Nowy nie-porządek globalny

Historia się nie skończyła. Zimna wojna, rozumiana jako podział na rywalizujące ze sobą bloki geostrategiczne wróciła. Znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości, w której dominować zaczyna logika geopolitycznej rywalizacji, a łańcuchy zaopatrzenia i komunikacji stają się bronią.

Stephen Kotkin, profesor stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Princeton napisał na łamach magazynu "Foreign Affairs", że żywione przez lata na Zachodzie przeświadczenie, iż zimna wojna skończyła się w 1991 roku było złudzeniem i rodzajem politycznej ślepoty. Co prawda Mur Berliński runął i Niemcy się zjednoczyły a Rosja osłabła, ale Chiny nadal pozostawały państwem komunistycznym kwestionującym prawo Tajwanu do samodzielnego istnienia. Kotkin w lapidarny sposób oddał stan umysłów przedstawicieli elit opiniotwórczych Zachodu, szczególnie Stanów Zjednoczonych, które nie tylko zrozumiały, że historia się nie skończyła a zimna wojna, rozumiana jako podział na rywalizujące ze sobą bloki geostrategiczne wróciła, ale również dochodzą do wniosku, iż ta rywalizacja ma wymiar globalny i obejmie cały świat.

Reklama

Wojna światowa 2 i pół

O tym, że przeświadczenie to ma szerszy zasięg świadczy również niedawne wystąpienie Janet Yellen, amerykańskiej minister finansów, która przemawiając na forum Atlantic Council zaproponowała zawarcie nowego porozumienia Bretton Woods i zreformowanie Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Te instytucje, będące fundamentami międzynarodowego porządku gospodarczego stworzonego po II wojnie światowej, teraz w opinii Yellen, winny koncentrować się nie na promowaniu "wolnego handlu", ale raczej, jak się wyraziła, "bezpiecznej" wymiany towarowej. Nie można pozwolić, zaznaczyła, aby państwa używały swej "pozycji rynkowej w kluczowych surowcach, technologiach lub produktach, po to aby móc zakłócać naszą gospodarkę lub wywierać niepożądany wpływ geopolityczny". To czytelne nawiązanie przez amerykańską minister finansów do polityki Pekinu pokazuje, że znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości, w której łańcuchy zaopatrzenia i komunikacji stają się bronią, a dominować zaczyna logika rywalizacji między blokami geopolitycznymi.

Wojna na Ukrainie, a wcześniej pandemia COVID-19 i dyskusje związane zarówno z jej genezą jak i ekonomicznymi kosztami, zdają się potwierdzać, że epoka wolnego handlu, świata korzystającego na globalizacji w którym przestrzeń i odległości odgrywają coraz mniejszą rolę jest już właściwie przeszłością. Jednak nadal nie ma pewności jaki porządek majaczy na horyzoncie i czy powstanie on ewolucyjnie, czy może tak jak poprzedni ład międzynarodowy, wyłoni się w efekcie wielkiej wojny?

Daniel Henniger, komentator dziennika "The Wall Street Journal" napisał, że agresja rosyjska na Ukrainę już spowodowała, iż jesteśmy w stanie "wojny światowej 2½". W podobnym duchu, oceniając obecną sytuacje wypowiadali się amerykańscy prezydenci, zarówno urzędujący Joe Biden, jak i jego poprzednik Donald Trump. Nie przesądzając tej kwestii można napisać, że rosyjska napaść na Ukrainę stała się zapalnikiem, impulsem zmuszającym państwa położone na wielu kontynentach do opowiedzenia się i zajęcia stanowiska. Waszyngtonowi udało się, to co Joe Biden chciał osiągnąć w pierwszych miesiącach swej prezydentury deklarując, iż "America is back". Wówczas wysiłki zmierzające do budowy sojuszu demokracji przeciw blokowi państw autorytarnych zderzały się ze sceptycyzmem państw europejskich szczególnie Francji marzącej o "suwerenności strategicznej" starego kontynentu, zapewne pod przywództwem Paryża, czy Niemiec mających znaczące interesy ekonomiczne w Chinach. Nie pomogła też kompromitacja związana z wycofaniem amerykańskiego kontyngentu wojskowego, nota bene bez konsultacji z sojusznikami, z Afganistanu czy kontrowersje związane z powołaniem bloku wojskowego AUKUS. Teraz jednak wojna zmieniła w Europie niemal wszystko. Zaczynają się liczyć czynniki wojskowe, realna siła, a nie ta mierzona liczbą deklaracji czy apeli. To oznacza, że zważywszy na swe bezpieczeństwo europejskie państwa graniczące z Rosją, począwszy od Skandynawii a na Bałkanach zakończywszy, w większym stopniu orientują się na Amerykę, bo ona a nie Berlin czy Paryż dysponuje realnymi możliwościami militarnymi. Ta sytuacja porządkuje też relacje na linii Europa - Chiny.

Rosyjska karta Chin

Tym bardziej, że Xi Jinping, w przeddzień wybuchu wojny na Ukrainie ogłosił wespół z Władimirem Putinem deklarację o przyjaźni, która "nie ma granic" a w Europie spodziewają się, o czym pisali niedawno dziennikarze portalu Politico powołując się na źródła w europejskiej dyplomacji, że Pekin ma zamiar zaangażować się wojskowo w konflikt na Ukrainie po stronie rosyjskiej, dostarczając Moskwie broń, amunicję i żywność. Portal przytacza też opinie anonimowych dyplomatów w Brukseli, którzy zapowiedzieli wprowadzenie antychińskich sankcji, jeśli Chiny podejmą taką decyzję. A zatem konflikt handlowy może już w najbliższym czasie rozlać się szerzej. Dlaczego perspektywa zaangażowania się Pekinu jest prawdopodobna? Przede wszystkim, na co zwracają uwagę eksperci rosyjscy, wypływa to z oceny sytuacji strategicznej w świecie. Zachód jest zjednoczony i wojskowo silniejszy od Rosji. Jeśli udałoby się rozstrzygnąć wojnę na Ukrainie po myśli Waszyngtonu, to konsekwencje tego będą miały wymiar globalny. Pekin straci najlepszego sojusznika jakim dziś jest Rosja, która osłabiona albo skoncentruje się na własnych problemach, albo wręcz zrewiduje swoją politykę. A przecież Chiny, w opinii ekspertów, dysponują dziś 300, maksymalnie 800 głowicami nuklearnymi i w praktyce korzystają z rosyjskiego parasola i systemu wczesnego ostrzegania. Jeśli tego zabraknie, to w kolejnym kroku Zachód, przede wszystkim Waszyngton, będzie chciał się rozprawić z Chinami, bo przecież antagonizm nie maleje. Im konflikt na Ukrainie trwał będzie dłużej, tym bardziej Pekin, zmuszany będzie przez rozwój wydarzeń do wyboru bardziej stanowczej linii. Zapewne nie wybierze otwartego zaangażowania się po stronie Moskwy i będzie koncentrował się na retorycznym wspieraniu Putina. Chińskie firmy w obawie wtórnych sankcji Zachodu zapewne zredukują zaangażowanie w Rosji. Już poinformowano o ograniczeniach w dostawach mikrochipów, a państwowy koncern Sinopec oświadczył, że wycofuje się z projektu przewidującego budowę dużego kompleksu rafineryjno-chemicznego na Dalekim Wschodzie. Tym nie mniej ta ostrożność Chin w otwartym stawaniu po stronie Putina nie oznacza, że Pekin dopuści do sytuacji przegranej Moskwy w trwającej wojnie. Taki scenariusz z chińskiej perspektywy byłby niezmiernie groźny, bo należałoby liczyć się wówczas ze zmianami na Kremlu, a to mogłoby oznaczać zwrot w rosyjskiej polityce zagranicznej i słabnięcie aliansu rosyjsko-chińskiego.

Kalkulacje elit azjatyckich

Przed nie mniejszymi dylematami stoją Indie, które co prawda niedawno poinformowały o zerwaniu kontraktu na zakup rosyjskich śmigłowców bojowych, ale nie mają zamiaru przyłączyć się do antyrosyjskich sankcji Zachodu. W Delhi wrażenia nie zrobiły też propozycje premiera Japonii Fumio Kishidy, który podczas niedawnej wizyty niemal w jednym zdaniu zapowiedział inwestycje w Indiach o wartości 42 mld dolarów, ale także zaapelował do premiera Modi, aby ten zrewidował swą politykę wobec Rosji. Japonia już wcześniej wezwała do organizacji "nowego porządku światowego" w związku z rosyjską agresją, przyłączyła się do antyrosyjskich sankcji, a pamiętajmy, że ani aneksja Krymu, ani wojna w Donbasie nie skłoniła wówczas władz Japonii do takich posunięć. Teraz, w świetle deklaracji japońskich Indie powinny dokonać wyboru, polityka niezaangażowania nie jest już możliwa. Co ciekawe Kishida rozszerzył swoje oczekiwania mówiąc o formacie QUAD, co z perspektywy Indii, mającej nierozstrzygnięty spór o przebieg granicy z Chinami w Himalajach, jest istotnym sygnałem. Dla porządku odnotujmy, że premier Japonii w jednej z niedawnych wypowiedzi podniósł też kwestię rosyjskiej okupacji Archipelagu Kurylskiego a jego słowa, zwłaszcza teraz, zostały przyjęte w Moskwie z dużą nerwowością, tym bardziej, że formalnie Tokio jest nadal w stanie wojny z Rosją.

Jednak Indie nie przejawiają wielkiej ochoty, podobnie zresztą jak i inne duże państwa wchodzące, poza Rosją i Chinami, w skład formatu BRICS, czyli również Brazylia i RPA, do angażowania się po którejś ze stron światowego konfliktu. Z ich perspektywy podział świata na dwa bloki, rywalizujące ze sobą gospodarczo i będące na granicy otwartego konfliktu zbrojnego, jest scenariuszem jak z koszmaru. Oznacza bowiem marginalizację ich pozycji politycznej w obrębie bloków i niemożność kontynuowania polityki dającej w ostatnich latach dobre efekty. Polegała ona na balansowaniu między głównymi światowymi graczami, po to aby od każdego uzyskać jakieś korzyści. Otwarcie napisał o tej perspektywie Shivshankar Menon, były doradca ds. bezpieczeństwa indyjskiego premiera Singha, obecnie profesor stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ashoka. W swym wystąpieniu, opublikowanym na łamach "Foreign Affairs" polemizuje on z główną tezą, która zdominowała zachodnią debatę na temat geostrategicznych skutków rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jej zwolennicy twierdzą, że wojna wymusi konsolidację Zachodu i jego sojuszników, co w efekcie, w nieco dłuższej perspektywie prowadzić będzie do powstania obozu demokracji, który rywalizował będzie z rosyjsko-chińskim blokiem autorytarnym. Menon tę diagnozę określa mianem "myślenia życzeniowego". "Wojna jest bez wątpienia wydarzeniem sejsmicznym - argumentuje - które będzie miało głębokie konsekwencje dla Rosji, jej bezpośrednich sąsiadów i reszty Europy. Ale nie zmieni ona globalnego porządku ani nie zapowiada ideologicznego starcia demokracji z Chinami i Rosją." W jego opinii istotnym znakiem nowych czasów jest to, że szereg krajów, w tym duzi gracze w rodzaju Indii, Brazylii, Meksyku, RPA, nie mówiąc o większości państw Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej albo nie wzięło udziału w niedawnym głosowaniu na forum ONZ potępiającym Rosję, albo jeśli opowiedzieli się za rezolucją, to nie przejawiają najmniejszej ochoty aby przyłączyć się do sankcji. Co więcej, z faktu, że wojna toczy się w Europie, między Europejczykami wynika, zdaniem przedstawicieli elit w państwach azjatyckich, iż potwierdza się teza głosząca, że maleje geostrategiczna rola starego kontynentu a rośnie znaczenie nowych centrów siły. O ile bowiem w przeszłości wojny, w tym i konflikty typu proxy, będące narzędziem w rywalizacji wielkich mocarstw toczyły się w Azji i w Afryce, to teraz wojna wybuchła w Europie. Destabilizacja starego kontynentu, dotychczas będącego sanktuarium pokoju, jest przyjmowana jako relatywne osłabienie jego znaczenia, co tym bardziej zniechęca elity państw wschodzących do angażowania się po którejkolwiek ze stron. "Dziś środek ciężkości światowej gospodarki przesunął się z Atlantyku na wschód od Uralu. - argumentuje Menon - Spory geopolityczne i dylematy bezpieczeństwa, które mogą mieć wpływ na porządek światowy, koncentrują się w tej części Azji, która ma dostęp do morza. A świat poszukuje nowego punktu równowagi, uwzględniającego wzrost gospodarczy Chin. Złożona dynamika polityczna w Azji nie poddaje się łatwo tak ostrej konfrontacji, jaka toczy się na Ukrainie. Decydenci w krajach zachodnich nie powinni myśleć, że ich działania na nowych liniach frontu w Europie ukształtują kontury szerszej walki, która ma nadejść." Innymi słowy, decyzje Zachodu nie wpłyną na kalkulacje elit azjatyckich, bo samo znaczenie Europy maleje, a w perspektywie wpływy starego kontynentu będą podlegały postępującej erozji. Oczywiście wojna na Ukrainie będzie oddziaływać na sytuację państw azjatyckich, głównie z powodów ekonomicznych. Nie wpłynie jednak na ich decyzje o charakterze geostrategicznym, chyba, że, i tu Menon formułuje istotną tezę, Stany Zjednoczone przeniosą w związku z wojną swą uwagę na Europę. Ta zmiana amerykańskich preferencji wymusi reorientację szeregu mniejszych krajów azjatyckich, bo w ich percepcji oznaczać będzie relatywne zmniejszenie amerykańskiego zaangażowania. Tym bardziej, że z ekonomicznego punktu widzenia już obecnie Chiny są dominującym partnerem wszystkich państw kontynentu. Rola Stanów Zjednoczonych sprowadza się do występowania w charakterze czynnika równoważącego wojskowe przewagi Pekinu, ale znaczenie tego elementu, o ile Waszyngton zaangażuje się bardziej w Europie, będzie z oczywistych powodów maleć. Ta ocena dotyczy również, a może przede wszystkim Indii, które po 2002 roku w reakcji na rosyjską politykę zbliżenia z Chinami znacząco zmniejszyły poziom zakupów uzbrojenia od Moskwy.

Kontynentalne zapasy

Przegrupowaniu ulegają też sojusze na Bliskim Wschodzie. Arabia Saudyjska, tradycyjny partner Ameryki, rozważa przejście na juany w transakcjach z Pekinem i nie zamierza podnosić wydobycia ropy po to, aby państwa europejskie mogły wprowadzić embargo na zakupy w Rosji. Z kolei Katar, tradycyjny wróg Rijadu, zbliża się do Zachodu.

Rosyjscy eksperci liczą na to, że wojna na Ukrainie nie przyniesie podziału świata na dwa bloki, tylko spowoduje powstanie bardziej mozaikowego porządku globalnego. Sergiej Karaganow jest przeświadczony, że z perspektywy geostrategicznej, na konflikcie rosyjsko-ukraińskim przede wszystkim skorzystają Chiny, w mniejszym stopniu USA, a straci przede wszystkim Europa. Zmniejszy się zarówno, na rzecz Ameryki, polityczna suwerenność naszego kontynentu jak i perspektywy rozwoju gospodarczego - bo za zbrojenia i rezygnację z rosyjskich nośników energii trzeba będzie zapłacić osłabieniem perspektyw wzrostu. "Gdybyśmy mogli rozwiązać kryzys pokojowo - powiedział w wywiadzie dla "New Statesman" - nie ma wątpliwości, że część Europy zorientowałyby się nie na samą Rosję, ale w stronę Wielkiej Eurazji, której Rosja byłaby kluczową częścią. Ten scenariusz został odłożony, ale Europa musi nawiązać stosunki z Wielką Eurazją".

W świetle tej optyki przedłużająca się wojna na Ukrainie, tym bardziej perspektywa zwycięstwa Rosji, wymuszać będzie konsolidację świata Zachodu, co obiektywnie rzecz biorąc wzmacnia pozycję Stanów Zjednoczonych. Przeciwnicy amerykańskiej hegemonii będą koncentrować się na wykorzystywaniu różnic interesów między państwami i grać na pogłębieniu starych podziałów. W ich interesie nie leży niekończąca się wojna, bo to blokuje powrót do polityki bussines as usual, która przez ostatnie dwa dziesięciolecia działała na korzyść nowych, wschodzących graczy. To zaś oznacza, że może powstać blok państw z różnych kontynentów, w tym też europejskich, opowiadających się za szybkim zakończeniem konfliktu. Czy im się to uda, to osobna kwestia, z pewnością będą próbowali.

Marek Budzisz

***

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: wojna w Ukrainie | wzrost gospodarczy | globalizacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »