Nad Dnieprem spór o pieniądze z helikoptera
Pandemia postawiła przed borykającą się z problemami gospodarczymi Ukrainą poważne wyzwanie – z jednej strony rosnący deficyt budżetowy, z drugiej - coraz bardziej słabnący, realny sektor gospodarki. Zarówno budżet, jak i gospodarka potrzebują potężnych pieniędzy, których nie ma.
Nad Dnieprem coraz otwarciej wysuwane są żądania "włączenia maszyny drukarskiej" i emisji hrywny z jednej oraz rozdawania pieniędzy, czyli ukraińskiej wersji "pieniędzy z helikoptera", z drugiej strony. Dodruk pieniędzy jest potrzebny dla krótkoterminowego podtrzymania biznesu przy wprowadzeniu twardego lockdownu na dwa-cztery tygodnie, zamiast mniej efektywnej "weekendowej kwarantanny" (ogłoszony w listopadzie lockdown w dni wolne od pracy). Zdaniem byłego ministra gospodarki Timofieja Milowanowa taki krok zwiększy inflację o 0,5 proc.
- Z jednej strony ludzie muszą przestać chorować, ale z drugiej nie mogą bankrutować. Jak to zrobić? Zamknąć biznesy i dać ludziom pieniądze na koszt przyszłości. (...) W jakiejś formie pieniądze trzeba będzie dodrukować. (...) W jakiejś formie emisja jest ciągle prowadzona. Oczywiście, jeśli przyjąć taką koncepcję jako zasadę i stwierdzić, że będziemy finansować 700 mld hrywien deficytu budżetowego poprzez dodruk pieniądza wszystko się rozpadnie i będzie kryzys. Ale jeśli zakładamy, że po prostu potrzeba nam pieniędzy na sfinansowanie twardego lockdownu, to moim zdaniem będzie to usprawiedliwione - oceniał.
O tym, że rząd domagał się od banku centralnego uruchomienia emisji hrywny mówił wkrótce po ustąpieniu w lipcu tego roku były szef NBU Jakow Smolij. - Na licznych naradach z udziałem parlamentarzystów, przedstawicieli rządu, premiera, prezydenta pojawiały się tezy, że bank centralny powinien zalać gospodarkę pieniędzmi - opowiadał.
- Mamy po prostu kosmiczny, sięgający kilkuset miliardów hrywien deficyt budżetowy. Zdecydowana większość postępowych i rozwiniętych krajów świata prowadzi politykę nazywaną luzowaniem ilościowym. Wlewają pieniądze w gospodarkę, a my natomiast próbujemy zaciągnąć dług, zwiększając nasze obciążenia - komentował latem szef parlamentarnego komitetu do spraw rozwoju gospodarczego Dmitrij Natalucha.
Jak przekonywał trzeba pogodzić się z myślą, że jakakolwiek emisja nie przechodzi niezauważalnie. - Weźmiemy na siebie odpowiedzialność, jako drużyna, jako parlament, jako frakcja [Sługi Narodu]. To stuprocentowo pewne, że jej rezultatem będzie skok cen i kursu hrywny, pytanie tylko - jakiej skali. To będzie wprost proporcjonalnie zależeć od tego, czy te pieniądze będą wykorzystane zgodnie z założeniami. Teraz jest czas ryzyk i wyzwań, nie uda się wywinąć zwykłą paplaniną - zapowiadał.
Temat dodatkowej emisji hrywny, która miałaby rozruszać zastopowaną przez pandemię ukraińską gospodarkę, szef parlamentarnego komitetu do spraw rozwoju gospodarczego rzucił już w marcu. Jak przekonywał, w warunkach pandemii do przełamania kryzysu gospodarczego konieczne będą trzy komponenty - monetarny, fiskalny i stymulacji gospodarczej. Komponent monetarny zakładał m.in. przekonanie ukraińskiego banku centralnego NBU do emisji pieniądza, która miałaby np. uzupełnić dziurę w systemie świadczeń emerytalnych.
Na poważnie emisję zaczęto rozważać trochę później - w kwietniu parlament zwiększył deficyt budżetowy z pierwotnych 96,3 mld hrywien do 298,4 mld hrywien. - Powinniśmy powrócić do normalnego, zdrowego keynesizmu. Deficyt budżetowy to nie jest problem. Problem polega tylko na tym, czy damy radę efektywnie nim zarządzać - przekonywał wówczas Natalucha.
Jak wyliczał analityk Aleksandr Paraszczyj deficyt budżetowy po kwietniowej noweli sięgał ok. 10 mld dolarów. W 2019 roku głównym źródłem finansowania deficytu byli nierezydenci, którzy w ukraińskie papiery rządowe włożyli 4,6 mld dolarów, w tym roku ich udział spadnie do ok. 1,2 mld dolarów. Z instytucji międzynarodowych rząd może liczyć na 3 mld dolarów. To oznacza, że trzeba znaleźć jeszcze 5,8 mld dolarów, które powinny pochodzić ze źródeł krajowych. Tymczasem rekordowy poziom, jaki odnotowano w 2016 roku, to zaledwie 1,9 mld dolarów. Gdzie szukać pozostałych pieniędzy, to prawdziwy ból głowy. Z czasem sytuacja stała się jeszcze trudniejsza - w październiku deficyt budżetowy szacowano już na 7,5 proc. PKB.
Pomysłem na ukrytą emisję hrywny są projekty wykupu przez bank centralny NBU emitowanych przez rząd obligacji denominowanych w narodowej walucie - albo wprost, albo na rynku wtórnym. To nie jest nowa idea, bank centralny robił to m.in. w 2009 i w 2014 roku.
Wiosną przedstawiła to doradczyni szefa prezydenckiej administracji Wiktoria Strachowa. W jej ocenie bank centralny mógłby udzielić taniego kredytu bankom komercyjnym pod zastaw kupowanych przez nie obligacji rządowych. Kluczowym byłoby zagwarantowanie, że pozyskane w ten sposób środki nie zostaną "przejedzone", tylko będą przeznaczone na finansowanie dużych projektów infrastrukturalnych oraz kredytowanie małych i średnich przedsiębiorstw.
Rząd, jak donosiły media, oczekiwał na wsparcie na poziomie 60 mld hrywien. Pod koniec marca rada banku centralnego rozpoczęła przygotowania do takiej operacji, znosząc wprowadzony w 2018 roku zakaz kupna obligacji przez bank centralny. Skasowano także nakaz powstrzymania się od operacji mających oznaki bezpośredniego lub pośredniego wsparcia wydatków budżetowych.
Jednak kierownictwo regulatora było sceptycznie nastawione. - Efekty bezpośredniego finansowania budżetu w postaci rozkręcania dewaluacyjno-inflacyjnej spirali są dobrze znane tym Ukraińcom, którzy pamiętają lata 90. Dlatego nie ma sensu powracać do tej praktyki - komentował ówczesny szef NBU Jakow Smolij.
Przeciwnikiem idei “zalania" gospodarki hrywną jest szef parlamentarnego komitetu do spraw finansów Danyło Hetmancew. Nie ukrywa , że pomogłoby to w walce z kryzysem, ale jego zdaniem negatywne konsekwencje byłyby znacznie gorsze. - Najpierw nadrukujemy pieniędzy. Nasycimy nimi gospodarkę. To zacznie działać. Damy pieniądze mało zarabiającym grupom i one wrócą do gospodarki. Wydawałoby się, że to prawidłowa decyzja. Ale w rzeczywistości tak nie jest. Drukujemy pieniądze dzięki naszym obywatelom, którzy stają się biedniejsi i to niedopuszczalne - komentował. Jego zdaniem działania zwiększające inflację to ukryte opodatkowanie, a zamiast dodruku należy skoncentrować się na konkretnych programach budżetowych wspierających te gałęzie gospodarki, które w warunkach kryzysu mogą stać się jej lokomotywami.
Zdaniem ukraińskich analityków maszyny drukarskie już poszły w ruch, a pośrednim dowodem jest to, że miejsce zagranicznych nabywców rządowych obligacji zajęły banki komercyjne. Koszt zakupu jest refinansowany przez bank centralny z oprocentowaniem 6 proc. rocznie, niższym niż oprocentowanie obligacji. De facto oznacza to ukrytą emisję hrywny przez NBU i finansowanie przez bank centralny deficytu budżetowego. W sumie od czerwca sięgnęła 37-38 mld hrywien, czyli ok. 1,3 mld dolarów.
W poszukiwaniu remedium na gospodarczą katastrofę wywołaną przez pandemię z radykalnym pomysłem wystąpiła w czerwcu deputowana prezydenckiej frakcji, była dyrektor Stoczni Gdańskiej Ludmiła Bujmister. Zaproponowała rozdanie każdemu Ukraińcowi po 3 tys. hrywien i udzielanie przez państwo nieoprocentowanych kredytów małemu i średniemu biznesowi. - Ukraińska gospodarka upada. Mamy dwa warianty wyjścia z sytuacji. Pierwszy, jak proponują czołowi ekonomiści świata, to emisja. Zaczęły to stosować takie kraje jak USA, Wielka Brytania czy Węgry (...) Co można zrobić już dzisiaj, jeśli chcemy działać w interesie ukraińskiego biznesu i obywateli? Rozdać 3 tys. hrywien każdemu Ukraińcowi, dawać bezpłatne kredyty małemu i średniemu biznesowi, dofinansować budownictwo mieszkaniowe, budowę dróg i wielkie projekty infrastrukturalne, tym samym unikając powtórzenia kryzysu 2008 r. Państwa ogłaszają emisję pieniądza, by sfinansować takie programy - mówiła.
Jej zdaniem to "nieopłacalne dla tych, którzy chcą nadal zarabiać kosztem Ukrainy. Będą nas straszyć, że emisja doprowadzi do hiperinflacjii oraz powrotu do sytuacji z lat 90. Ale te horrory nie mają związku z obecną sytuacją i są cynicznymi kłamstwami" - oceniała. Jak przekonywała, PKB Ukrainy jest wielokrotnie wyższy niż wtedy, a rezerwy walutowe są wyższe niż np. pięć lat temu. "Jeszcze gorsze będzie nicnierobienie i wpadnięcie w spiralę deflacji, która doprowadzi do masowego bezrobocia, zamykania produkcji, niestabilnej gospodarki i masowych niepokojów społecznych".
Wiceszef NBU Dmytro Sołohub komentował, że emisja hrywny to zły pomysł. Ukraina miała w swojej historii negatywne epizody w latach 90., w 2008 i 2014 roku, kiedy deficyt budżetowy finansowano polityką monetarną poprzez emisję, co doprowadziło do wielu problemów. "Nie chciałbym wypuścić z butelki dżina inflacji i dewaluacji, kiedy rosną wydatki budżetu, później finansowane poprzez emisję. To droga donikąd i uderza jak bumerang w gospodarkę, a w pierwszej kolejności cierpią na tym ludzie" - przekonywał.
Michał Kozak
Dziennikarz ekonomiczny, korespondent Obserwatora Finansowego na Ukrainie
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze