Rosja: Wszystkie scenariusze są złe

Trzy lata od aneksji Krymu i związanego z rosyjską agresją na Ukrainie wprowadzenia przez Zachód sankcji, z Moskwy napływają sprzeczne sygnały co do stanu tamtejszej gospodarki. Wiele jednak wskazuje na to, że zbliża się solidne tąpnięcie i związane z nim wstrząsy.

Sprzedaż ropy naftowej daje Rosji 26 proc. wpływów walutowych. Według wyliczeń Moskiewskiego Centrum Carnegie budżet federalny z uwzględnieniem zarówno wpływów bezpośrednich, jak i pośrednich zależy w przeszło 84 proc. od pieniędzy z eksportu ropy.

Trzy drogi do stagnacji

Tegoroczny rosyjski budżet został skonstruowany w oparciu o cenę ropy Urals na poziomie 40 dol. za baryłkę. Na początku roku płacono za nią kilkanaście dolarów więcej.

Rosyjski bank centralny (Bank Rosji) w najnowszym raporcie o polityce monetarno-kredytowej ocenił, że taki trend będzie się utrzymywał co najmniej do końca pierwszego półrocza tego roku. Jednak podkreślił, że możliwe jest także zwiększenie podaży i tym samym zbicie ceny z powodu zwiększenia wydobycia w USA oraz wznowienia dostaw na światowe rynki z Libii i Nigerii. Z drugiej strony bardzo słaby wzrost popytu na ropę nie będzie w stanie zrekompensować siły czynników obniżających jej cenę.

Reklama

Analitycy Banku Rosji przedstawili trzy scenariusze rozwoju sytuacji gospodarczej w kraju w zależności od poziomu cen ropy naftowej.

Scenariusz bazowy zakłada utrzymanie notowań ropy Urals na poziomie mniej więcej 50 dol. za baryłkę do końca pierwszego półrocza i następnie stopniową obniżkę do 40 dol. pod koniec roku. Miałaby się utrzymywać na tym poziomie także w latach 2018-2019. W takiej sytuacji średnioroczna inflacja w latach 2017-2019 wyniosłaby 4 proc., a wzrost PKB 1-1,5 proc. rocznie.

Nic rewelacyjnego nie znalazło się w raporcie, jeśli chodzi o eksport, który wzrosnąć ma w tym roku o 2-2,5 proc., a w kolejnych latach zatrzymać się, bo trudno inaczej określić zapisane w prognozie 0,5-1 proc. rocznie. Rosja ma za to utrzymać swój status megaimportera. W tym roku import miałby wzrosnąć o prawie 9 proc., a w następnych latach o kolejne 3-3,5 proc. rocznie.

W optymistycznym scenariuszu średnioroczna cena ropy Urals miałaby wynieść w 2017 r. 55 dol. za baryłkę, by już w przyszłym roku wzrosnąć do poziomu 60 dol. i utrzymywać się na nim przez kolejne lata.

W efekcie szybkiego ożywienia popytu inwestycyjnego i konsumpcyjnego wzrost gospodarczy w latach 2017-2018 byłby wyższy niż w scenariuszu bazowym. Jednak już w 2019 r. wzrost gospodarczy miałby zwolnić - impuls rozwojowy byłby krótkotrwały, bo pozbawiony fundamentu.

Scenariusz określony przez Bank Rosji mianem ryzykownego zakłada, że w końcu roku cena ropy spadłaby do 25 dol. za baryłkę i utrzymałaby się na tym poziomie przez kolejne lata w następstwie spowolnienia gospodarczego w Chinach. Wzrost gospodarczy Rosji w tym roku miałby być bliski zeru, a w latach kolejnych czekałaby ją recesja.

W tych warunkach czynnik porozumienia państw eksporterów ropy nie będzie odgrywał istotnej roli, a impulsy do zachowania tych porozumień będą słabe. Pogorszenie warunków handlu doprowadzi do zmniejszenia dochodów i przeszacowania perspektyw Rosji przez inwestorów zewnętrznych i uczestników rynku wewnętrznego. To z kolei spowoduje odpływ kapitału i może utrudnić obsługę zadłużenia zewnętrznego przez rosyjskie przedsiębiorstwa i instytucje finansowe - oceniają analitycy rosyjskiego banku centralnego.

Jeśli przyjrzeć się wszystkim tym trzem scenariuszom, wyraźnie widać, że są to faktycznie scenariusze stagnacji - nawet w najbardziej optymistycznym z nich wzrostu gospodarczego nie da się określić inaczej niż jako kosmetyczny.

Sankcje dodają swoje

Według danych podawanych przez Kreml w latach 2014-2017, z powodu sankcji związanych z aneksją Krymu i wojenną agresją na Donbasie Rosja straciła od 170 do 250 mld dol.

Departament Stanu USA opublikował w lutym tego roku analizę wpływu na rosyjską gospodarkę obowiązujących od 2014 r. sankcji wprowadzonych przez Zachód wobec Moskwy w związku z jej agresją przeciwko Ukrainie.

Ograniczone do firm i osób z najbliższego kręgu Władimira Putina sankcje związane z aneksją Krymu wpłynęły negatywnie na objęte nimi osoby i podmioty gospodarcze, banki, firmy zbrojeniowe i sektora energetycznego. Nie uderzyły jednak w podstawy rosyjskiej gospodarki. Za jej fatalny stan w głównej mierze odpowiedzialny jest spadek cen ropy na światowych rynkach - oceniają autorzy analizy: zastępca głównego ekonomisty Departamentu Stanu Daniel Ahn i profesor Uniwersytetu Georgetown Rodney Ludema.

Tak naprawdę sankcje jedynie przyspieszyły nieco zakończenie procesu, który trwa od wielu lat. Źródłem dzisiejszych i zbliżających się wielkimi krokami kolejnych problemów jest to, że Rosja - opierając się na eksporcie ropy naftowej i gazu ziemnego - przejadła płynące z tego handlu gigantyczne pieniądze, zamiast rozsądnie je inwestować.

Jak rachityczna jest dziś gospodarka Rosji i jak dziurawy jej budżet, najlepiej świadczy sytuacja finansowa okupowanego Krymu. W momencie aneksji półwyspu wiosną 2014 r. jego mieszkańcom Kreml obiecywał złote góry, rozpływając się w opowieściach o "sakralnym" znaczeniu Krymu i jego mieszkańców dla Rosji. Z Moskwy na rozwój regionu miały płynąć miliardy dolarów.

Tymczasem pod koniec marca okupacyjne rosyjskie władze Krymu ogłosiły redukcję regionalnego budżetu o 1,55 mld rubli w stosunku do i tak mocno już okrojonego względem oczekiwań planu finansowego na ten rok. To efekt cięć federalnego programu celowego zapisanego w centralnym budżecie Rosji. Jak poinformowała minister finansów anektowanego Krymu Irina Kiwiko, Kreml zdecydował o dalszych cięciach środków przewidzianych na rozwój Krymu i Sewastopola aż do 2020 r.

Ropy już nie będzie?

Tymczasem, jak wynika z informacji płynących z rosyjskiego rządu, w niedalekiej perspektywie może okazać się, że Rosja zostanie pozbawiona jednego z głównych źródeł dochodów - wydobycia i eksportu ropy. Według ministra zasobów naturalnych i ekologii Siergieja Donskiego Rosjanie wykorzystują praktycznie wszystkie gotowe do wydobycia złoża - w rezerwie zostało zaledwie 6 proc. W wywiadzie udzielonym niedawno "Rosyjskiej Gazecie" Donskij ujawnił, że bez przygotowania nowych złóż wydobycie zacznie się kurczyć już od 2020 r. "Wzrośnie udział ropy trudnej do wydobycia, poważnie pogorszą się wyniki finansowe projektów" - komentował.

Z gotowych do eksploatacji złóż wypompowywano co się dało, na dodatek Rosja, starając się zrekompensować niskie ceny ropy, zwiększyła wydobycie do poziomu przekraczającego rekordy końca lat 80. i krachu ZSRR (wydobycie sięga dziś 11,2 mln baryłek dziennie). Jednocześnie przestano inwestować w poszukiwania i przygotowania do eksploatacji nowych złóż.

Prace poszukiwawcze nowych zasobów praktycznie stoją w miejscu. To m.in. efekt sankcji nałożonych za aneksję Krymu i agresję w Donbasie, które objęły m.in. urządzenia niezbędne do prac geologicznych. Jednak w pierwszej kolejności to skutek nonszalancji, z jaką do gospodarki podchodzi ekipa Putina. "Nic już nie zostało. Zasoby opracowanych złóż wyczerpały się" - informował na spotkaniu z Putinem w marcu Jewgienij Kisieliew, szef Federalnej Agencji Wykorzystania Złóż, bardziej znanej pod skrótem Rosniedra.

Według danych tej agencji, Rosja ma przed sobą jeszcze tylko kilka lat wydobycia na obecnym poziomie. 70 proc. rosyjskich zapasów to ropa z Arktyki i innych trudno dostępnych złóż, gdzie koszt jej eksploatacji sięga od 70 do 150 dol. za baryłkę. Na dokładkę rosyjskie firmy nie dysponują technologiami pozwalającymi na wydobycie z arktycznych złóż. W sumie jest więc tak, jakby tej ropy wcale nie było.

Według Michaiła Krutichina, analityka agencji konsultingowej RusEnergy, szczyt rosyjskiego wydobycia przypadnie na lata 2020-2022, a w 2035 r. Rosja będzie wydobywać raptem połowę tego, co dziś. Biorąc pod uwagę, że takie ilości zużywa ona na własne potrzeby, jeśli do tego czasu nic się nie zmieni, ostatecznie wypadnie z klubu eksporterów, zostając bez jednego z głównych źródeł dochodów.

- Jeśli uda się uniknąć katastroficznych scenariuszy związanych z błędami kierownictwa albo zewnętrznymi czynnikami, Rosja ma gospodarczy zapas wytrzymałości na okres od sześciu do dziesięciu i więcej lat; potem pojawi się kwestia niezbędności szybkich, zdecydowanych zmian w celu zachowania terytorialnej integralności i możliwości kierowania krajem - oceniają eksperci Moskiewskiego Centrum Carnegie w analizie stanu rosyjskiej gospodarki opublikowanej pod koniec zeszłego roku.

Reformy ad acta

O konieczności gruntownych reform mówi się w Moskwie od dawna. Tyle że, jak dotąd, niewiele z tego wynika. Rosyjska agencja ratingowa AKRA sporządziła listę czekających na realizację projektów, oceniając ich wpływ na sytuację gospodarczą.

Reforma podatkowa miałaby doprowadzić do zmniejszenia szarej strefy zatrudnienia, zwiększenia konkurencyjności eksporterów, zmniejszenia zobowiązań regionów. Wśród możliwych jej efektów ubocznych AKRA wskazuje krótkoterminowy wzrost inflacji i związany z nią wzrost stawek procentowych, wzrost obciążeń podatkowych dla najlepiej zarabiających pracowników w związku ze spłaszczoną skalą składek socjalnych, wzrost zależności funduszy emerytalnych regionów od budżetu centralnego.

Kolejną z czekających na realizację reform jest liberalizacja rynku ciepła. Jej oczekiwane pozytywy to walka z niedofinansowaniem infrastruktury i zwiększenie inwestycyjnej atrakcyjności sektora, negatywy natomiast to znaczący wzrost taryf dla odbiorców, przyzwyczajonych do stabilnych, niskich cen. Rezultat to zwiększenie oczekiwań inflacyjnych.

Wprowadzenie systemu indywidualnego kapitału emerytalnego miałoby przynieść zmniejszenie zakresu dofinansowania systemu emerytalnego z budżetu państwa i rozwój systemu kapitałowego emerytur. Wśród negatywów znalazło się zmniejszenie rozporządzalnego dochodu Rosjan ze względu na konieczność opłacania składek i, co najważniejsze, realne ścięcie dochodów socjalnie wrażliwej grupy ludności.

Nic więc dziwnego, że zdaniem AKRA nie dość, że reformy odłożono oficjalnie na 2019 r., to i tak będą najprawdopodobniej realizowane nie wcześniej niż po 2020 r. "Sukces reform zależy od ich przyjęcia przez społeczeństwo, a ich wielka liczba niezależnie od oczekiwanych pozytywnych efektów wynikających z ich realizacji może kojarzyć się ze wzrostem regulacyjnych obciążeń" - konstatują jej analitycy.

Mocne wstrząsy coraz bliżej

Widmo fiaska coraz bardziej zagląda w oczy ekipie na Kremlu, a rozwiązania gospodarczych tarapatów, w które wciągnął Rosję Władimir Putin, nie widać. Niewiele mogą pomóc nawet czekające z niecierpliwością na możliwość powrotu do robienia interesów z Moskwą państwa zachodnie, bo źródło gospodarczej katastrofy, na progu której stanęła Rosja, ma podłoże systemowe.

Kłopoty gospodarcze coraz bardziej przekładają się na sytuację społeczną. W walce, jak mawiają w Rosji, telewizora - czyli ideologicznego prania mózgu obywateli - z lodówką, czyli poziomem materialnego dobrobytu, zaczyna brać górę ta ostatnia. Tym bardziej że odgórnie podsycana przez propagandzistów Kremla euforia wywołana agresją wobec Ukrainy i aneksją Krymu zdążyła już wygasnąć.

- Władza przespała rozpoczynającą się kardynalną zmianę nastrojów społecznych. Propaganda przestała być czynnikiem kompensującym. Przed nami wiele niespodzianek. Rozpoczynająca się transformacja masowej świadomości jest nieodwracalna i będzie przyspieszać - ocenia perspektywy rozwoju sytuacji w Rosji Walerij Sołowiej, profesor Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych.

Podczas gdy oczy Zachodu zwrócone są na antykorupcyjne demonstracje organizowane w Moskwie i wielkich miastach przez Aleksieja Nawalnego, przez Rosję przetaczają się protesty kierowców ciężarówek przeciwko podwyżkom opłat drogowych we wprowadzonym w 2015 r. systemie Płaton.

Zarówno Nawalny, jak i Michaił Chodorkowski przez wielu komentatorów na Wschodzie uważani są za "dogadaną" z Kremlem koncesjonowaną opozycję, której pozwolono kanalizować nastroje społeczne. Fakty zresztą zdają się potwierdzać tę tezę. Ostrze protestów skierowane było przeciwko korupcji i premierowi Dmitrijowi Miedwiediewowi, przy czym całkowitym milczeniem pomijano w nich osobę głównego rozgrywającego na Kremlu, czyli Putina. Tymczasem w sondażu przeprowadzonym w pierwszych dniach marca przez ośrodek badawczy Lewada-Centr 67 proc. Rosjan wskazało na Władimira Putina, jako na odpowiedzialnego za gigantyczną skalę korupcji i nadużyć finansowych na szczytach władzy.

Oddolny ruch przedsiębiorców protestujących przeciwko systemowi w żaden sposób nie poddaje się kontroli władz i pokazuje realną ocenę, jaką wystawiają Rosjanie sytuacji ekonomicznej kraju. Nic więc dziwnego, że uczestników protestów organizowanych przez "oficjalnych" opozycjonistów, dość łagodnie jak na kremlowskie zwyczaje, po prostu rozwozi się na kilka godzin do policyjnych aresztów, a przeciwko drugim, jak to miało miejsce pod koniec marca w Dagestanie, wysyła się kolumny czołgów i transporterów opancerzonych.

To oni są postrzegani jako realne zagrożenie, a ich protesty jako dotykające sedna problemu. I to one, a nie obrazki z Moskwy mówią najwięcej o realnym stanie rosyjskiej gospodarki.

Warto więc być przygotowanym na najgorsze możliwe scenariusze i pamiętać, że ostatnim razem, kiedy zachwiało się poparcie Rosjan dla rządzącej ekipy, a lodówka zaczęła coraz bardziej wyraźnie wygrywać z telewizorem, Putin rozpętał wojenną agresję wobec Ukrainy.

Michał Kozak

Autor jest publicystą serwisu informacyjnego ObserwatorFinansowy.pl

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | Krym | Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) | Ukraina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »