"Wiła wianki" za 1,2 mln zł, czyli szansa dla Krakowa

1,2 mln zł - tyle Kraków wydał na tegoroczne "Wianki" fetowane w miniony weekend, zadając tym samym kłam twierdzeniom, że w Polsce żałuje się pieniędzy na kulturę.

To była największa impreza plenerowa w Polsce. Większa nawet niż sylwester obchodzony co roku na krakowskim Rynku, na który przychodzi co najwyżej 100 tys. ludzi.

Na Wiankach publiczność stawiła się jeszcze liczniej, bo - wedle oceny organizatorów - na wiślanych bulwarach bawiło się 120 tys. mieszkańców miasta, przyjezdnych z okolicznych miejscowości i turystów.

Wizytówka Krakowa?

Podobno o tych ostatnich miastu chodziło najbardziej, bo plener nad Wisłą w Noc Świętojańską ma stać się wizytówką Krakowa. Czy się stanie - zobaczymy. W przewodnikach zagranicznych o Saint John Night w Krakowie można znaleźć co najwyżej krótką wzmiankę. O wiele więcej pisze się np. o odbywającym się w tym samym czasie Festiwalu Kultury Żydowskiej, na który miasto wydaje niemal tyle samo pieniędzy co na "Wianki". Festiwal trwa aż tydzień, noc świętojańska - jeden wieczór.

Reklama

Kto wyłożył pieniądze i na co?

Budżet tegorocznych Wianków zamknął się kwotą 1,2 mln zł. 450 tys. zł udało się zebrać od sponsorów, miasto dorzuciło 350 tys. zł, resztę wyłożyło z własnej kieszeni Krakowskie Biuro Festiwalowe, jednostka podległa magistratowi, która sama zarabia na swoje utrzymanie.

Najwięcej kosztowało bezpieczeństwo imprezy: ochrona i metalowe płotki sprowadzone z drugiego końca Polski, którymi odgrodzono bawiących się krakowian od Wisły. Istotną pozycję w rubryce "rozchody" stanowiły koszty widowiska plenerowego z udziałem teatru "KTO". Na trzecim miejscu znalazły się wydatki na oświetlenie - po raz pierwszy iluminowano, czyli podświetlono, w całości Wawel. Tańsze od iluminacji okazały się sztuczne ognie, a jeszcze mniej organizatorzy wydali na honoraria dla muzyków. Gwiazda wieczoru, czyli zespół Budka Suflera, zgodził się podobno grać za stosunkowo niewielką stawkę, na co wpływ miało to, że imprezę pokazywała telewizja.

Bez Beethovena...

Można się spierać, czy 1,2 mln zł to dużo. Przed dwoma laty w atmosferze skandalu Kraków rozstał się z Wielkanocnym Festiwalem Beethovenowskim, bo jego organizatorka i patronka, Elżbieta Penderecka, obraziła się na miasto za to, że nie chciało dać tyle pieniędzy, ile sobie życzyła na organizację przypadającego wówczas jubileuszu 50-lecia pracy twórczej jej męża. Chodziło, przypomnijmy, o kwotę 400 tys. zł.

Do festiwalu Beethovenowskiego Kraków dokładał dwa razy więcej. Łączny koszt tej tygodniowej imprezy zamykał się kwotą 1,7 mln zł. Część radnych Krakowa uznała, że miejska kasa wydaje za dużo na elitarny festiwal, w którym udział bierze kilkaset osób. Po bliższym przyjrzeniu się rachunkom wyszło na jaw, że organizatorzy szastali pieniędzmi bez umiaru. Same kwiaty kosztowały 20 tys. zł.

Festiwal nad Wisłą

Zamiast elitarnej imprezy dla melomanów mieliśmy jednodniowy festiwal dla tysięcy widzów, którzy w przeważającej większości znakomicie się bawili, a transmisja telewizyjna z imprezy pobiła rekord oglądalności...

Niestety, w tłumie zalegającym wiślany brzeg, jak to przy takich okazjach bywa, spotkać można było także osoby po nadmiernej konsumpcji napojów wyskokowych. Nie wpłynęło to na szczęście na ogólny odbiór imprezy, która ma szansę rzeczywiście stać się wizytówką Grodu Kraka.

Wkrótce okaże się, czy warto było podejmować wysiłek finansowy, organizacyjny i artystyczny, i czy w przewodnikach zagranicznych o Saint John Night w Krakowie można będzie znaleźć coś więcej niż krótką wzmiankę...

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | Kraków
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »