Kiedy Polska wejdzie do strefy euro?

Dariusz Filar: To nie jest czas na przymiarki do euro

- Jeżeli chce się reprezentować pierwszą prędkość w Unii Europejskiej nie będąc w strefie euro, to trzeba uporządkować swoją politykę fiskalną i pieniężną, ale również społeczną - mówi Dariusz Filar, ekonomista, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, były członek Rady Polityki Pieniężnej w rozmowie z Pawłem Czuryło.

Paweł Czuryło, Interia.pl: Zaczął się Brexit i....

Dariusz Filar, ekonomista, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, były członek RPP: - ...i najważniejszą sprawą jest jak to zostanie rozliczone. Wielu Brytyjczyków dostrzegało, że ich kraj jest wielkim płatnikiem netto, bardzo istotnym z punktu widzenia Unii jako całości. Do jakiegoś stopnia wpłynęło to na wyniki brytyjskiego referendum. Jeżeli teraz Wielka Brytania będzie z Unii wychodzić, to nie jest to tylko - jak niektórzy mówią - kwestia kolejnej perspektywy unijnej, ale i bieżącej. To będą naprawdę twarde negocjacje, w których Brytyjczycy będą chcieli ponieść jak najmniejsze koszty swojego wyjścia, albo inaczej mówiąc, nie będą chcieli dokładać do Unii już z niej wychodząc. Dlatego bardzo poważnie traktuję sprawę pojawienia się presji na unijny budżet, łącznie z perspektywą bieżącą, a ponieważ my jesteśmy beneficjentami, to rodzi to dla nas konkretne zagrożenie. Środków unijnych może być mniej.

Reklama

Jak Brexit odbije się na gospodarce Europy?

- Na samym funkcjonowaniu gospodarki może nie tak bardzo, to kwestia negocjacji, tego jak zostaną poprowadzone. Nie wierzę jednak w to, żeby City miało stracić pozycję centrum finansowego obsługującego Europę, to wydaje mi się mało możliwe.

Niektórzy liczą, że część funkcji City przejmie Warszawa...

- Nie, traktuję takie zapowiedzi z przymrużeniem oka. Mówiąc poważnie, żyjemy w świecie, w którym to elektronika decyduje jak regulowany jest przepływ pieniądza w międzynarodowych transakcjach prywatnych, a nie fizyczne położenie centrów. Stąd ta rola City specjalnej zmianie raczej nie ulegnie.

Jak dziś wygląda mapa gospodarczych sił według Dariusza Filara i jak może się zmieniać...

- Jesteśmy w fazie nie do końca rozkręconej europejskiej koniunktury, po dwóch recesjach, które zaliczyła Europa w ostatnich latach, najpierw po 2008 i potem w 2012/2013 r. Weszliśmy na ścieżkę wzrostu, ale to wciąż nie jest w pełni odnotowywany koniunkturalny rozkwit. I teraz ta anemiczna ekspansja utrzymuje się. Anemiczna ekspansja to oksymoron , ale moim zdaniem właśnie tak wygląda sytuacja.

- Natomiast jest bardzo dużo zagrożeń globalnych - tu nie odkrywam wielkich rzeczy, mamy pytania o Chiny, Amerykę Południową, w jakim stopniu spowolnienie tam może wyhamować to co się dzieje umiarkowanie pozytywnego w Europie.

- Cały czas mam poczucie, że jak tak o tym mówię, że powolutku poprawia się europejska koniunktura, ale są globalne zagrożenia, to myślę że Europa sama w sobie nie ma w tej chwili dostatecznych wewnętrznych motorów, które by ją pchały do przodu. Wszystkie rozważania o tym jak przekształcić Unię Europejską, czy dałoby się zbudować jakiś jej dodatkowy motor, będą trwały. To jest taka próba, żebyśmy nie czekali na to co się dzieje w Chinach, Brazylii, tylko żebyśmy w Europie byli w stanie uruchomić gospodarkę. Na razie wydaje się, że to się nie udało, że to kwestia przyszłości..

A Niemcy, pierwszy partner handlowy Polski?

- Niemcy, to najsilniejsza gospodarka europejska i bardzo dobrze, że zapanowali nad swoimi finansami publicznymi. Robią to konsekwentnie. Ale to taka siła konsekwentnego olbrzyma, który stabilizuje Europę, ale też nie wydaje się, by mógł gwałtownie zmienić innych. Jakiekolwiek próby podważania znaczenia Niemiec dla gospodarki polskiej są pozbawione sensu, to nasz najważniejszy partner w eksporcie i imporcie, to też źródło nowych technologii dla Polski. Jest bardzo duże więzi kooperacyjnych między prywatnymi polskimi firmami i niemieckimi. Nie ma wątpliwości, że to kluczowy partner dla polskiej gospodarki.

Nad Europą wiszą jeszcze jakieś kryzysy, jak np. ten grecki?

- Nad Europą wiszą wciąż nierozwiązane problemy południa, to nie tylko Grecja, ale i bankowy sektor włoski, tu jest cały czas ogromne pytanie. Właściwie wchodzimy na kolejny temat, ale jak to w makroekonomii wszystko ze wszystkim się wiąże, bo wchodzimy na temat strefy euro, na ile takie kraje jak Grecja są ciężarem dla strefy euro. Wydaje się, że w tej chwili nie jest to już sytuacja niekontrolowalna na tyle, żeby targało to strefą, ale rozwiązania długoterminowego nie ma. I nad tym Europa będzie się musiała w najbliższych latach zastanawiać.

Gdzie szukać więc największej stabilności, pan zawsze spoglądał w stronę Skandynawii...

- Faktycznie, oni mają zdolność uzyskiwania nie tylko relatywnie dobrej równowagi gospodarczej, ale i polityczno-społecznej. Zagrożenie falą populistyczną w krajach nordyckich jest relatywnie małe.

- W Europie mówimy o pierwszej i drugiej prędkości i że tylko kraje strefy euro będą w pierwszej prędkości. Szwecja i Dania mają swoją walutę, natomiast nikomu by nie przyszło prawdopodobnie do głowy myśleć o tym, że to miałyby być kraje innej niż pierwsza prędkość. Tylko, że jeżeli chce się reprezentować pierwszą prędkość nie będąc w strefie euro, to trzeba tak uporządkować swoją politykę fiskalną i pieniężną, ale również społeczną, jak zrobili to Duńczycy czy Szwedzi. Wtedy można o takiej pozycji myśleć.

No właśnie. Nad Wisłą pojawiły się pojedyncze głosy, że Polska powinna znaleźć się w strefie euro, żeby się liczyć w Europie i być w pierwszej prędkości...

- Swojego poglądu nie zmieniam: docelowo tak, bo prawdopodobnie takiej równowagi jak duńska czy szwedzka nie zbudujemy, ale z drugiej strony jest potrzebne odczekanie, co strefa euro sama ze sobą zrobi. Wracam i do włoskich banków i greckich finansów publicznych czyli problemów, które strefa euro musi rozwiązać. Póki nie będzie widać, że te sprawy są rozwiązane, to w moim przekonaniu nie jest to partner, z którym można się od razu wiązać.

- Gdybym decydował w tej chwil o prowadzeniu całości polityki makroekonomicznej, to bym powiedział ok, weźmy sobie Szwedów i Duńczyków za wzór tego co trzeba zrobić u nas i pracujmy konsekwentnie. Równocześnie patrzmy na to co robi strefa euro z samą sobą, na ile porządkuje się wewnętrznie i jak dwa takie procesy będą się toczyć równolegle, to gdzieś będziemy się mogli spotkać, czyli do strefy euro wstąpić. Ale to jeszcze potrwa.

- Jeżeli się prowadzi taką politykę jak Szwedzi czy Duńczycy można być w pierwszej prędkości nie mając euro. To wyznacza kurs. To jest to co trzeba w kraju zrobić, z nadzieją że strefa się naprawi.

Europejski Bank Centralny nadal będzie działać jak ratownik?

- To kolejny problem, który mam przy obserwacji świata, bo nie ukrywam, że patrzę z podziwem na Janet Yellen, która bardzo konsekwentnie wraca do tradycyjnej polityki pieniężnej, mimo że po wyborach też nie ma łatwo. Ale jest bardzo konsekwentna.

- Fed przesuwa kroki, raz oczekiwania na podwyżki są większe, raz mniejsze, ale kierunek jest wyraźny: wracamy do dodatniej stopy procentowej, oddalamy się od zera, a tzw. luzowanie ilościowe to już przeszłość. To oznacza powrót solidnego dolara. Sytuacja europejska jest inna, brakuje takiej odwagi w porządkowaniu prywatnego sektora finansowego , jaką wykazali się Amerykanie. Zamiast tego polityka wywiera presję na EBC.

I...?

- I to znowu, z mojego punktu widzenia, jest zjawiskiem niekorzystnym.

Ale pojawiają się głosy np. z Niemiec, że stopy powinny pójść w górę także w strefie euro...

- To tradycyjne myślenie Bundesbanku, bliskie mi, ale - znowu - nie wiem na ile Niemcy i ta ekonomiczna myśl niemiecka będzie w stanie znaleźć odbicie w polityce EBC.

W dzisiejszym świecie stopy w ogóle jeszcze działają na gospodarkę patrząc na ostatnie lata?

- Trzeba znów wrócić do sytuacji Polski. Mieliśmy dodatnią stopę nominalną, dodatnią stopę realną i mamy dynamikę kredytu dla gospodarstw i firm znacznie wyższą niż w strefie euro, gdzie stopy radykalnie obniżono. Odejście od klasycznych reguł polityki pieniężnej w gruncie rzeczy wcale nie stało się czynnikiem mocno generującym korzystanie przez sferę realną z kredytu. A jeżeli tak, to w takim razie pojawiają się wątpliwości co do samego sensu działania. Ono było ratunkowe, ale nie stworzyło w Europie tych motorów rozwojowych.

W Polsce mieliśmy z reguły trzy działające silniki: eksport, inwestycje, popyt wewnętrzny.

- Dziś wzrost podtrzymywany jest przez konsumpcję. W danych kwartalnych widać czarno na białym jak się przesunęła tzw. dekompozycja wzrostu. Ta konsumpcja jest generowana od półtora roku z pożyczonych pieniędzy, w gruncie rzeczy konsumujemy na kredyt podtrzymując wzrost. Z kolei inwestycje są niezwykle słabe. Jeżeli nawet wreszcie ruszą , to trzeba pamiętać, że będą wymagały odpowiedniego kofinansowania, jeżeli będą uczestniczyły w tym środki unijne, które są istotnym źródłem. Pojawia się więc presja na zadłużanie państwa i weszliśmy dziś w taki makroekonomicznie niebezpieczny moment, w którym już podtrzymujemy wzrost na kredyt i głównie przez konsumpcję, a jeżeli nawet pójdziemy w dobrym kierunku potrzebnych inwestycji, to stworzymy jeszcze większą presję na zadłużanie się. Na razie pozostajemy we względnej równowadze, ale perspektywicznie to niebezpieczne.

Ale w relacji do PKB nasz dług nie jest wysoki, jest dużo niższy niż na Zachodzie.

- Ale jednak rośnie. Patrzę nie tylko na dług całego sektora finansów publicznych, ale także na przyrost samego zadłużenia Skarbu Państwa. Proszę zwrócić uwagę, że w 2016 r. ten element długu, jakim jest dług Skarbu Państwa przyrósł bardziej niż w tych latach, które były latami recesyjnymi w Europie. Mamy więc taką sytuację, że w Europie panuje anemiczna ekspansja, czyli sytuacja w miarę ustabilizowana, a my się zadłużamy bardziej niż w okresie dekoniunktury.

Rząd deklaruje jednak utrzymanie deficytu poniżej 3 proc. PKB.

- Chcę to zobaczyć na początku roku 2018. Aż takim optymistą nie jestem.

Prowadzi pan dalej swoją politykę pieniężną z Trójmiasta?

- Tak (śmiech). Akurat tu jest dobre światełko w całym tym gospodarczym tunelu. Bo odnoszę wrażenie, że NBP trzyma się ścieżki wytyczonej przez poprzednich kilkanaście lat. Wydaje mi się, że RPP ma wciąż przed sobą spokojne pole do rozważania swoich kroków, zresztą na to też wskazuje ostatnia projekcja.

- Bardzo mocno walczyłem z pojęciem "deflacja"; wolałem mówić o ujemnej wartości wskaźnika CPI, bo deflacja to dla mnie proces, w którym spadające ceny hamują gospodarkę, u nas takiego zjawiska nie było. Były tylko spadające ceny w wyniku niskich cen przychodzących z rynku światowego. W tej chwili to się odwróciło, ceny przychodzące z rynku światowego pchają CPI w górę, ale równocześnie inflacja bazowa jest niska 0,2-0,3 proc. Jest wciąż poniżej poziomu 1 proc., który zawsze traktowałem jako punkt odniesienia.

To kiedy stopy powinny pójść w Polsce w górę?

- Sądzę, że w 2017 . jeszcze tak silnej presji inflacyjnej, żeby to robić, nie będzie. Oczekiwałbym raczej, że nastąpi to dopiero z początkiem 2018 r.

Gdy pan dziś patrzy w szklaną kulę ekonomisty to co panu wychodzi?

- Wracam do moich obaw. Najbardziej się boję utracenia tej uzyskanej w minionych latach relatywnej równowagi makroekonomicznej, tego że dług zaczyna nam uciekać, wzrost jest niższy od potencjału czyli 3,5-4 proc., struktura wzrostu przesuwa się niekorzystnie w stronę konsumpcji. Tego się boję. Bo zarys takich tendencji jest widoczny i byłoby bardzo źle gdyby one zaczęły się pogłębiać.

Jak pan określa ten model gospodarki, który chce wprowadzić premier Mateusz Morawiecki?

- To centralistyczny etatyzm. Niestety. Z jednej strony to przekonanie, że struktury administracji państwowej mogą mieć bezpośredni wpływ na spółki kontrolowane przez państwo, a z drugiej bardzo silna tendencja do wielkich projektów podejmowanych i prowadzonych przez centrum gospodarcze, które miałoby skupić potencjał inwestycyjny. Jak usłyszałem o centralnym porcie lotniczym, a dwa dni później o centralnym dworcu kolejowym...

...ale pani premier skrytykowała ten ostatni pomysł...

- Ale szczerze, jak usłyszałem o centralnym dworcu kolejowym obok lotniska, to nie wiedziałem czy było to powiedziane serio czy to był żart. A jeśli dochodzimy do sytuacji, że ja zaczynam się zastanawiać czy wypowiedzi ministrów są żartem z wypowiedzi kolegi czy poważną propozycją to wskazuje to jak głęboko ten centralizm się posuwa.

KLIKNIJ I CZYTAJ DALEJ WYWIAD Z DARIUSZEM FILAREM: Wzorem dla Polski ma być Korea Południowa...

Wzorem dla Polski ma być Korea Południowa...

- No dobrze, tylko to było ponad pół wieku temu, w warunkach dyktatury wojskowej, społeczeństwa trzymanego mocną ręką i bardzo karnego, w innej sytuacji globalnej.

Ale liberalizm w naszym wydaniu się podobno nie sprawdził...

- Rozmawia pan z przekonanym liberałem (śmiech).

- Bardzo dużo rozmawiam z prywatnymi przedsiębiorcami i mówię im: pilnujcie swoich biznesów, starajcie się o równowagę finansową w swoich firmach, zastanawiajcie się nad nowymi projektami. Biorąc pod uwagę jak krótki jest czas budowania kapitału prywatnego w Polsce, a to niewiele ponad ćwierć wieku, uważam że została wykonana gigantyczna praca i należy to kontynuować. Jeżeli państwo ma coś do zrobienia to powinno ułatwiać ekspansję prywatnym firmom, a nie opowiadać jakie wielkie centralne projekty zrealizuje za pieniądze podatnika.

- Teraz rządzący mówią, że konieczna jest inna redystrybucja dochodów, że ludzie za mało zarabiają i np. innowacje są drogą żebyśmy nie byli krajem niskich kosztów tylko wyższych technologii...

- Zgadzam się z tym, że w Polsce są obszary nędzy...

...program 500+ ją likwiduje?

- Łagodzi raczej w pewnych obszarach. Tylko że znowu, ten program został pomyślany w sposób niezwykle uproszczony i to jest jego zasadnicza słabość. Powielił to co było w Polsce przez lata, czyli że środki pomocowe nie są dystrybuowane właściwie, nie trafiają do dużej części grup naprawdę potrzebujących. W Polsce jest potrzebna głęboka przebudowa systemu świadczeń społecznych w takim kierunku jak zrobiono to w Skandynawii, żeby trafiał on do najbardziej potrzebujących. Nikt takiej pracy nie wykonał.

- Innowacje najpiękniej zaś rozkwitają tam gdzie ich sponsorami są prywatne fundusze. Oczywiście można powiedzieć, że u nas tego kapitału jest za mało. Dobrze, to niech będą wyodrębnione mniejsze fundusze państwowe, chodzi mi o ten kierunek w którym szły Polskie Inwestycje Rozwojowe pod koniec poprzedniego okresu i działanie BGK - to zmierzało w dobrą stronę, nie potrzebnie tak silnie to scentralizowano. Będąc przeciwnikiem nadmiernej ingerencji państwa jeszcze bardziej jestem przeciwnikiem centralizmu.

Wyobraża pan sobie sytuację, że my stajemy się unijnym płatnikiem netto? Wtedy co?

- Wtedy mamy problem. To jest jeden z elementów perspektywicznych, które trzeba brać pod uwagę, że te relacje nie muszą być tak korzystne jak są do tej pory.

Wtedy skończy się nawoływaniem do wyjścia z Unii?

- Bo Unia nie daje nam już prezentów? Widzi pan, to znów kwestia rozumienia czym jest Unia, które nie jest powszechne. U nas przez to, że byliśmy beneficjentami dominowało nastawienie, że Unia nam daje, bo powinna, musi. Natomiast Unia to przede wszystkim budowanie wzajemnych relacji i budowanie pewnych struktur współpracy. Stąd przykre jest to, że te populistyczne nurty sprawiły, że nawet w tak rozwiniętym społeczeństwie jak brytyjskie okazało się, że duża część społeczeństwa patrzy w sposób uproszczony i nie rozumie czym Unia naprawdę jest.

Wtedy nawoływanie do wyjścia z Unii się pojawi?

- Nie wykluczałbym tego, nawet gdy okaże się że środków jest mniej. Nie wiem jakie będzie oddziaływanie tych głosów, ale możemy się spodziewać podejścia "nie jesteśmy na plusie, to po co mamy tam być".

Tytuły pana prac to m.in.: "Spór o podział dochodów w rozwiniętym kapitalizmie", "Liberalizm społeczny" "Między zieloną wyspą a dryfującą krą", "Ekonomia po polsku" - opisują wciąż aktualne dyskusje w Europie. Gdzie my jesteśmy teraz?

- Wydaje mi się, że dzięki temu co zostało dokonane przez 27 lat, wciąż jesteśmy bliżej zielonej wyspy, ale są ogromne zagrożenia. Z jednej strony mogę zrozumieć, że ktoś czuje niedosyt, że nie mamy tyle co szeregowy obywatel Niemiec, że wciąż nie mamy aż takich wielkich firm jak VW...

..ale mamy mieć swój samochód elektryczny...

- Kolejna fantazja. Myśmy mieli organiczny wzrost, powracanie do gospodarki rynkowej przy dużej akceptacji społeczeństwa, bo 1,5 mln firm prywatnych to dowód na to, że Polacy potrafią działać w warunkach rynkowych. Ten organiczny wzrost mógł trwać spokojnie długo przyciągając nas do poziomów europejskich. Jak patrzę na PKB według siły nabywczej per capita to w ubiegłym roku po raz pierwszy wyprzedziliśmy Węgry, a one były bardzo mocno przed nami dzięki swojej wcześniejszej polityce z czasów Kadara. A to są długie procesy. Równocześnie jak się patrzy przez ten wskaźnik na relacje z Niemcami to ten dystans się skurczył, choć Niemcy mają wciąż dużą przewagę. Ten proces trwa dziesięciolecia. Dziś moja obawa polega na tym, że z tej ścieżki możemy się ześlizgnąć.

Za rok upłynie 10 lat od upadku Lehman Brothers. Świat wyciągnął odpowiednie wnioski?

- Wydaje mi się, że wyciągnięto wnioski, tylko Amerykanie dużo bardziej konsekwentnie niż Europejczycy. Tak się często dzieje, że coś trzeba zrobić, ale jak presja zewnętrzna słabnie to i słabnie determinacja, żeby szukać rozwiązań. Myślę teraz o europejskiej unii bankowej. Szło to szybko, mówiło się dużo i projekt pozostał niedokończony. Nadzorcy rynku finansowego na pewno sporo wniosków wyciągnęli. Ja się cieszę, że podnoszone są wymogi kapitałowe w stosunku do instytucji finansowych, które tworzą większy bufor na wypadek zakłóceń, ale cały proces stracił impet, bo zagrożenie nie jest takie silne jak jakiś czas temu.

- Same instytucje finansowe patrzą na siebie inaczej, ale z drugiej strony wciąż to są projekty niedokończone. Na tym tle podkreślam konsekwentnie bardzo korzystną sytuację polską. Nasz nadzór finansowy był bardzo dobry na tle świata, działające w Polsce banki były konserwatywne, nie szły na takie ryzykowne rozwiązania jak to się działo w świecie i wciąż jesteśmy tego beneficjentami. Poza aferą SKOK, która pochłonęła już kilka miliardów przez brak odpowiedniego nadzoru i mogło dojść do takich patologii, pewnymi słabościami sektora spółdzielczego, to w gruncie rzeczy mamy jeden ze zdrowszych systemów bankowych.

Rząd Viktora Orbana doprowadzi chyba do zamknięcia Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, założonego przez George'a Sorosa, uczelni na której pan wykładał w filii warszawskiej, w Budapeszcie wykładał Jacek Rostowski...

- Faktycznie, byłem związany przez jakiś czas z Uniwersytetem Środkowoeuropejskim i atakowanie tej instytucji edukacyjnej jest dla mnie smutnym sygnałem. To było środowisko i wykładowców, i studentów, dość międzynarodowe i w moim odczuciu to była płaszczyzna rzeczywistej wymiany poglądów u nas w regionie. Panował tam oczywiście duch, nie da się ukryć, liberalno-demokratyczny. Ale przy tym zwrocie, który widzimy dziś, nie tylko niestety w naszym regionie, ku populizmowi, to jest to zamknięcie jednego z okien ku temu myśleniu, które jest i demokratyczne i liberalne.

Ten plan skutkujący zamknięciem budapeszteńskiej uczelni naprawdę pana zdaniem oddaje to, co się dzieje w Europie?

- Jest to element zmieniającego się bardzo - w złą stronę - klimatu. Nie lubię daleko idących analogii historycznych, bo one są zawsze trochę naciągane, ale cały czas należę do tych, którzy mają pod skórą poczucie, że niestety wraca złe, zatrute powietrze, z lat 30. ubiegłego wieku.

- Jeżeli popatrzymy z naszej krajowej perspektywy to bardzo mocno widzę to w podejściu do gospodarki. Tak się złożyło, że kiedyś jako młody doktorant pisałem pracę o frankistowskiej gospodarce hiszpańskiej i wtedy w Hiszpanii, oczywiście w innych warunkach, pojawiła się idea zbudowania przedsiębiorstw narodowych podporządkowanych poszczególnym ministerstwom. To one miały zbudować siłę gospodarczą Hiszpanii, odporność na to co się wówczas na świecie działo. I jak teraz po likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa widzę rozdzielenie spółek z udziałem Skarbu Państwa pomiędzy poszczególne resorty, podejście że jedna państwowa firma w innej państwowej firmie złoży zamówienie na wykonanie realizację zleceń, a finansować ma to państwowy bank, to niestety bardzo przypomina mi to sposób myślenia o gospodarce sprzed siedemdziesięciu lat.

- Jak się popatrzy na zaszłości historyczne to się okaże, że to były nieefektywne działania. Na ogół okazywało się bowiem, że te projekty były kosztowniejsze niż zakładano, że ich realizacja trwała dłużej, że uzyskana jakość była niższa niż zakładano. Grozi to po prostu marnotrawstwem gospodarczym.

Ale ci, którzy optują za zwiększeniem roli państwa pytają "dlaczego państwowe ma być gorsze?".

- Jak patrzę na to co się dzieje w spółkach z udziałem Skarbu Państwa, to widzę głównie narastający chaos personalny, zarządy są niestabilne, zmieniane po wielokroć. To już jest dostateczny czynnik, żeby firma funkcjonowała gorzej. Jest jeszcze jedno niebezpieczne zjawisko, wiem o nim z rozmów z ludźmi, którzy pracowali w spółkach Skarbu Państwa - oni zaczynają myśleć w kategoriach: nigdy więcej do pracy w spółce, która jest związana z państwem, bo to jest rozwiązanie niestabilne, nieprzewidywalne, upolitycznione. Wiele osób, które przeszły do sektora prywatnego, mówi "nawet jak mniej zarabiam, to pracuję w stabilnej firmie, mogę planować przyszłość".

- To są moi studenci ze studiów MBA, oni mówią mi "mogę myśleć w interesie firmy, a nie gry interpersonalnej, z polityką w tle". Obawiam się, choć nie chcę wskazywać nazwisk, ale pole obserwacji mam blisko, że to rodzi ryzyko selekcji negatywnej ludzi, którzy będą pracować w spółkach z udziałem sektora skarbu państwa.

Rozmawiał Paweł Czuryło

Pobierz darmowy: PIT 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »