Czy "frankowicze" mogą nieco odetchnąć?
KNF zaproponowała przewalutowanie kredytów we frankach po kursie z dnia zaciągnięcia zobowiązania. Koszty takiej operacji obciążyłyby w równym stopniu kredytobiorców i banki. Z wyliczeń Expandera wynika, że propozycja KNF nie tylko rozwiązałaby problem ryzyka kursowego, ale także zmniejszyłaby wysokość rat. Ci, którzy zaciągnęli kredyt przy kursie 1,96 zł zamiast 2 144 zł obecnie płaciliby dwie raty wynoszące w sumie 1 780 zł.
Kurs franka spadł do poziomu 3,94 zł, a LIBOR CHF 3M wynosi zaledwie -0,84 proc.. Oznacza to, że gdy bank dokona aktualizacji oprocentowania rata będzie tylko o 3 proc. wyższa niż w grudniu ubiegłego roku.
"Frankowicze" mogą więc nieco odetchnąć. Ulga jest jednak tylko połowiczna. Kredytobiorcy nadal bowiem będą mieli zadłużenie wyższe niż w momencie zaciągania kredytu, a nierzadko też przekraczające wartość mieszkania. To problem nie tylko klientów, którzy są przywiązani do mieszkania, ale również banków.
Gdyby kurs wzrósł jeszcze bardziej i Polacy zostaliby zmuszeni do ogłaszania upadłości, banki nie odzyskałyby dużej części pożyczonych pieniędzy.
Przedstawiane dotychczas propozycje dotyczące kredytów we frankach nie rozwiązywały tego problemu. Cały ciężar wzrostu zadłużenia zrzucały na kredytobiorców i jedynie ułatwiały im jego dźwiganie. KNF jako pierwsza zaproponowała metodę całkowicie eliminującą ryzyko walutowe. Koszty tej operacji miałyby zostać podzielone między banki i kredytobiorców, co można określić jako rozsądny kompromis.
Jako przykład weźmy kredyt na kwotę 300 000 zł zaciągnięty na 30 lat w najgorszym możliwym momencie, czyli sierpniu 2008 r., kiedy kurs wynosił 1,96 zł. Obecne zadłużenie przy kursie 3,95 zł to 507 tys. zł z ratą wynoszącą 2144 zł (jeszcze przed aktualizacją LIBOR-u).
Jeśli by przyjęto propozycję KNF wówczas taki kredyt zostałby podzielony na dwie części. Pierwszą byłby kredyt zabezpieczony hipoteką na taką kwotę i z takimi parametrami, jak gdybyśmy pierwotnie zadłużyli się w złotych, a nie we frankach. Raty też musiałyby zostać dopasowane do kredytu złotowego. Dlatego, jeśli dotychczas spłacając kredyt we frankach, zapłaciliśmy w sumie niższe raty niż wynosiłyby raty takiego kredytu w złotych, to musielibyśmy dopłacić różnicę.
W naszym przypadku pierwszy kredyt byłby kredytem na kwotę 266 tys. zł na 23,5 roku (30 lat - 6,5 roku) z ratą o wysokości 1300 zł. Jeśli chodzi o dopłatę, wynikającą z ewentualnych różnic w ratach,
w omawianym przypadku raty były wyższe niż te przy spłacie kredytu w złotych, a więc nie musielibyśmy niczego dopłacać.
Drugi kredyt, niezabezpieczony, byłby na kwotę 241 tys. zł, co jest różnicą między obecnym zadłużeniem (507 tys. zł), a kredytem w złotych (266 tys. zł). Ta kwota zostałoby rozłożona na taki sam okres, czyli na 23,5 roku.
Oprocentowanie byłoby stałe i wynosiło 1 proc.. Jednak połowę raty takiego kredytu spłacałby bank. Kredytobiorca co miesiąc spłacałby 480 zł. Suma dwóch nowych rat byłaby więc i tak niższa niż obecna rata kredytu we frankach. Byłoby to 1780 zł (1300 zł + 480 zł), podczas gdy obecnie rata zobowiązania zaciągniętego w szwajcarskiej walucie wynosi 2144 zł.
Zaletą tego rozwiązania jest nie tylko uwolnienie się od ryzyka walutowego, czy obniżenie wysokości raty. Pozwala ono również na zmianę mieszkania. Kredytobiorca mógłby je sprzedać i spłacić kredyt hipoteczny. Wtedy płaciłby tylko ratę drugiego kredytu, która jest dość niska. Przed taką osobą otwierają się nowe możliwości - można wtedy zaciągnąć kredyt w złotych, aby kupić inne mieszkanie, czy też zdecydować się na wynajem lokalu.
Jarosław Sadowski
Główny Analityk
Expander Advisors