Zdegenerowana bankowość. Chore prawo. A to Polska właśnie...

Opisana poniżej historia pokazuje, do jakich wypaczeń może dojść w sytuacji, kiedy ustawimy system prawny tak, aby grupa zagranicznych podmiotów była ponad prawem. Na dodatek nadając tym podmiotom wyjątkowe przywileje, które są przypisane wyłącznie tej prominentnej grupie.

Tą uprzywilejowaną grupą są oczywiście działające w naszym kraju banki. Brak rzeczywistej kontroli nad działaniem tychże instytucji, brak sankcji wobec działań banków wedle ich własnego uznania, często będących jawnym łamaniem prawa, oraz powszechne przyzwolenie na uciekanie od odpowiedzialności za wszelkie działania i zaniechania doprowadziło do sytuacji, którą można podsumować tymi słowy:

Nadaliśmy bankom uprawnienia okupanta

Jako osoba, której jedną z profesji jest pomoc przekredytowanym osobom w uwolnieniu się od długów, spotykam się bardzo często z sytuacjami, które powyższą opinię w pełni potwierdzają. Na dodatek pozycję naszych rodaków wobec banków osłabia obowiązujące prawo, które niemal w każdym przypadku stoi murem za instytucją finansową.

Reklama

Poszkodowaną stroną przedstawionej poniżej historii jest pani Ania, negatywnym bohaterem (i drugą stroną sporu) jest jeden z największych banków działających w Polsce; jest to instytucja z zagranicznym kapitałem.

Pani Ania zaciągnęła w 2001 roku kredyt w wysokości 230 tys. zł, kredyt ten był w szwajcarskiej walucie. Przez ponad dwa lata zobowiązanie było spłacane terminowo, następnie - po zawirowaniach rodzinnych i rozwodzie - eks-mąż Pani Ani zobowiązał się kredyt ten spłacać. Jak nietrudno się domyślać, eks-mąż pani Ani umowy nie dotrzymał, co spowodowało wypowiedzenie umowy kredytu w 2006 roku oraz wystawienie przez kredytodawcę bankowego tytułu egzekucyjnego. Po przeliczeniu kredytu na złotówki było to już 270 tys. zł. Dziwnym trafem ta informacja nie trafiła do pani Ani. I przez ładnych kilka lata żyła ona w pełnej nieświadomości, że kredyt już dawno został wypowiedziany.

Najbardziej opłacalna hodowla? Hodowanie odsetek...

Nie bronię tu postawy pani Ani, która przez długi czas nie wykazała zainteresowania, czy kredyt jest spłacany. Zadziwiająca jest postawa banku, który o sprawie przypomniał sobie po dopiero 4 latach, informując dłużniczkę o zaległościach.... drogą telefoniczną. Konkretne działania banku, skierowane na odzyskanie należności miały miejsce dopiero w 2013 roku, kiedy to bank zlecił egzekucję komornikowi. Ta niebywała opieszałość banku ma swoje uzasadnienie ekonomiczne. Otóż, przez cały okres od 2006 roku bank miał prawo naliczać odsetki karne (lub ustawowe) od niespłaconego długu. Taka operacja potocznie zwana jest "hodowaniem odsetek". "Hodowla" taka, która wydawać może się na logikę absurdem, jest dla banku bardzo intratna. Zgodnie z systemem księgowym MSR 39, który został narzucony naszym bankom przez UE od stycznia 2005 roku, kredytodawca może zaliczać do swoich dochodów także wirtualne odsetki od niespłacanych zobowiązań.

Jak zarobić 500 tys. zł nic nie robiąc?

Kiedy pani Ania zgłosiła się do mnie z prośbą o pomoc w dogadaniu się z bankiem, odsetki od niespłacanego zadłużenia wynosiły już ponad 0,5 mln zł. Czyli łącznie z niespłaconym kapitałem dług Pani Ani opiewał na 800 tys. zł, przy wartości mieszkania na poziomie 300 tys. zł.

W związku z powyższym dyskusja o ewentualnej restrukturyzacji zobowiązania zakończyła się fiaskiem: bank, przy stosownych wyliczeniach, odnosił się wyłącznie do kosmicznej kwoty długu na poziomie 800 tys. zł.

A ponieważ klientka to rocznik 1958 oraz przy zarobkach 4 tys. zł. nie mogła zadeklarować spłaty wyższej niż 2 tys. zł miesięcznie, pracownik banku sprawnie wyliczył, że spłata zadłużenia (bez doliczania odsetek od tak pięknie wyhodowanego długu) będzie trwała 400 miesięcy.

Licytacja jest dobra na wszystko?

Bank wybrał więc prostszą metodę działania: zlecił komornikowi sprzedaż mieszkania. Uważny czytelnik pewnie dostrzeże drobny niuans. Otóż, jeśli dług przekracza o 500 tys. zł wartość mieszkania, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć fakt, że ze sprzedaży mieszkania nie da się odzyskać całej należności. Mając na względzie procedury, jakie obowiązują przy sprzedaży nieruchomości poprzez egzekucję komorniczą, oraz koszty z tym związane, do banku może trafić góra 200 tys. zł. Czyli i tak będzie stratny w kwocie ok. 600 tys. zł, licząc dług "po bankowemu". Czemu więc, skoro minus na transakcji jest pewny, kredytodawcy opłaca się ponieść tak dużą stratę, zamiast na przykład umorzyć wyhodowane odsetki i kredyt przywrócić do normalnej spłaty? To jest właśnie kluczem do rozwiązania tej zagadki: jeśli sprzedaż nieruchomości nastąpi przy udziale komornika, a ten umorzy postępowanie po niemożności ściągnięcia pozostałej części długu, wówczas bank może sobie wpisać stratę w koszty prowadzonej działalności.

Krótko ten fakt podsumowując, działa to tak:

Banki robią sobie z naszych rodaków tarczę podatkową!

Bank nie mógłby tej straty wpisać w koszty, gdyby umorzył część długu. Ale tu jest jeszcze jedna "ciekawostka" prawna, która tym bardziej zniechęca do humanitarnego i rozsądnego działania, jakim jest umorzenie części wyhodowanego długu, której kredytobiorca i tak nigdy nie spłaci. Takie umorzenie jest według stosownej ustawy uznane jako przychód kredytobiorcy, od którego należy zapłacić podatek.

Gdyby więc bank zdecydował się na umorzenie pani Ani całości odsetek, powstałby po jej stronie obowiązek podatkowy w kwocie blisko 100 tys. zł.

Niemożność spłacenia tej astronomicznej kwoty spowodowałaby, że panią Anię ścigałby potem komornik nasłany przez Urząd Skarbowy. Opisana historia, która wydarzyła się naprawdę, nie będąc przy tym jednostkowym zdarzeniem, narzuca pytanie:

Czy aby na pewno Polska jest przyjaznym państwem?

Mam tu oczywiście na myśli stosunek państwa do obywateli RP, a nie wobec banków...

Kończąc tę smutną historię, bank zdecydował się na "optymalny" ekonomicznie wariant: sprzedaż mieszkania i dokonanie eksmisji mieszkających tam osób - przy udziale komornika. Nie miało w tym wypadku zupełnie znaczenia, że pani Ania nie była jedynym domownikiem tejże nieruchomości. Pani Ania mieszkała wraz z 70-letnią, bardzo schorowaną ciotką, poruszającą się na wózku inwalidzkim, oraz jej 11-letnią wnuczką - Sabiną, ciężko doświadczoną przez los. Ojciec dziewczynki uległ parę lat temu ciężkiemu wypadkowi, potem postradał zmysły, a jej matka "poszła w świat". Sabinka jest także chorowita, w ubiegłym roku przeszła ciężką operację serca, na zabieg ten pani Ania pożyczyła pieniądze w firmie pożyczkowej, co wiązało się z potężnymi dodatkowymi kosztami.

Dziewczynka i jej babcia są na utrzymaniu oraz pod wyłączną opieką pani Ani. Wkrótce cała trójka trafi na bruk.

Witamy w wolnej, demokratycznej Polsce!

Krzysztof Oppenheim

Nieruchomości Boża Krówka

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2015

Nieruchomości Boża Krówka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »