Jak nie zostać ekologicznym frajerem?

Rok 2021 był najgorętszy od 170 lat. Dosłownie! Na całym świecie notuje się fale rekordowych upałów, suszy, powodzi, huraganów... Z drugiej strony przez świat Zachodu przetacza się fala podwyżek cen energii, po tym jak 10 największych gospodarek, posiadających 40 proc. światowych zasobów finansowych, zobowiązało się zredukować emisję CO2. Skoro walka z ociepleniem klimatu może być wykańczająca finansowo dla społeczeństw, czy jest skazana na porażkę?

Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc!

Patrząc na doniesienia medialne na temat pogody z 2021 roku, można sądzić, że natura wytoczyła ludzkości swoisty dżihad. Fala upałów wysusza zachód USA. Prognoza temperatur na mapie USA wyglądała jak mapa pożarów... i faktycznie była, zwłaszcza w Kalifornii. Kanada zanotowała latem najwyższe temperaturę wszech czasów. Rekordowe ulewy w Australii spowodowały klęskę urodzaju, a jako efekt dodatkowy plagę myszy, które wyległy na ulice miast na antypodach. Deratyzatorzy w celu usuwania plagi myszy wypuścili na nie masowo... setki węży. Iście biblijne powodzie w Niemczech mogły cieszyć tylko polskich handlarzy używanymi samochodami, którzy zachwalali "prawie nowe, a tanie!" auta popowodziowe, jako "okazji życia!".

Reklama

Globalne ocieplenie to nie tylko i wyłącznie wzrost temperatury. To radykalizacja warunków i zjawisk pogodowych - przyroda sama z siebie dąży do równowagi, ale w wyniku podniesienia warunków brzegowych jednego końca spektrum, można być pewnym poważnych zawirowań warunków przez całą drogę do drugiego końca spektrum. Styczniowa tragedia w Pakistanie, gdzie 22 osoby zginęły - w tym 10 mężczyzn, 2 kobiety i 10 dzieci - tylko dlatego, że pojechały autami zobaczyć na własne oczy po raz pierwszy w historii padający w Pakistanie śnieg (w miasteczku Murree), przy czym intensywność tych opadów zaskoczyła ich tak bardzo, że już nie mogli wydostać się z własnych samochodów i zamarzli w nich lub się podusili, jest dobitną, choć smutną ilustracją tego zagrożenia.

Czy natura chce zabić ludzkość?

Ekolodzy powiedzieliby, że świat coraz bardziej zaczyna starać się nas zabić po tym jak to ludzie starali się przez ostatnie stulecie zabić świat. Twardogłowi zwolennicy negowania przemożnego wpływu człowieka na klimat powiedzieliby, że nie ma żadnego globalnego ocieplenia. Ono jednak jest i postępuje. Wbrew opiniom niektórych publicystów i polityków, śnieg w Polsce nie oznacza, że globalne ocieplenie się skończyło. Chwilowa pogoda to nie klimat. Odchylenia pogodowe nie zmieniają średniej temperatury klimatu, która nadal rośnie. Jak wskazuje Światowa Organizacja Meteorologiczna, średnia globalna temperatura w roku 2021 (styczeń-wrzesień) była wyższa o ok. 1,09 st. C w porównaniu do średniej okresu 1850-1900. Dane te pozwalają przypuszczać, że rok 2021 będzie szóstym lub siódmym najcieplejszym rokiem w historii światowych pomiarów temperatury. Okres 2015-2021 najprawdopodobniej będzie najcieplejszym w historii pomiarów. Słabszy wynik roku 2021 wynika przede wszystkim z wpływu La Niña, czyli anomalii pogodowej polegającej na ponadprzeciętnych spadków temperatur na powierzchni wody na obszarze tropikalnego Pacyfiku. Pozwala to nieco obniżyć średnią globalną temperaturę.

Zmianę klimatu widać też po gwałtownych zjawiskach pogodowych. Jak podaje WMO, w 2021 roku wspomniane na początku, wyjątkowe fale upałów uderzyły w Amerykę Północną, gdzie pobito wiele rekordów ciepła - i to aż o 4-6 st. C. Podobne zjawiska pojawiły się też w krajach basenu Morza Śródziemnego - w sierpniu 2021 roku termometry na Sycylii pokazały 48,8 st. C, co jest europejskim rekordem. Z kolei 14 sierpnia w miejscowości Montoro padł hiszpański rekord ciepła - 47,4 st. C. Tego samego dnia rekordowy upał nawiedził też Madryt - w stolicy Hiszpanii słupek rtęci zatrzymał się na 42,7 st. C.

Zmiana klimatu wpływa również na opady. W 2021 r. w mieście Zhengzhou padł chiński rekord opadów deszczu (201,9 mm w godzinę!). ChRL została wtedy dotknięta serią tzw. powodzi błyskawicznych, które sprowadziły śmierć na 302 osoby i spowodowały straty w wysokości prawie 18 mld dolarów. Z kolei w Ameryce Południowej (w Brazylii, Paragwaju i Urugwaju) opady były znacząco poniżej średniej, co spowodowało duże straty w rolnictwie. Z kolei dla południowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych od stycznia 2020 do sierpnia 2021 zanotowano najsuchszy okres w historii pomiarów.

Najgorzej od dwóch mileniów

Według Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) - ONZ-owskiego ciała doradczego zajmującego się analizą danych naukowych opisujących przebieg kryzysu klimatycznego, słynnego już za sprawą wycieku swojego dramatycznego raportu z ostatniego kwartału 2021 roku, działania człowieka doprowadziły do ocieplenia klimatu w tempie bezprecedensowym w okresie co najmniej ostatnich 2000 lat: "Wzrost globalnej temperatury powierzchni spowodowany przez człowieka od okresu 1850-1900 do okresu 2010-2019 mieści się prawdopodobnie w zakresie od 0,8°C do 1,3°C, a najbardziej prawdopodobną wartością jest 1,07°C. Dobrze wymieszane gazy cieplarniane przyczyniły się prawdopodobnie do ocieplenia od 1,0°C do 2,0°C, inne czynniki antropogeniczne (głównie aerozole) przyczyniły się do ochłodzenia od 0,0°C do 0,8°C, czynniki naturalne zmieniły temperaturę powierzchni od -0,1°C do 0,1°C, a wewnętrzna zmienność klimatu od -0,2°C do 0,2°C.

Jest bardzo prawdopodobne, że dobrze wymieszane gazy cieplarniane były główną przyczyną ocieplenia troposfery od 1979 r., a wywołany przez człowieka ubytek ozonu w stratosferze był skrajnie prawdopodobnie głównym czynnikiem powodującym ochłodzenie niższej warstwy stratosfery w okresie od 1979 r. do połowy lat 90. XX w." (...) "Jest praktycznie pewne, że górna warstwa oceanu (0-700 m) ociepliła się od lat 70. XX w. i ze skrajnym prawdopodobieństwem główną tego przyczyną jest działalność człowieka. Powodowane przez człowieka emisje CO2 praktycznie na pewno są głównym powodem obecnego zakwaszenia powierzchniowych warstw wód otwartego oceanu. Poziom natlenienia wód powierzchniowych oceanu od połowy XX wieku z wysokim poziomem pewności spadł w wielu regionach, a ze średnim poziomem pewności przyczyniła się do tego działalność człowieka" (...) "Zmiany w biosferze na lądach od 1970 roku są zgodne z globalnym ociepleniem: strefy klimatyczne na obu półkulach przesunęły się w kierunku biegunów, a sezon wegetacyjny na pozatropikalnych terenach półkuli północnej od lat 50. XX w. wydłużał się średnio o nawet dwa dni na dekadę (wysoki poziom pewności)".

Co bardzo ciekawe, w tym ważnym raporcie możemy przeczytać, że niemal pewny z winy człowieka wzrost średniej rocznej temperatury byłby znacznie wyższy, gdyby nie dziura ozonowa, również spowodowana działalnością człowieka!

W skrócie: CO2 ucieka w kosmos, zamiast kumulować się w "szklanej kuli" ziemskiej atmosfery. "Obserwowane ocieplenie jest spowodowane emisjami będącymi skutkiem działalności człowieka, ocieplenie związane z gazami cieplarnianymi jest częściowo maskowane przez chłodzący wpływ aerozoli" - czytamy. Jednak jednocześnie czytamy: "Koncentracja CO2 w atmosferze była w 2019 r. wyższa niż kiedykolwiek w ostatnich 2 mln lat (wysoki poziom pewności), koncentracje CH4 i N2O były zaś wyższe niż kiedykolwiek w ostatnich 800 000 lat (bardzo wysoki poziom pewności). Od 1750 r. zmiany stężeń CO2 (47 proc.) i CH4 (156 proc.) znacznie przekroczyły zakres naturalnych zmian zachodzących w okresach wielu tysięcy lat pomiędzy zlodowaceniami i interglacjałami w okresie co najmniej ostatnich 800 000 lat, a zmiany stężeń N2O (23 proc.) są do nich zbliżone (bardzo wysoki poziom pewności)" (...) "Globalna temperatura powierzchni rosła od 1970 r. szybciej niż w jakimkolwiek innym 50-letnim okresie w ciągu co najmniej ostatnich 2000 lat (wysoki poziom pewności). Temperatury w ostatniej dekadzie (2011-2020) przekroczyły temperatury z ostatniego kilkusetletniego ciepłego okresu sprzed ok. 6500 lat [0,2°C do 1°C względem 1850-1900] (średni poziom pewności). We wcześniejszym ciepłym okresie ok. 125 000 lat temu kilkusetletnie średnie temperatury [0,5°C do 1,5°C względem 1850-1900] były podobne do obserwowanych w ostatniej dekadzie (średni poziom pewności)" (...) "Globalny średni poziom morza podnosi się od 1900 roku szybciej niż w jakimkolwiek innym stuleciu w okresie co najmniej ostatnich 3000 lat (wysoki poziom pewności)".

Raport ten w naukowym, spokojnym tonie przynosi depresyjnie działające wieści. W skrócie: walka z globalnym ociepleniem nie udała się (w sumie na dobrą sprawę nawet się nie zaczęła) i w zasadzie losy świata w tym względzie są już przesądzone.

Możemy już tylko minimalizować i opóźnić bezmiar zmian. Bezmiar, ponieważ o ile aktualny wzrost temperatur, tak minimalny przecież, wywołał tak znaczące zmiany klimatu na całym świecie, to wzrost o kolejne 1,5 stopnia Celsjusza w ciągu najbliższych 20 lat jest już pewny.

Niestety, wbrew temu, co byśmy chcieli, nie jesteśmy w Polsce i w Europie bezpieczni. Nie dość, że zdaniem badaczy, strefa klimatu umiarkowanego zanika, sukcesywnie przesuwając się na północ, to jeszcze tempo ocieplenia w dotychczasowym klimacie umiarkowanym ma być dwukrotnie szybsze niż w pozostałych rejonach. Badacze dodają, że ten wzrost będzie miał miejsce pomimo dzisiejszych wysiłków Europy w walce o klimat, a gdyby go zabrakło, wzrost temperatury średniej o 2 proc. zamiast 1,5 proc. spowoduje już zupełnie nieznane nam anomalie pogodowe. Dość powiedzieć, że widmo trąby powietrznej w Polsce 30 lat temu brzmiało jak surrealny żart. Dziś to się już po prostu zdarza.

Walka tylko o zminimalizowanie strat

Choć kryzysy klimatyczny i pogodowe są nadal dla ludzi zupełnie niczym, w porównaniu z tym momentem paniki, gdy przez kilka sekund nie mogą znaleźć swojego telefonu, tak polityczni liderzy zastępują ich sumienie z nawiązką.

Zostawmy już Gretę Thunberg, biedne dziecko, element bohaterskiej kreacji ONZ, zostawmy też młodych aktywistów, którzy w przerwie między sojowym latte, wydawaniem pieniędzy rodziców i zmienianiem zaangażowanych nakładek na zdjęcie profilowe na Facebooku latają samolotem na protesty klimatyczne z przesiadką na imprezę na Ibizie. Politycy za to są prawdziwymi bohaterami beznadziejnej walki o klimat. Tak przynajmniej było też 31 października 2021 do konferencji klimatycznej w Glasgow. Wszyscy tam byli zgodni, że trzeba coś z tym zrobić i ostatni czas na to działanie jest teraz. Dlatego właśnie kraje Zachodu zobowiązały się na jeszcze większy ciężar, podczas gdy np. Chiny i Indie odmówiły stopniowego wycofywania się z używania węgla, a przynajmniej odroczyły je na czas "po końcu świata", którego spodziewają się ekolodzy. Per saldo, gdyby zrealizowano postanowienia COP26, globalne emisje wzrosłyby o 16 proc. Według serwisu Climate Action Tracker, analizującego wpływ na przyszłe ocieplenie deklarowanych i faktycznie realizowanych polityk redukcji emisji, jesteśmy aktualnie na ścieżce prowadzącej do wzrostu temperatury o 2,5°-2,9°C do końca wieku. Żeby wejść na ścieżkę zgodną z celem Porozumienia Paryskiego - a więc ocieplenia o "znośne" 1,5°C - powinniśmy wypuszczać do atmosfery o 19-23 mld ton CO2 mniej rokrocznie do 2030 roku.

Jeśli nie utrzymamy globalnego ocieplenia poniżej 1,5°C, grożą nam jeszcze bardziej ekstremalne zjawiska pogodowe. Według wspomnianego IPCC, by zachować szansę na wzrost temperatury o 1,5°C, emisje powinny spaść aż 45 proc. do roku 2030 (licząc względem roku 2010). Próg 1,5°C, według symulacji IPCC, i tak osiągniemy przed 2040 rokiem. Przekroczenie 1,5°C jest raczej nieuniknione przy obecnej trajektorii emisji gazów cieplarnianych, a na pewno już w dłuższej perspektywie. W praktyce, by powstrzymać globalne ocieplenie, albo należałoby w ciągu roku-dwóch zmodernizować technologicznie wszystkie gospodarki tak, by ich uczestnicy zredukowali emisje CO2 do zera, albo natychmiast zatrzymać całą światową produkcję. Prawdopodobnie dlatego przed COP26 ok. 40 krajów nie złożyło żadnych planów redukcyjnych do sekretariatu Ramowej Konwencji o Zmianie Klimatu (UNFCCC). Tymczasem, think tank Ember policzył, jaki kraj emituje najwięcej gazów cieplarnianych pochodzących ze spalania węgla w przeliczeniu na mieszkańca, zawstydzając nawet Chiny.

Na szczycie niechlubnego rankingu znalazła się Australia - z rocznymi emisjami per capita pięciokrotnie wyższymi niż średnia światowa i o 40 proc. wyższymi niż jakikolwiek inny główny użytkownik energii pochodzącej ze spalania węgla. 60 proc. energii wytwarzanej na antypodach ma pochodzenie węglowe - a badanie dowodzi, że najbogatsze kraje świata pozostają wśród największych emitentów CO2, powstałego przy produkcji energii. W tym Australia rocznie emituje 5,34 ton CO2 na osobę, wyprzedzając Koreę Południową (3,81 t), RPA (3,19 t), USA (3,08 t) i Chiny - największego globalnego emitenta (2,71 t). Australijski rząd Scotta Morrisona odrzucił zobowiązanie odejścia od węgla w ciągu najbliższych niepełna dziewięciu lat. Jedni wskazują na polityczne umocowania tych wyliczeń i to zastanawia, gdyż jeszcze w 2017 roku z danych przygotowanych przez portal Our World in Data zestawienia pokazującego roczną emisję CO2 w tonach w przeliczeniu na mieszkańca w 2017 r. wynika, że najwięcej dwutlenku węgla na osobę emitowały państwa Zatoki Perskiej. Wartość dla Kataru wynosiła 38 ton na osobę, dla Kuwejtu - 25, dla Bahrajnu - 21. Na każdego mieszkańca ziemi w 2017 r. przypadało średnio 4,73 emitowanych ton CO2. Dla Chin ten wskaźnik wynosił 7,1, dla USA - 16, dla UE - 8,2, dla Indii - 1,9, dla Rosji 11,5, dla Japonii - 8,7, dla Polski - 8,5.

Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE) informuje, że w 2020 r. przy spalaniu paliw kopalnych na całym świecie wyemitowano 31,5 gigaton (Gt) CO2. Z powodu pandemii COVID-19 globalna emisja spadła o 5,8 proc. w stosunku do 2019 r., ale w 2021 r. znów zaczyna rosnąć. Około jedną trzecią CO2 na świecie wytwarzają Chiny (pozostają one największym emitentem CO2 na świecie, w 2006 r. wyprzedziły znajdujące się dotąd na pierwszym miejscu USA; w 2019 r. emisja Chin wyniosła 10,1 Gt, według organizacji Global Carbon Project, czyli około jednej trzeciej emisji CO2 na całym świecie). Jednak nie należy zapominać, że to gospodarki krajów rozwijających się i rynków wschodzących odpowiadają za ponad dwie trzecie światowej emisji CO2, a udział krajów już rozwiniętych w emisji ulega stałemu, strukturalnemu spadkowi (mimo popandemicznego odbicia o 4 proc. w 2020 r.) - o czym MAE również informuje w raporcie "Globalny Przegląd Energetyczny 2021".

Chiny już w 1989 roku pod względem emisji CO2 prześcignęły całą Unię Europejską. Według MAE emisja CO2 w Chinach miała urosnąć w 2021 r. o 6 proc., a większość tego wzrostu (70 proc.) miała być spowodowana spalaniem węgla. W Chinach pomimo szybkiego wzrostu produkcji energii ze źródeł odnawialnych, elektrownie węglowe wytworzyły w 2021 r. o 330 TWh energii więcej niż w 2019 r. (wzrost o 7 proc.).

W całej Unii Europejskiej w 2019 r. wyemitowano 2,9 Gt CO2, w Indiach - 2,6, Gt, w Rosji - 1,6 Gt, w Japonii 1,1 Gt. Według Global Carbon Project Polska znajdowała się w 2019 r. na 20. miejscu listy krajów wytwarzających najwięcej CO2, z 323 Mt emisji. Podkreślmy: 323 mega tony Polski, czyli 323 miliony ton CO2 mają się nijak wobec światowych 31,5 miliarda ton, australijskich, czy chińskich 10 miliardów ton, czy indyjskich blisko 3 miliardów ton CO2.

Czy jest sens wypruwać sobie żyły?

Jak widać, liczenie tych emisji wydaje się ulotne niczym sam gaz CO2. Tak samo ulotne wydają się możliwości postanowienia czegokolwiek wiążącego, zwłaszcza że mimo iż szczyt COP26 i jego deklaracje nie mają formy jakkolwiek realnie wiążącej, a mimo to najwięksi emitenci CO2 ostatecznie machnęli ręką na ustalenia tego szczytu. Dlatego właśnie konferencja COP26 zakończyła się fiaskiem. Dlaczego więc kraje Zachodu i USA, mają wypruwać sobie żyły, a zwłaszcza gospodarki takie jak Polska, podczas gdy ich wkład w globalne ocieplenie jest relatywnie znikomy i z racji już podjętych działań staje się coraz niższy? Od każdego fana walki o klimat słyszę "żeby dać dobry przykład". Doprawdy?

Koszty unijnej zielonej polityki dla Polski do 2030 roku to DWA BILIONY złotych!

Analitycy Banku Pekao SA, stwierdzają, że w porównaniu do obecnych regulacji unijnych, realizacja pakietu klimatycznego Fit for 55 będzie kosztować Polskę ok. 190 mld euro więcej. W praktyce oznacza to, że wprowadzenie bardziej restrykcyjnego pakietu klimatycznego, podwyższającego redukcję emisji w tym samym czasie do 55 proc., to podniesie również kosztów, łącznie aż do 527,5 mld euro! Różnica między pakietami, wynosząca prawie 190 mld euro, wynika m.in. ze znacznego wzrostu kosztów ETS.

"Dziennik Gazeta Prawna" podkreśla, że nowy pakiet przyniesie też większe przychody dla Polski w kwocie 220 mld euro, które pochodzą przede wszystkim z uprawnień do handlu emisjami, Funduszu Odbudowy UE, a także wieloletnich unijnych ram finansowych, jednak choć wspomniane kwoty mogą robić wrażenie, w dalszym ciągu oznacza to lukę w wysokości ok. 300 mld euro. Uwagę na to zwracał także Sebastian Kaleta, poseł Solidarnej Polski, wskazując, że nawet w sytuacji gdy całość funduszy unijnych (znacząco pokrywanych przez składki i pożyczkę z KPO) do 2027 to 770 mld zł, to nadal jest to trzykrotnie mniej niż pełne, podliczone przez analityków Pekao, koszty tej transformacji. Dlatego też premier Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Sieci" wskazywał, że nie ma jego zgody na takie FitFor55.

Może i bogate kraje stać na taki luksus, ale nie nas. My ani nie wyrośliśmy na krzywdzie innych, ani jeszcze swojej historii nie napisaliśmy do końca, bo relatywnie dopiero co wyszliśmy spod kolejnego depczącego buta, a już dusimy się i to nie czadem - ponad połowa ceny prądu w Polsce, to koszt emisji CO2.

Żeby walka o klimat nie okazała się wiązaniem sobie zielonego sznura, na którym bohatersko i znacząco na koniec zadyndamy, Unia Europejska, USA i ONZ powinny wymusić skuteczne działania na prawdziwych trucicielach świata, inaczej same zaplątują się na suchej gałęzi transformacji energetycznej, co dodatkowo przykre, gdyż działania i wysiłki USA, Europy i krajów rozwiniętych okazują działaniami tylko na pokaz pokazowymi, bez większego, realnego znaczenia dla całej sprawy. Pierwszym krokiem musi być rozwiązanie patologii systemu handlu prawami do emisji CO2, który z definicji był ułomnym projektem.

Ostatecznie na stole są tylko trzy rozwiązania: romantyczny strzał w głowę, realny i globalny solidaryzm - jednak poprzedzony próbą uzdrowienia systemu i jego zobowiązań, albo... celowe stworzenie kolejnej dziury ozonowej, by gaz cieplarniany uleciał w Kosmos niczym powietrze z balona (zdając sobie sprawę z tego jak zdolni kompetentni są ludzie, najpewniej wymknęłoby się to spod kontroli i doprowadziło do szóstej już epoki lodowcowej).

Rok 2022 według optymistów będzie dodatkową szansą na zwiększenie ambicji i choćby formalne wejście na "ścieżkę 1,5°C" przed kolejną rundą zobowiązań na kolejnym szczycie klimatycznym, które jak widać nikogo nie obchodzą. Może zamiast tracić czas na walce o własne dobre samopoczucie ekologów i polityków już najwyższy czas, by podjęli realne działania, stosując presję polityczno-gospodarczą. Bo jeśli czegoś nauczyła nas pandemia to tego, że politycy mają ogromną moc, jeśli tylko chcą. Jeśli udało im się lockdownami zamknąć w domach w jednym czasie praktycznie wszystkich na świecie, dlaczego nie mieliby wywierać presji klimatycznej tam, gdzie ma to realny sens?

Maksymilian Wysocki

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »