europie? Ljungqvist i Sargent tłumaczą to tym, że państwo opiekuńcze zmniejsza zdolność adaptacyjną pracowników. Hojne przywileje dla bezrobotnych zniechęcają zwolnionych do szybkiego powrotu do pracy, zwłaszcza gdyby miało się to wiązać z niższą pensją (co jest niemal regułą). W końcu przywieje wygasają i bezrobotny jest gotów zaakceptować niższą płacę. W tym czasie jednak jego kapitał ludzki uległ deprecjacji, co skutkuje tym, że dostępne oferty - pod względem finansowym czy innym - są znów poniżej jego oczekiwań. W konsekwencji rośnie ryzyko, że stanie się on trwale bezrobotny. W ten sposób rośnie grupa, której brak zatrudnienia nie ma związku z koniunkturą na rynku pracy.

Tendencję tę wzmacnia wskazywany przez Prescotta klin podatkowy. Z jednej strony klin ten utrudnia bezrobotnemu znalezienie zajęcia dającego satysfakcjonujące wynagrodzenie. Z drugiej - służy fundowaniu przez państwo różnych świadczeń, do których prawo i których poziom nie jest uzależniony od statusu zawodowego osoby korzystającej. Świadczenia te dodatkowo chronią przed pogorszeniem poziomu życia w skutek braku pracy.

Takie niebezpieczeństwo jest znacznie mniejsze w krajach, w których wsparcie dla wyrzuconych z pracy jest ograniczone. Na wykresie poniżej widać wyraźnie różnicę w charakterze bezrobocia w Europie i Stanach Zjednoczonych.

To co Ljungqvist i Sargent udowadniają na modelach matematycznych jest w gruncie rzeczy zgodne z intuicją, ma też związek z obniżaniem efektywnego wieku emerytalnego. Rządy państw Zachodniej Europy uznały bowiem, że sposobem na złagodzenie problemu trwałego i wysokiego bezrobocia mogą być wcześniejsze emerytury.

W latach 1970-1985 w krajach tych wprowadzono w sumie ok. 30 różnych programów wczesnoemerytalnych. Niektóre z tych programów polegały na zwykłej zamianie statusu bezrobotnego na status emeryta, o ile dana osoba osiągnęła określony wiek i przebywała bez pracy na tyle długo, że mogła utracić prawa do zasiłku. Inne jednak były próbą interwencji na rynku pracy - liczono, że na miejsce osób przechodzących na wcześniejszą emeryturę będą zatrudniane nowe. Czasami przyjęcie do pracy osoby bezrobotnej lub młodej było obligatoryjne.

Statystyki bezrobocia w Zachodniej Europie pokazują, że nie była to polityka skuteczna. W Holandii na cztery miejsca pracy zwolnione dzięki wcześniejszym emeryturom przyjmowano jednego nowego pracownika. We Francji, gdzie pracodawcy mieli obowiązek zastąpić odchodzącego pracownika bezrobotnym lub osobą młodą, wskaźnik ten wynosił aż 95 proc. Jednak w Belgii, gdzie taka zamiana też była obligatoryjna - już tylko 67 proc. Nikt zresztą oficjalnie nie badał, co działo się z tak zatrudnionymi pracownikami po tym, jak upłynął termin ich obowiązkowego zatrudnienia. (Barry Alan Mirkin "Early retirement as a labor force policy: an international overview").

Tymczasem w USA przyjęto zupełnie odwrotną strategię. Zamiast rozszerzać uprawnienia do wcześniejszych emerytur, ograniczono te, które już istniały. Nowelizacja przepisów o powszechnej emeryturze (Social Security) uchwalona w 1983 r. spowodowała, że ci, którzy przechodzili na wcześniejszą emeryturę dostawali tylko 70 zamiast 80 proc. normalnego świadczenia. Jednocześnie ci, którzy decydowali się nadal pracować mimo osiągnięcia standardowego wieku emerytalnego mogli liczyć na zwiększenie świadczenia o 8 proc. za każdy dodatkowo przepracowany rok (wcześniej było to tylko 3 proc.). Najdalej idącą reformą była jednak decyzja o stopniowym podniesieniu wieku emerytalnego z 65 do 67 lat (w 2027 r.).

Co najbardziej intrygujące - zmiany te były motywowane wyliczeniami, które wskazywały, że wobec starzenia się społeczeństwa bez podniesienia efektywnego wieku emerytalnego system zbankrutuje. Argument ten wydaje się banalnie oczywisty, ale Europa potrzebowała jeszcze ponad ćwierć wieku, aby go sobie uświadomić. Jako pierwsze zrobiły to Niemcy w 2007 r. również decydując się na stopniowe podniesienie wieku emerytalnego do 67 roku życia. Inne kraje (m.in. Hiszpania, Francja, zapewne też Polska) potrzebowały do tego dodatkowego impulsu w postaci największego od 80 lat kryzysu gospodarczego.

A przecież sytuacja demograficzna Europy już w latach 80. była znacznie gorsza niż w USA a w kolejnych dekadach jedynie się pogorszyła. Wszystkie prognozy pokazują, że taki stan się pogłębi.

Dlatego na 67. roku życia pewnie się nie skończy. Już w 2010 r. Komisja Europejska zasugerowała, że w 2060 r. wiek emerytalny w UE powinien wzrosnąć do 70. Dramatyczne? Niekoniecznie - po prostu po 144 latach wrócimy do oryginalnych założeń Bismarcka. Biorąc pod uwagę, że w tym czasie wzrosła średnia długość życia i tak będziemy mieć lepiej niż nasi pradziadowie. Nota bene - jeżeli rzeczywiście przywrócić istotę bismarckowskiego modelu emerytur, wiek emerytalny w Polsce już dziś musiałby wynosić ponad 76 lat. Tyle bowiem wynosi średnia prognoza długości życia dla Polaka, który w 2010 r. miał 25 lat.

Łukasz Ruciński

Obserwator Finansowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »