Deweloperzy zaglądają w okna mieszkańców

Nie po raz pierwszy deweloperzy starają się do samego końca wykorzystać dostępny grunt pod budowę, maksymalnie ograniczając wolną przestrzeń mieszkańców. Jednak kiedy w okolicy powstaje już drugi taki budynek, zaczynają się poważne protesty. Czy deweloperom opłaca się narażać na procesy sądowe i złą famę w mediach? Czy ktokolwiek będzie zainteresowany kupnem mieszkania w tak ciasnej zabudowie? Postanowiliśmy się temu przyjrzeć.

Okiem mieszkańca

Niedawno w mediach zrobiło się głośno o stanowczych protestach mieszkańców ulic Krawieckiej i Biskupiej we Wrocławiu. Kilka lat temu przy ul. Krawieckiej powstał nowoczesny biurowiec, który - ze względu na bardzo bliskie położenie - zabrał większość światła dziennego w mieszkaniach naprzeciwko. Już wtedy dało się słyszeć głosy niezadowolonych, jednak poszkodowana była tylko połowa jednego z budynków.

Od jakiegoś czasu jednak problem dotyka całości zabudowań nie tylko przy ul. Krawieckiej, ale również przy Biskupiej. Stara zabudowa jest bowiem rodzajem prostokąta, zamykającego wewnątrz niewielkie podwórko z kilkoma miejscami parkingowymi i śmietnikiem. Podwórko to okazało się jednak wystarczająco duże dla jednego z deweloperów, który postanowił w "pustym" miejscu stworzyć dodatkowy budynek. Cały proces budowy jest bardzo uciążliwy dla mieszkańców ze względu na hałas (również w nocy), a nowo powstała zabudowa zabierze nie tylko i tak już bardzo ograniczoną przestrzeń, ale również większość światła dziennego w niżej położonych mieszkaniach. Mieszkańcy zauważają też, że budynek ograniczy dostęp straży pożarnej i pogotowiu do okolicznych mieszkań.

Reklama

Poszkodowani wyszli już na ulicę - protestowali nawet pod urzędem miasta, grożąc procesami. To jednak dało niewiele ponad zgłoszenie sprawy do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, który zbada, czy budowa spełnia niezbędne wymogi. Póki co mieszkańcy muszą pogodzić się z nocnym hałasem, na który nie reaguje nawet straż miejska, ponieważ "deweloper ma zgodę miasta na budowę przez całą dobę".

Nie jest to jednak jedyna taka sytuacja. Centra miast zagęszczają się w zastraszającym tempie. Nie każdy jest zainteresowany długim dojazdem do centrum. Wiele osób chciałoby mieć szybki dostęp do pracy, sklepów i rozrywki bez konieczności pokonywania dużych dystansów. Jednak przestrzeń miejska jest ograniczona, co skutkuje "wciskaniem" nowych budynków w pozostałe jeszcze wolne miejsca, niczym w Japonii. Czy taka zabudowa ma sens?

Okiem dewelopera

W obronie deweloperów staje Sławomir Horbaczewski, wiceprezes zarządu Marvipol S.A., który zauważa, że dzięki deweloperom tkanka miasta nie obumiera, a podlega nieustannemu rozwojowi. - Już dzisiaj mamy również w naszym kraju miasta wymierające, gdzie nikt nie chce inwestować, gdzie struktura demograficzna mieszkańców przybiera postać odwróconej choinki, gdzie zarówno wielkie przestrzenie, jak i nieledwie przesmyki miedzy dotychczasowymi budynkami pozostają niezabudowane, ale nikt już ich nie zabuduje. Co więcej, nikt już często nie będzie również odtwarzał dotychczas istniejącej w takiej okolicy infrastruktury miejskiej - twierdzi Sławomir Horbaczewski.

Przedstawiciel Marvipolu zauważa również, że protesty mieszkańców są niezrozumiałe, ponieważ powinni oni być dumni, że w ich okolicy prowadzone są nowe inwestycje, podczas gdy wiele regionów może tylko pomarzyć o odświeżonej infrastrukturze, co często nie jest już możliwe. Inwestycja wpłynie też na wzrost zainteresowania danym miejscem, ze względu na jej rozreklamowanie - W takiej sytuacji oprotestowywanie prowadzonej wciąż przez deweloperów w niektórych miastach zabudowy wolnych połaci zakrawa na żart wobec teraźniejszości, ale i zamykanie kolejnym pokoleniom, często blisko spokrewnionym, szeregu możliwości na przyszłość. Im mniej nowych mieszkańców w danej dzielnicy, tym mniej przychodów dla lokalnych władz, tym mniej prędzej czy później towarzyszących budownictwu mieszkaniowemu inwestycji infrastrukturalnych, tym wokół mniej drobnych przedsiębiorców, zapewniających mieszkańcom lokalne usługi, po które nie będą oni chcieli jechać do centrów miast czy też centrów handlowych - zauważa. Niedogodności związane z budową są oczywiście przykre, ale nie do uniknięcia, a zyski odczują nie tylko nowi, ale także dotychczasowi mieszkańcy.

- Przy czym renomowany deweloper zawsze mieć będzie na uwadze postrzeganie danej inwestycji przez lokalną społeczność jako całość - z pełnym poszanowaniem dla zachowania odrębnych poglądów przez niektóre pojedyncze osoby. Im większe są lokalne społeczności, tym bardziej różnorodne - podsumowuje Horbaczewski.

Okiem klienta

Trudno uwierzyć, żeby ktoś z własnej woli poświęcał się dla dobra społeczności. Jednak zainteresowanie takimi mieszkaniami mimo wszystko istnieje i nie jest ono małe. O zdanie zapytaliśmy przedstawicielkę jednego z biur nieruchomości.

- Generalnie tego typu inwestycje są kierowane do osób, które chcą zakupić mieszkanie w celu dobrego ulokowania kapitału, czyli pod wynajem, dla osób spoza Wrocławia, które przyjeżdżają na studia oraz dla młodych, samotnych dużo pracujących osób, które cenią sobie dobrze rozwiniętą infrastrukturę (komunikacja miejska, bliskość galerii handlowych), czyli są dobrą bazą wypadową. Tej grupie klientów nie zależy na tym, by w pobliżu budynku stworzone zostały place zabaw czy ławki. Najczęściej w tego typu inwestycji mieszkanie wynajmują obcokrajowcy - mówi Katarzyna Szczepaniak, pośrednik w obrocie nieruchomościami w SDP Nieruchomości.

- Inwestycje w centrum cieszą się sporym zainteresowaniem, klienci są skłonni poczekać na zakończenie i oddanie jej nawet 1,5 roku, często są to zakupy spekulacyjne, choć ryzykowne. Średnia cena transakcyjna mieszkań znajdujących się w centrum obecnie wynosi ok. 6500 zł/m2 - zauważa ekspertka.

Poprzez maksymalne wykorzystanie wolnej przestrzeni mogą powstać osiedla, które bardziej przypominają hotel czy nawet więzienie (szczególnie, jeśli nowo powstała inwestycja jest osiedlem strzeżonym). Nadmiernie zagęszczona zabudowa i brak takich elementów, jak zieleń, plac zabaw czy ławeczki, nie sprzyja dobremu samopoczuciu ludności, a ciasne uliczki są podatnym gruntem dla chuligaństwa.

- Budowanie kolejnych budynków w centrum miasta wzbudza wiele kontrowersji wśród dotychczasowych mieszkańców, szczególnie Starego Miasta. Problem głównie polega na ciasnej zabudowie, co przyczynia się do poczucia dyskomfortu polegającego na braku prywatności, miejsc parkingowych, których jest mniej niż samych zainteresowanych, oraz uciążliwości z tego wynikających (np. ciągła zmiana lokatorów, którzy najmowali lokal), a co za tym idzie brak poczucia bezpieczeństwa - zauważa Katarzyna Szczepaniak.

Jeśli jednak nie uśmiecha nam się zbyt bliskie sąsiedztwo nowej inwestycji, pamiętajmy o dokładnym sprawdzeniu nie tylko rozkładu mieszkania, ale również planów zagospodarowania przestrzennego. Nie warto ryzykować podobnych niespodzianek. W końcu dostatecznie duża przestrzeń życiowa jest niezbędna na dłuższą metę nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz budynku.

Katarzyna Kowalczyk, Inwestycje.pl

IR Communication.pl
Dowiedz się więcej na temat: rynek mieszkaniowy | mieszkanie | deweloper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »