GPW na łowach

Fragmenty rozmowy z Ludwikiem Sobolewskim, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych opublikowanej w numerze 09/2007 Miesięcznika Gospodarczego Nowy Przemysł.

- Jak pan chce ściągnąć spółki z krajów bardziej rozwiniętych niż Ukraina, np. z Czech, aby nie skończyło się tylko na pozyskaniu ČEZ?

- Mamy dwie czeskie spółki: Pegas i ČEZ. Kraje, jak Czechy i Słowacja, mają podobny do polskiego rozwój ekonomiczny, lecz ich giełdy mają tendencję do zwijania się. Tamtejsze spółki korzystają przeważnie z rynku kredytów. W Bratysławie rynek akcji istnieje bardziej w teorii niż w praktyce. Lepiej jest z rynkiem obligacji. Firmy nie garną się na giełdę, ale my je zachęcamy. Chcemy budować specjalistyczne marki giełdowe, jak deweloperstwo czy nowe technologie. Będziemy łowić firmy z tych branż.

Reklama

- Czyli specjalizacja...

- Tak trzeba. Londyn ma markę, która wyraża się w trzech słowach: "London Stock Exchange" i nie trzeba nic dodawać. Natomiast Warszawa i Polska nie mają swojego brandu, musimy się czymś wyróżnić. Mamy dużo firm deweloperskich, w tym zagranicznych, jak Orko i Warimpex. To firmy, które ufając nam weszły do Warszawy, bo budujemy rynek międzynarodowy. Dla firm zagranicznych są potrzebne informacje, że nie boimy się ich, w odróżnieniu od Pragi, która nie ma żadnego zagranicznego członka giełdy. My stwarzamy im dobre warunki do działania.

- Ściąganie firm odbywa się powoli, poza tym firmy zagraniczne nie zastąpią na giełdzie dużych polskich spółek. Dużych debiutów jednak nie ma. Jaka jest szansa na przełamanie opinii, że GPW specjalizuje się w firmach małych i średnich?

- Ta etykieta pozwala nam na przeżycie w konkurencji między giełdami. Ale zgadzam się, że powinno nam przybywać większych firm.

- Ile chciałby pan mieć debiutów dużych firm rocznie?

- Jesteśmy na tyle dużym rynkiem, aby w ciągu roku, dwóch lat zastąpić indeks WIG 20 indeksem WIG 30. Ale do tego musimy mieć duże firmy o dużej kapitalizacji, o dużym free float'cie oraz ze znaną marką. Chciałbym mieć jak najwięcej takich firm, ale uważam, że rocznie co najmniej 3-4 z kategorii "+250" (o kapitalizacji powyżej 250 mln euro) są potrzebne.

- Z jakich branż? Energetyka?

- Energetyka, chemia...

- Kopalnie?

- Zależy, czy zainteresują inwestorów. Być może to gałąź przemysłu z dużym potencjałem. W węglu kamiennym szuka się alternatywnego do ropy źródła energii, więc być może tak. Na pewno chemia i energetyka. Mam nadzieję, że te branżowe projekty będą zrealizowane przez Ministerstwo Skarbu w jakiejś formie konsolidacji, puszczenia znaczących pakietów akcji na giełdę.

Jeśli popatrzymy na przeciętną wartość spółki na GPW, to nie jest ona wysoka. Mamy też bardzo dużo kapitału Skarbu Państwa. Były to prywatyzacje połowiczne, raczej upublicznienie (np. PKO BP, PGNiG). To powoduje, że w wolnym obrocie - patrząc na całą kapitalizację giełdy, czyli aktualnie 160 mld euro - akcji jest niewiele. To poważny problem.

Kształtuje się pogląd, że prywatyzacja przez giełdę jest właściwa i opłacalna. Trzeba jednak patrzeć na wszystkie źródła pochodzenia firm. Niewiele zostało przedsiębiorstw do sprywatyzowania. Dla giełdy pierwszym źródłem firm o dużej kapitalizacji są spółki już na niej obecne. One mają perspektywy rozwoju, poważnie urosną, skonsolidują branżę, w której działają. Chodzi o wzrost organiczno-akwizycyjny. Drugim istotnym źródłem są spółki zagraniczne. Trzecim - majątek państwowy.

- Jeśli spółki zagraniczne, to które? Kto jest zainteresowany emisją w Warszawie?

- Mamy pewne przedsiębiorstwa na celowniku. Będziemy mieć firmę z Ukrainy i firmę z Estonii. Przypominam, że w lipcu zadebiutowała pierwsza spółka estońska - Silvano Fashion Group, firma odzieżowa notowana w Tallinie. Co ciekawe, giełda w Tallinie należy do holdingu OMX, obecnie przejmowanego przez NASDAC. Emitent zaś oficjalnie przyznał, że szukał rynku o większej płynności. My również przyczyniliśmy się do tego, by spółka wybrała Warszawę. Estonia to ważny dla nas teren. (...)

- Niebawem wybory, zamieszanie, kilka miesięcy bez żadnych decyzji. Nowy minister skarbu będzie gotów podejmować decyzje dotyczące prywatyzacji dopiero po nowym roku. Z punktu widzenia gospodarki, to zbyt długo, prawda?

- Czy wybory są czy nie, procesy decyzyjne w Polce trwają zbyt długo. Z jednej strony z powodu procedur demokratycznych, a z drugiej to wynik obaw przed podejmowaniem decyzji. Widzę duże obawy na wielu poziomach procesu decyzyjnego. Ludzie boją się decyzji, wolą mechanizm konsensusu, uzgadniania. Mechanizm ten jest wykorzystywany, aby w razie czego było więcej osób odpowiedzialnych. Dominują procedury, a nie analiza meritum. Uważam, że to jest przypadłość gangrenowa.

- Chodzi o to, by rozmydlić odpowiedzialność.

- To jest okropne. To coś, co funkcjonuje niezależnie od wyborów, choć przed wyborami mechanizm ten osiąga monstrualne rozmiary. Przez kilkanaście lat wielokrotnie się z nim spotykałem na rynku kapitałowym. Gdyby nie on, rozwijalibyśmy się szybciej. Ale rozwijamy się i tak szybko. Gdyby istniała silna korelacja między tym, co się dzieje w polityce a gospodarką, bylibyśmy dziś na poziomie Zimbabwe. Tym niemniej polityka może w dużo większym stopniu stymulować rozwój. Opłaci się to w końcu także i czystej krwi politykom.

Rozmawiali: Adam Brzozowski i Jan Bazyl Lipszyc

Dowiedz się więcej na temat: energetyka | giełdy | Nowy Przemysł | mechanizm | GPW | skarbu | firmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »