Złoty pójdzie tropem forinta?

Wyraźnym spadkiem zakończyły się wczorajsze notowania węgierskich akcji. Straciły też obligacje i forint, których kursy znalazły się na najniższym, w tym miesiącu, poziomie.

Tak zareagowały rynki na informację o przesunięciu daty przyjęcia euro przez Węgry nawet o sześć lat. - Nie ma mowy, żebyśmy mogli przyjąć euro w 2010 r. - stwierdził wczoraj szef węgierskiego banku centralnego Zsigmond Jarai. Według ministra finansów Janosa Veresa, przystąpienie do strefy euro w założonym terminie wciąż jest możliwe, niemniej rząd zastanowi się przed końcem roku, czy daty jednak nie zmienić. Na przeszkodzie w realizacji zamierzeń stoi gigantyczny deficyt budżetowy, który według ogłoszonych wczoraj szacunków sięgnie w tym roku 6,1% węgierskiego PKB - zamiast wcześniej przewidywanych 3,6%. Wśród analityków mówi się, że Węgry mogą przesunąć datę przejścia na wspólną walutę na lata 2013-2016.

Reklama

Burzliwa sesja Wczorajsze wiadomości odbiły się wyraźnym echem na węgierskim rynku finansowym. O 25 pkt bazowych podskoczyła rentowność 10-letnich obligacji, euro podrożało o blisko 2 forinty. Spadkowa tendencja na rynkach papierów skarbowych i walutowym utrzymuje się od początku tego miesiąca. Zyskowność obligacji podniosła się przez ten czas o 68 pkt bazowych, a forint stracił do słabnącego na świecie euro ponad 2%. Gwałtownie zareagowała też giełda w Budapeszcie. Jeszcze w połowie dnia BUX zyskiwał ponad 1%, by ostatecznie zakończyć sesję 1,8% pod kreską. Sytuacja na węgierskich rynkach znalazła odbicie w Polsce. Spadek BUX-a pociągnął za sobą WIG20, który w końcowej fazie notowań stracił 34 pkt i ostatecznie zakończył dzień 1,3-proc. zniżką. Tym samym utrzymała się bardzo silna korelacja obu indeksów, obserwowana w tym miesiącu.

O ponad 1 grosz podrożało euro i na rynku międzybankowym kosztowało późnym popołudniem 3,9066 zł. Dochodowość 10-letnich obligacji podniosła się o niecałe 11 pkt bazowych, do 4,66%. Do tej pory polskie obligacje i waluta nie reagowały na gorsze notowania węgierskich odpowiedników. Euro jest nadal o blisko 2% tańsze niż na początku września, rentowność zaś w tym czasie się nie zmieniła. Czy wczorajsza reakcja zapowiada, że również i nasze obligacje i waluta znajdą się teraz pod presją?

Eksperci uspokajają Rynki w naszym regionie są głównymi beneficjentami zainteresowania globalnego kapitału emerging markets. Od początku roku mocno w górę szły akcje i obligacje. Mimo osłabienia euro na świecie, które jest niekorzystnym zjawiskiem, waluty państw regionu były mocne. W wakacje doszło do wyraźnego wzmocnienia tych tendencji. Inwestorzy, szczególnie zagraniczni, zdawali się widzieć jedynie korzystne zjawiska i z ochotą zwiększali zaangażowanie w Polsce i na Węgrzech. Przesunięcie daty przyjęcia euro na Węgrzech to kolejna w tym tygodniu informacja mogącą ostudzić ich optymizm. Wynik wyborów w Polsce nie był wielkim zaskoczeniem, ale jednak najczęściej pojawiały się komentarze, że rynki dyskontowały zwycięstwo Platformy Obywatelskiej. W dodatku PiS deklaruje, że nie będzie się spieszył z przyjęciem euro. Od początku miesiąca w górę idzie dolar. Na razie przechodzi to bez większego echa, ale przełamanie przez kurs euro bariery 1,2 USD może umocnić przekonanie, że amerykańska waluta będzie zyskiwać także przez resztę roku.

Wczoraj RPP ostudziła nadzieje na kolejne cięcia stóp. Jednocześnie realna rentowność polskich i węgierskich obligacji to odpowiednio ok. 3% i 2,5%, wobec niecałego 1% w USA i strefie euro. Odsuwanie się daty przyjęcia euro w Polsce i na Węgrzech przywodzi przy tym na myśl pierwsze rozczarowanie tym faktem, jakiego byliśmy świadkami w II połowie 2003 r. Wtedy w kilka miesięcy rentowność obligacji zwiększyła się o połowę, a ucieczka kapitału z Węgier zmusiła tamtejszy bank centralny do radykalnych podwyżek stóp procentowych. Specjaliści uspokajają jednak, że tym razem sprawa nie ma takiego znaczenia. Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING BSK, przypomina, że od dawna wiemy, że PiS nie chce wprowadzać Polski do strefy euro w tej kadencji. - Żeby ocenić ryzyko dla Polski, warto zestawić postrzeganie naszego rynku sprzed dwóch lat i obecnie. Jesienią 2003 r. panowało przekonanie, że przed kryzysem budżetowym i jego skutkami dla całej gospodarki może nas uchronić tylko wprowadzenie planu Hausnera. Jak wiadomo, planu nie wprowadzono, a mimo to inwestorzy odbierają nasz rynek zupełnie inaczej - twierdzi Michał Dybuła, ekonomista BNP Paribas.

Zastrzega jednak, że wtedy nie było tak źle, a teraz nie jest tak dobrze. Natomiast Tania Kotsos z Royal Bank of Canada stwierdza, że polskie wybory i rewizja deficytu budżetowego na Węgrzech pogorszyły postrzeganie naszego regionu. Jednak wzmocnienia euro powyżej 4 zł spodziewa się dopiero w przyszłym roku. W tym może spaść do 3,85 zł, a nawet do 3,7 zł. Roger Monson, analityk CA IB, zauważa, że inwestorzy mogą ostatnie informacje z Polski i Węgier wykorzystać jako pretekst do realizacji zysków, ale w dłuższym terminie perspektywy wyglądają wciąż zachęcająco. W jego opinii wczorajsze reakcje rynków były przesadzone.

Krzysztof Stępień Tomasz Goss-Strzelecki Łukasz Wilkowicz

Parkiet
Dowiedz się więcej na temat: notowania | waluta | obligacje | złoty | inwestorzy | rentowność | forint
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »