Inflacja w maju to już 13,9 proc. Wojna to tylko jeden z powodów wzrostu

Z rosnącymi cenami Polacy będą musieli się jeszcze mierzyć przez najbliższych kilka miesięcy. Ale nawet jak z inflacją wejdziemy już na szczyt, to nie ma co liczyć na jej szybki zjazd.

Co podbija dzisiaj inflację? Można by powiedzieć, że prawie wszystko. Co prawda szczegółowe dane o inflacji w maju poznamy dopiero w połowie czerwca, ale wystarczy spojrzeć jak to wyglądało w kwietniu, gdy rosły praktycznie wszystkie kategorie produktów, by przekonać się, że presja na wzrost cen jest widoczna z każdej strony.

Najsilniej rosną oczywiście ceny energii, paliw i ceny żywności. Każdy kto tankuje samochód - wie z jakimi podwyżkami paliw musi się w ostatnim czasie mierzyć i jakie to obciążenie dla domowego budżetu. Ale drożeje też żywność, co widać na sklepowych półkach. W kwietniu ceny w tej kategorii rosły w rekordowym tempie ponad 4 proc. w ujęciu miesiąc do miesiąca; rok do roku było to ponad 13 proc. W maju to 13,5 proc. w ujęciu roczny, ale "tylko" 1,3 proc. w ujęciu miesięcznym.

Rośnie też inflacja bazowa. To ważny wskaźnik obrazujący dynamikę cen po wyłączeniu składowych najbardziej zmiennych jak energia czy żywność. Według ekonomistów w maju wyniosła ona ponad 8 proc. Na oficjalne dane NBP trzeba będzie jednak poczekać. W kwietniu było to 7,7 proc.

Reklama

Czynników proinflacyjnych jest sporo. I trudno wskazać jeden dominujący.

Inflacja. Rozłóżmy ją na części

Wiemy już, że inflacja w maju - według szybkiego szacunku GUS wyniosła - 13,9 proc. Nie mając jednak pełnych danych, a chcąc pokazać jak rozkładają się w ogólnym wskaźniku inflacji konsumenckiej różne jej składowe, ponownie wróćmy do odczytu za kwiecień. W 12,4-proc. inflacji miesiąc temu - 4,7 pkt proc. to surowce energetyczne (w tym m.in. paliwa), 3,4 pkt proc. - to ceny żywności. Natomiast 4,3 stanowiła inflacja bazowa. To oznacza, że za ostatnie wzrosty inflacji odpowiadają nie tylko energia i żywność, ale też popyt.

Wojna też ma tu znaczenie. "(...) Głównym powodem wzrostu inflacji CPI na przełomie I i II kw. były wzrost cen surowców w efekcie wojny na Ukrainie. Wzrost cen paliw, żywności oraz nośników energii w tym okresie dodał 3,3 pkt. proc. do wskaźnika inflacji, z kolei inflacja bazowa dodała 0,6 pkt. proc." - ocenili ekonomiści BOŚ Banku.

Najpierw pandemia, później wojna wywołana przez Rosję przyśpieszyła dynamikę procesów inflacyjnych, przede wszystkim, jeśli chodzi o ceny żywności i ceny paliw. Ale to nie wszystko.

Za inflacją stoi też mocny popyt. W warunkach silnie rosnącej gospodarki - a taki obraz gospodarki mieliśmy na przełomie lat 2021/2022 - firmy mają też możliwość przerzucania rosnących cen produkcji na ceny konsumenta.

A pamiętajmy, że popyt jest dodatkowo wzmocniony przez napływ uchodźców z Ukrainy. Na to się nakłada ekspansywna polityka fiskalna (transfery społeczne, obniżki podatków czy to w formie tarczy antyinflacyjnej, czy zapowiedzianych obniżek podatków dochodowych w dalszej części rok) i słaby złoty, który wyraźnie stracił po wybuchu wojny.

To powoduje, że inflacja jest napędzana tak przez stronę kosztową jak i popytową.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Co dalej, czyli szczyt wciąż przed nami

Nie ulega wątpliwości, że inflacja będzie rosła przez najbliższych kilka miesięcy. Później powinna zacząć się obniżać. Co za wyhamowaniem dynamiki cen, a następnie jej spadkiem przemawia? Z jednej strony mocniejszy złoty może pomóc w obniżaniu inflacji. Poza tym, w II połowie roku będą widoczne już sygnały spowolnienia gospodarczego, co możliwość przerzucania kosztów na ceny detaliczne przez producentów będzie mocno ograniczać. Zadziała też statystyczny efekt bazy. 

Na ten moment ekonomiści podkreślają, że cały czas inflacja jest w trendzie rosnącym. I tak jak jeszcze niedawno wydawało się, że szczyt wypadnie w czerwcu-lipcu, tak teraz coraz częściej pojawiają się wskazania na jesień, a nawet koniec roku. Jak wysoko ta inflacja wzrośnie? Główna ekonomistka Banku Pocztowego wskazuje na szczyt na poziomie 14,9 proc. - Też nie możemy wykluczać scenariusza, że te 15 proc. przekroczymy. Czynników niepewności jest dużo - mówi Interii Monika Kurtek.

Czynników niepewności i pytań, na które nie ma odpowiedzi jest wiele: jak długo będzie trwała wojna, czy dojdzie do nałożenia przez UE embarga na rosyjską ropę, co dalej z Chinami i ich polityką "zero covid", co utrudnia odblokowanie kanałów transportowych i odbudowę łańcuchów dostaw?

Wszystkie obawy można ująć w jeden obraz, na którym dominują barwy "proinflacyjne", a tych obniżających dynamikę cen wciąż jest mało. Dlatego nie dziwią prognozy ekonomistów, którzy mówią, że inflacja w szczycie wyniesie powyżej 15 proc. Jeszcze niedawno takiego scenariusza większość nie zakładała. Teraz staje się to scenariuszem prawie że bazowym.

Gdyby nie tarcze, już byłoby drożej

Gdy rząd uruchamiał drugą odsłonę tarczy antyinflacyjnej w lutym, inflacja za styczeń wynosiła 9,2 proc. W lutym spadła do 8,5 proc. Ale tylko na chwilę, bo tych czynników podbijających ją - jak już napisaliśmy - przybywało, a te już obecne - przybierały na sile. To spowodowało, że ten efekt "tarczy antyinflacyjnej" szybko został zniwelowany.

Teraz z tarczami jest inny problem: po pierwsze - czy zostaną one przedłużone (tego można się spodziewać, ale na ten moment brakuje jednoznacznej deklaracji rządu) i po drugie - jak je w przyszłości wygaszać.

- Nie wyobrażam sobie, że tarcze będą odwracane zgodnie z terminarzem. To by nam dodatkowo jeszcze bardziej podbiło inflację do 18-19 proc. - mówi Interii Kurtek, która zakłada, że zostaną one przedłużone co najmniej do końca tego roku.

Ale niewykluczone, że nawet dłużej. W końcu 2023 r. jest rokiem wyborczym. To oznacza, że z tarczy rząd może zacząć się wycofywać nawet dopiero w 2024 r. - To będzie strasznie trudne do odwrócenia, bo weszliśmy w okres podwyższonej inflacji nie na rok, ale kilka lat - ostrzega.

Główny ekonomista Banku Millennium Grzegorz Maliszewski przypomina jednak, że tarcze są bardzo kosztowne dla budżetu państwa. - W tym kształcie, co obecnie, pół roku jej obowiązywania to koszt ponad 20 mld zł utraconych dochodów podatkowych - podkreśla  Maliszewski.

"Generalnie zakładamy, że przed jesiennymi wyborami celem rządu będzie ograniczenie skali wzrostu cen, stąd decyzje o wycofywaniu się z rozwiązań tarcz będą powiązane z tendencjami na rynku surowców. Gdyby wszystkie elementy tarczy antyinflacyjnej zostały wycofane z końcem 2022 r., przy pozostałych założeniach niezmienionych według naszych szacunków wskaźnik CPI (inflacji konsumenckiej - red.) w I kw. 2023 r. wzrósłby do ponad 16 proc. rok do roku" - zauważają ekonomiści BOŚ Banku.

Bartosz Bednarz

Zobacz również:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | wzrost cen | drożyzna | ceny żywności | ceny energii | ceny paliwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »