Z czego my żyjemy?

Horacy Sarfin w "Przy szabasowych świecach" przytacza historię młynarza, który narzekał, że do swego młyna musi nieustannie dokładać. Jeden ze słuchaczy przytomnie zapytał, z czego w takim razie żyje. - Z tego, że młyn w sobotę i niedzielę stoi - odparł młynarz. My też bez przerwy słyszymy, ile to "państwo" musi "dopłacać" a to do tej, a to do tamtej gałęzi gospodarki, na widok czego przedstawiciele innych branż domagają się, by je też objęto "dopłatami", bez których sobie nie poradzą.

W tej sytuacji musi pojawić się pytanie, czy istnieje jakaś dziedzina gospodarki, która w ogóle może istnieć, a nawet rozwijać się bez subwencji ze strony "państwa"? Sprawa nie jest prosta, bo gdyby wsłuchać się w głosy reprezentantów poszczególnych branż, to można by dojść do wniosku, że taka dziedzina nie istnieje.

Z czego w takim razie żyje świat?

Na takie pytanie można oczywiście odpowiadać wymijająco, jak ów rabin rozmawiający z zatroskanym przedsiębiorcą - właścicielem sklepu spożywczego i tekstylnego. - Rabbi - perswadował przedsiębiorca - jeśli świat umarł, to dlaczego ja nie sprzedaję materiału na śmiertelne koszule? A jeśli świat żyje, to dlaczego mój sklep spożywczy bankrutuje? - Widzisz - odpowiedział rabin - świat ani nie umarł, ani nie żyje. Świat się po prostu męczy.

Reklama

Ile kosztuje pycha?

Pewien polski uczony ekonomista jeszcze w czasach pierwszej komuny twierdził, że socjalizm nie może zwyciężyć na całym świecie. Przynajmniej jedno państwo musi pozostać normalne, tzn. wolnorynkowe, bo inaczej nikt by już nie wiedział, ile co naprawdę kosztuje. Coś jest na rzeczy, bo pierwszym odruchem socjalistów jest pragnienie ustalenia "sprawiedliwych" cen. Kiedy jednak zaczynają ustalać te ceny i to w skali całego państwa, w tej samej chwili pozbawiają się podstawowej informacji gospodarczej - ile co naprawdę kosztuje. Reszta - jak mawiał Stefan Kisielewski - to nie kryzys, to rezultat.

Ponieważ pycha nie pozwala socjalistom przyznać się do błędu, chwytają się metody "dalszego doskonalenia", m.in. w postaci subwencjonowania kolejnych dziedzin gospodarki. Wreszcie dochodzi do tego, że powszechną praktyką staje się subwencjonowanie eksportu towarów. Polega ono na tym, że państwo grabi własnych obywateli, żeby dofinansować konsumpcję obywateli innych państw. Jaki interes mają obywatele w subwencjonowaniu eksportu - doprawdy trudno zgadnąć, bo przecież tak czy owak nie otrzymają z zagranicy więcej, niż ona jest w stanie zapłacić, a jest w stanie zapłacić tyle, za ile wyeksportuje.

Ten przykład pokazuje, jak daleko socjalistyczne przesądy odciągnęły państwa od zdrowego rozsądku. Jest to maskowane rozmaitymi pozorami. Np. zwolennicy subwencjonowania eksportu twierdzą, że lepiej, tzn. taniej jest subwencjonować eksport, niż wypłacać z państwowej kasy zasiłki dla bezrobotnych. To zapewne prawda, jednak tylko pod warunkiem, że przystaniemy na taką alternatywę: albo subwencjonowanie eksportu, albo bezrobocie. Tymczasem jest to alternatywa fałszywa, bo przy niskich kosztach funkcjonowania państwa, czyli niskich podatkach, gospodarka utrzymuje konkurencyjność bez konieczności sztukowania jej subwencjami. Tego słonia w menażerii socjaliści nie chcą zauważyć i korzystając z ogromnych wpływów w środowiskach opiniotwórczych, duraczą całe pokolenia.

Ryba psuje się od głowy

Jeszcze trwają żniwa, więc na razie rolnicy zajęci są w polu, ale kiedy tylko skończą się wykopki, to z pewnością pojawią się na drogach z żądaniem podniesienia cen skupu zbóż i w ogóle - płodów rolnych. Szykuje się też bunt rybaków, którzy poczuli się w pułapce. Oto w okresie od maja do połowy września zabroniono im poławiania dorszy. Wprawdzie "wywalczyli" sobie budżetową rekompensatę, ale pod warunkiem, że przez 56 dni w roku nie będą wypływali w morze.

Krótko mówiąc, im dłużej młyn stoi, tym większe dochody ma młynarz. Skąd się to bierze? Rybacy powiadają, że chociaż koszty rybaczenia wzrosły, to ceny ryb - już nie. A dlaczego wzrosły? Rybacy powiadają, że cena paliwa wzrosła dwukrotnie, a ponadto, z powodu wprowadzenia kwot połowowych, nie wolno łowić tylu ryb, ile by można. Powiedzmy, że kwoty połowowe są podyktowane koniecznością ochrony łowisk, chociaż są poważne podejrzenia, że to tylko pretekst dla ukrycia nieuczciwej konkurencji. Natomiast paliwa... Przy paliwach gmera rząd przy pomocy podatku akcyzowego, nie mówiąc o innych. Jeśli nawet wprowadzane są sztuczne podziały na paliwo rolnicze, czy "rybackie" (kłania się "dalsze doskonalenie"), powodujące, że bardziej od łowienia ryb opłaca się tankowanie ropy w Polsce i sprzedaż, dajmy na to, na Bornholmie, to wskutek obłożenia podatkami, ceny paliw nieubłaganie idą w górę.

Do tego dochodzi zdumiewająca okoliczność: oto tylko 400 pośredników dostało od rządu pozwolenia na prowadzenie skupu ryb. Mamy tu do czynienia z oczywistym kartelem, który rząd nie tylko toleruje, ale który został przezeń wręcz utworzony, wskutek zamiłowania do reglamentacji. W rezultacie trzeba rybakom płacić nie za sprzedaną rybę, ale za to, że ryby nie sprzedają, ani nawet nie próbują jej łowić. W ten oto sposób to, co jeszcze sto lat temu wydawało się znakomitym tematem na anegdotę, w kraju rozwiniętego socjalizmu staje się ekonomiczną rzeczywistością. Świat żyje w potwornej grotesce, a właściwie nie żyje, tylko się męczy.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: My | świat | młyn | zyciem | żyły | życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »