W oczekiwaniu na krach

Trzy wydarzenia z ostatnich tygodni najlepiej charakteryzują stan rosyjskiego systemu bankowego oraz zagrożenia, z którymi będzie się mierzył w najbliższym czasie.

Z pewnością najgroźniejsze z nich to międzynarodowe sankcje i perspektywa ich zaostrzenia (chodzi zwłaszcza o brytyjskie zapowiedzi ograniczenia obrotu rosyjskimi papierami skarbowymi i zakaz operacji typu carry trade). Tymi czynnikami ryzyka German Gref, prezes Sbierbanku, największego rosyjskiego banku, uzasadniał powód, dla którego kierowana przez niego firma podjęła decyzję o sprzedaży kontrolowanego przez siebie tureckiego Denizbanku. "Gdyby nie sankcje - mówił w wywiadzie dla kanału telewizyjnego Rosja 24 - nigdy nie sprzedalibyśmy tego banku. Ale niestety nie możemy otrzymywać dywidend, nie możemy go kredytować, nie możemy pozyskiwać środków z rynku". Transakcja sprzedaży ma mieć wartość 3,18 mld dol.

Reklama

W 2012 r., kiedy Rosjanie rozpoczynali budowę - jak wówczas informowano, swej europejskiej potęgi - zapłacili za niego 3,5 mld. Ale mimo to rynek ocenia transakcję dobrze, mimo że jeszcze w marcu szacowano wartość wystawionego na sprzedaż pakietu akcji na 5,3-5,5 mld dol., a kapitał banku wynosi 4,66 mld dol., bo w obecnej sytuacji, w której Sbierbank objęty został europejskimi i amerykańskimi sankcjami, uzyskana cena jest i tak przyzwoita. Teraz największa rosyjska instytucja finansowa zamierza ograniczać swą aktywność do rynku rosyjskiego.

Kolejnym zjawiskiem, które odciska się na rosyjskim systemie bankowym jest wzrastająca presja władz. Najlepszą ilustracją tego, jak wygląda to w praktyce jest historia Aleksandra Feka, najlepszego (według rankingu Extel) rosyjskiego analityka roku 2016. Został on zmuszony do odejścia z pracy w swej macierzystej instytucji (Sbierbank CIB). Powodem jego dymisji były tezy postawione przez niego w raporcie dotyczącym polityki inwestycyjnej Gazpromu, rosyjskiego monopolisty gazowego, a przy tym firmy publicznej. Dowiódł w nim, że zarząd gazowego giganta, planując i realizując budowę rurociągów, nie kieruje się interesem swych akcjonariuszy, lecz działa na korzyść podwykonawców, firm kontrolowanych przez rosyjskich oligarchów nowej generacji. Padły nawet nazwiska Rotenberga i Timczenki, uchodzących za bliskich przyjaciół Władimira Putina. Jesienią ubiegłego roku Fek napisał podobnie krytyczny raport na temat polityki inwestycyjnej Rosnieftu, największej rosyjskiej firmy naftowej, w którym ocenił, iż jest ona rozrzutna, nieefektywna i niecelowa, a jej kontynuowanie powoduje tylko zadłużanie się koncernu. Wówczas mimo sensacji, jaką wywołał utrzymał swą posadę; teraz, w nowej sytuacji, władze uznały najwyraźniej, że krytyka polityki inwestycyjnej największych rosyjskich firm nie jest dobrze widziana.

Kryzys w portfelach

I wreszcie, trzeci, chyba najpoważniejszy zespół czynników ryzyka, których działanie najlepiej widać na przykładzie dwóch upadłości rosyjskich instytucji finansowych, jakie miały miejsce pod koniec kwietnia i na początku maja tego roku. Idzie o Grupę O1 Finanse, kontrolowaną przez oligarchę Borysa Minca oraz jeden z największych rosyjskich podmiotów na rynku pożyczek bezpośrednich, firmę Domowe Pieniądze. W obydwu przypadkach firmy nie były w stanie wykupić swych obligacji, zarówno z powodu braku środków na rachunkach, jak i niechęci banków do finansowania ich dalszej działalności oraz braku możliwości uplasowania na rynku nowych emisji. Mimo że oferowały niespotykane na stabilnych rynkach warunki - np. 5-letnie obligacje Domowych Pieniędzy dawały 18 proc. w skali roku i inwestorzy płacili za nie ok. 50 proc. nominalnej wartości. Ale problemy tej liczącej się na rosyjskim rynku firmy z sektora mikrofinansów są w gruncie rzeczy jedynie odbiciem sytuacji, w jakiej znaleźli się jej klienci. A jest ona dramatyczna. Już 87 tys. Rosjan zgłosiło wniosek o ogłoszenie osobistej upadłości, a jak obliczają fachowcy do roku 2020 ich liczba może wzrosnąć pięciokrotnie. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Renomowany Instytut Gajdara obliczył niedawno, że portfel zagrożonych kredytów zaciągniętych przez Rosjan w rosyjskim systemie bankowym i pozabankowym wynosi nie mniej niż 11 bln rubli (ok. 180 mld dol.). To efekt spadających przez ostatnie kilka lat dochodów gospodarstw domowych. Kiedy weźmie się pod uwagę również sektor przedsiębiorstw, to obraz jest jeszcze gorszy, bo jak szacują analitycy z firmy Akra, jednej z największych rosyjskich agencji ratingowych poziom wątpliwych, zagrożonych i straconych kredytów stanowi od 12 do 15 proc. całego ich portfela rosyjskich banków. Co więcej, wskaźnik rezerw obowiązkowych to dziś niecałe 52 proc. poziomu wymaganego przez rosyjski Bank Centralny. Ale i ten obraz może być zbyt optymistyczny, bo jeśli się weźmie pod uwagę wielkość aktywów, to na ich poziom wpływają m.in. wyceny przejętych nieruchomości lub inwestycje w papiery dłużne sektora przedsiębiorstw (w przypadku banków kontrolowanych przez państwo, które są w lepszej kondycji niźli mniejsze banki prywatne poziom, takich "aktywów" szacuje się na 17,8 proc. całości). Ale to szacunki optymistów. Pesymiści, tacy jak analitycy Standard & Poor's są zdania, że nawet 11 bln rubli, czyli ok. 25 proc. całej akcji kredytowej rosyjskich banków, to należności wątpliwe i inwestycje chybione.

Idzie ostra selekcja

Jak wyglądają tego rodzaju inwestycje można było się przekonać na przykładzie przywoływanej już firmy O1 Finanse, która w ubiegłym roku wypuściła na rynek obligacje o wartości ponad 1,2 mld dol. W 75 proc. emisję wykupił Otkritie - jeden z większych banków, znajdujący się w pierwszej dziesiątce rosyjskich instytucji finansowych. Firma kontrolowana przez oligarchę Minca spłaciła wobec banku swe kredyty, a ten zapisał jej obligacje w pozycji "inwestycje". Jednym słowem typowa operacja, jak to nazywają Niemcy, fryzowania bilansu. Ale teraz O1 Finanse nie ma pieniędzy ani na wykup, ani na obsługę obligacji, a w banku jest zarząd komisaryczny wprowadzony przez Bank Rosji - rosyjski bank centralny.

To posunięcie jest elementem strategii rosyjskiego regulatora, zmierzającej do ograniczenia liczby aktywnych instytucji finansowych. Zdaniem władz małe prywatne banki (ale z tej listy nie można wyłączyć i większych instytucji) są tylko ciężarem.

Po pierwsze trudniej je kontrolować, z niechęcią wykonują polecenia czy "dobre rady" płynące z rządowych gabinetów. I dlatego, jak się uważa, z działających jeszcze kilka lat temu w Rosji ponad 600 banków docelowo pozostanie na rynku, co najwyżej 300, choć są i specjaliści mówiący o 150. Tylko w kwietniu odebrano licencje ośmiu rosyjskim bankom.

Przy czym sanacja zagrożonych banków jest nie tylko piekielnie droga, ale również po wyasygnowaniu miliardów rubli "ozdrowienie" nie jest trwałe. Jak obliczają specjaliści z agencji Fitch tylko w latach 2013-2015 sanacja zagrożonych banków, i to nie licząc podtrzymywania płynności całego sektora, kosztowała nie mniej niż 3,3 bln rubli (ok. 53 mld dol.). A co najmniej 1/3 postępowań sanacyjnych zakończyła się niepowodzeniem. Przy czym niewiele odzyskano, ze względu na niesprawność rosyjskiego systemu sądowego, przewlekłość procedur, ukrywanie i wyprowadzanie majątku.

Jak mówi Jurij Isajew, kierujący rosyjskim odpowiednikiem Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, obecnie w stanie likwidacji znajdują się w Rosji 324 banki, Fundusz, który wypłacił klientom tych instytucji lokaty, przejmując w zamian ich portfele kredytowe, złożył pozwy na 4 bln rubli, ma już nakazy sądowe na 2,5 bln, na 1 bln sprawy są w toku, a przegrał jedynie "drobne" 2 mld dol.

Ale jeśli weźmie się pod uwagę realne wpływy z egzekucji, to nie przekraczają one 2 proc. zasądzonych kwot.

Ale koszty, choć nie małe, to nie jedyny problem związany z ratowaniem rosyjskich banków. Ich dokapitalizowanie odbywa się niemal wyłącznie w drodze emisji pieniądza przez Bank Rosji. A to wywołuje znaczący wzrost presji inflacyjnej. Na płytkim, bo objętym sankcjami, rosyjskim rynku towarów konsumpcyjnych taki impuls może dość łatwo przekształcić się we wzrost inflacji. To z kolei ogranicza możliwości zwiększania akcji kredytowej banków, bo skłania bank centralny do utrzymywania relatywnie wysokiej stopy procentowej. Mało tego, utrudnia, jeśli nie uniemożliwia pobudzanie konsumpcji wewnętrznej i w efekcie hamuje i tak już dość wątły wzrost rosyjskiego PKB.

Czekanie na przecenę

Perspektywy, przed którymi stanął rosyjski sektor bankowy, też nie są różowe. Realizowana marża (tzw. wskaźnik NIM) nie rośnie, a w dłuższej kilkuletniej perspektywie, co najwyżej, podlegał będzie stagnacji i to na niskim poziomie. W pierwszej dziesiątce rosyjskich banków komercyjnych (za wyjątkiem Sbierbanku, który jest tu wyjątkiem) kształtuje się on na poziomie lekko powyżej 3 proc. Tylko w 2017 r. skoczył do 3,8 proc., ale analitycy prognozują, że w tym roku spadnie znów w okolice 3 proc.

A to oznacza, że system bankowy o własnych siłach nie będzie w stanie poradzić sobie z ciężarem złych kredytów i podołać wyzwaniu, jakim jest odbudowa kapitałów własnych. Wsparcie państwa jest niezbędne. Ale już obecnie udział instytucji państwowych lub kontrolowanych przez państwowe podmioty w całym systemie wynosił w 2017 r. 63 proc.; jak się ocenia w tym roku wskaźnik ten wzrośnie do 70 proc. i będzie jednym z najwyższych w całej rosyjskiej gospodarce (np. silnie zetatyzowany sektor wydobycia węglowodorów w 66 proc. jest w rękach państwa).

W efekcie polityki upaństwawiania sektora oraz koncentracji kapitałów w rękach kilku największych podmiotów (już dziś 56 proc. akcji kredytowej koncentruje się w największych państwowych bankach) nastąpią zasadnicze zmiany na rosyjskim rynku.

Małym podmiotom, którym już dzisiaj trudno o dostęp do kredytów będzie jeszcze trudniej, ale pieniądze na finansowanie wielkich, mających polityczne poparcie projektów infrastrukturalnych, takich jak te, o których pisał analityk Fek, zawsze się znajdą.

W wymiarze makroekonomicznym, na co też zwracają uwagę eksperci, taka koncentracja kontroli nad systemem bankowym daje tylko złudzenie stabilności systemu. Oczywiście można uczynić go znacznie mniej przejrzystym, co rosyjski rząd już robi ograniczając, a właściwie zmniejszając zakres obowiązków informacyjnych. To oczywisty element ochrony przed zachodnimi sankcjami. Dodatkowo rosyjski rząd i Bank Rosji chcą mieć możliwość wykonywania szybkich niekonwencjonalnych posunięć, które z normalnymi praktykami bankowymi niewiele mają wspólnego.

Takich jak choćby przeprowadzone pod koniec maja refinansowanie całego (ponad 1,2 mld dol.) długu, jaki miał w zachodnich instytucjach finansowych, objęty sankcjami koncern Renowa, oligarchy Wakselberga. A przy okazji unika się takich kłopotliwych sytuacji, jak wydane na początku roku oświadczenie kierownictwa Alfa Banku (kontrolowanego przez oligarchę Fridmana), że firma wycofuje się z finansowania rosyjskiego sektora obronnego, z obawy przed sankcjami.

Z politycznego punktu widzenia, zwracają na to uwagę właściwie wszyscy "kremlinolodzy", osłabienie prywatnych (czytaj kontrolowanych przez oligarchów) instytucji finansowych, firm wydobywczych, hut czy generalnie konglomeratów przemysłowych jest okazją do wzrostu znaczenia struktur państwa.

Czyli miejsce starych oligarchów, których fortuny pochodzą jeszcze z czasów jelcynowskich, zajmują nowi oligarchowie, wywodzący się głównie z resortów siłowych, a posługujący się formalnie państwowymi instytucjami.

Ale tego rodzaju "sterowność" systemu ma też swoje złe strony, bo czyni go znacznie bardziej wrażliwym na negatywne impulsy zewnętrzne. I te obawy pomagają zrozumieć politykę rosyjskiego rządu, który zwiększone dochody związane z wyższą ceną węglowodorów gromadzi w funduszu rezerwowym, nie pożytkując na pobudzenie wzrostu gospodarczego. Te pieniądze mogą i będą potrzebne, kiedy w efekcie "szoku zewnętrznego" trzeba będzie ratować cały rosyjski system bankowy.

A co może być takim impulsem? Na przykład oczekiwane przez wielu ekspertów załamanie się kursu rubla. Kiedy? Dokładną datę trudno określić, ale jak przestrzegają akademicy z Rosyjskiej Akademii Nauk, w tamtejszej gospodarce w ostatnich dwóch latach wystąpił zaskakujący paradoks: wraz ze wzrostem ceny baryłki ropy naftowej, rubel nie umacnia się, jak to zawsze wcześniej bywało, ale kiedy węglowodory zaczynają na giełdach tanieć, rubel gwałtownie traci wartość. Pozostaje tylko czekać na przecenę.

Marek Budzisz

Autor jest publicystą, biznesmenem, znawcą Rosji

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | Władimir Putin | rubel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »