Niby jest - a tak jakby go nie było

Budżet został uchwalony, w ostatniej chwili poprawiony, podpisany przez prezydenta - wszystko jest w porządku. Mamy więc parlament i rząd jako jego emanację. I tylko, z niewiadomych powodów, niemalże wszyscy analitycy mają wątpliwości. Czy rzeczywiście z niewiadomych powodów?

Budżet został uchwalony, w ostatniej chwili poprawiony, podpisany przez prezydenta - wszystko jest w porządku. Mamy więc parlament i rząd jako jego emanację. I tylko, z niewiadomych powodów, niemalże wszyscy analitycy mają wątpliwości. Czy rzeczywiście z niewiadomych powodów?

Konstrukcja budżetu, niezależnie od liczby części składowych, czyli źródeł dochodów i kierunków wydatków, jest niezwykle prosta i niczym nie różni się np. od budżetu domowego. Normalnie buduje się go w ten sposób, że z jednej strony, możliwie najprecyzyjniej, szacuje się dochody (raczej je zaniżając), z drugiej sumuje się niezbędne wydatki. Jeśli pozycje po obu stronach bilansują się, lub realnie zaplanowane przychody przewyższają zapisane wydatki - wszystko jest w porządku. Jeżeli nie - ta sytuacja niestety występuje najczęściej - powstaje luka budżetowa czyli deficyt.

Reklama

Ponieważ ekonomia nie znosi próżni deficyt ten należy wypełnić. W jaki sposób? Pieniądze trzeba pożyczyć. Od kogo? Najłatwiej od własnych obywateli, powiększając zadłużenie wewnętrzne. I w dalszym ciągu wszystko jest w porządku.

Pod jednym wszakże warunkiem: że to wszystko jest realne. Czyli, że dochody są zaplanowane realnie, wydatki również. A jak był konstruowany budżet naszego kraju Anno Domini 2001? Otóż trudno oprzeć się wrażeniu, że odwrotnie od schematu opisanego w poprzednim akapicie. To znaczy zebrano wydatki (czy niezbędne czy nie - to już osobna historia) zgłaszane przez poszczególne resory, a dopiero później szukano źródeł ich sfinansowania.

Ponieważ maksymalny deficyt uzgodniono wcześniej, jako warunek poparcia ustawy budżetowej, w sytuacji gdy dalej brakowało środków - podwyższano ... dochody. A może raczej zawyżano. Bo jak inaczej potraktować zapisanie w ustawie budżetowej dochodów z prywatyzacji na poziomie 18 mld złotych. Przecież sam minister finansów, w końcu autor ustawy budżetowej, nie wierzy w realną możliwość ich osiągnięcia. Nowa pani minister skarbu wykazuje urzędowy optymizm, ale jej wypowiedzi budzą uśmiechy analityków - uśmiechy politowania.

Według analityków aż 80 proc. planowanych przychodów z prywatyzacji jest problematyczne. No bo popatrzmy. Ze sprzedaży akcji Telekomunikacji Polskiej miało wpłynąć ok. 5 mld złotych. Już wiadomo, że liczba ta jest wzięta z sufitu. Wpłynie ok. 2 mld lub ... nic. I zaklinanie rzeczywistości nic tu nie pomoże bo już wybrany inwestor, zmiana jest praktycznie niemożliwa, jasno przedstawił swoje intencje. Identyczna sytuacja jest z PZU, drugim głównym źródłem planowanych przychodów. Po wielu miesiącach otwartego konfliktu z głównym inwestorem - rozpoczęto rozmowy. Nawet gdyby zakończyły się sukcesem -efekty finansowe poznamy w roku przyszłym. Zwyczajnie zabraknie czasu. Kolejne źródło - energetyka. Najsprawniej przeprowadzony proces prywatyzacyjny w tym sektorze trwa od roku do 18 miesięcy. I to przy pełnej zgodzie wszystkich zainteresowanych. A tej zgody nie ma. Inny pomysł na prywatyzację ma ministerstwo skarbu, a zupełnie inny - ministerstwo gospodarki.

I tak oto, mimo najszczerszych chęci nowej pani minister skarbu, nierealnego budżetu wykonać się nie da - i na coś zabraknie. A już najgorszym scenariuszem byłaby próba zrealizowania planu za wszelką cenę. Bo wtedy zasypia rozum, a budzą się upiory.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: dochody | minister | skarbu | budżet | deficyt | wydatki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »