Raport o negocjacjach polaryzuje polityków
Po zupełnie szalonym kopenhaskim piątku, zwieńczonym posiedzeniem Rady Ministrów w sobotę nad ranem, rząd zwolnił trochę tempo.
Raport o przebiegu negocjacji Polski z Unią Europrejską (od 31 marca 1998 r. do 13 grudnia 2002 r.) został wczoraj planowo przyjęty, ale po naniesieniu ostatnich poprawek ministrów dopiero dzisiaj zostanie upubliczniony jako druk sejmowy i trafi do rąk posłów i senatorów. W związku z tym zapowiadająca się gorąco sejmowa debata nad tym dokumentem słusznie została przełożona na piątek - aby merytorycznie dyskutować, wypada te kilkadziesiąt stron dokładnie przeczytać.
Chociaż z drugiej strony - po co czytać? Parlamentarna praktyka dowodzi, że poszczególne siły polityczne mają o wielu strategicznych dokumentach zdanie wyrobione, zanim one w ogóle są napisane. Należą do nich na przykład projekty ustaw budżetowych, wnioski w sprawie absolutorium, wotum zaufania czy nieufności dla rządu lub ministra, etc. Bez względu na argumenty, każdy poseł i rządzącej koalicji, i opozycji wie z góry, który przycisk nacisnąć w głosowaniu. Upływają kadencje, a ta święta zasada trwa jak opoka.
Dokumentem podlegającym jej w całej rozciągłości jest także raport z akcesyjnych negocjacji. W ocenie rządu Polska wchodzi do Unii Europejskiej na warunkach najlepszych z możliwych. Ortodoksyjna opozycja rozdziera natomiast szaty z powodu narodowej tragedii. Tymczasem nasz negocjacyjny dorobek w 31 obszarach jest tematem bardzo złożonym i zasługuje na analizę w szczegółach (tam, jak wiadomo, tkwi diabeł), bez skażania propagandą zarówno sukcesu, jak i klęski. Środowiska gospodarcze stawiają bardzo wiele znaków zapytania. Ot, na przykład - jak dalej rozwinie się wątek wyjątkowo drażliwego, a zamkniętego tylko warunkowo obszaru numer 6 "Polityka konkurencji". Wkrótce może się okazać, iż zwycięska data 13 grudnia w rzeczywistości wcale nie oznacza końca negocjacji...