Felieton Gwiazdowskiego: 15 gwiazdek, czyli praca, podatki i wino

Trochę byłem zarobiony w tym tygodniu. Co prawda do 16 godzin dziennie chyba nie doszedłem, ale i tak nie miałem czasu włączyć się w zażartą dyskusję o czasie pracy. Trochę też nie chciałem - bo jakbym bardzo chciał, to bym ten czas znalazł trochę wcześniej. W końcu jednak udało się niektórym dyskutantom mnie sprowokować. W mediach zaczęli brać górę frustraci, którzy co prawda nie chcą pracować 16 godzin dziennie, ale chcieliby, żeby to inni na nich pracowali. Włączę się więc do dyskusji, bo ostatecznie o pracy (co prawda "tylko") po 12 godzin dziennie, pisałem już kilka lat temu.

Po 16 godzin codziennie to mało kto pracuje. Niektórym się to jednak czasem zdarza. Mnie kiedyś zdarzało się często. Był nawet taki dowcip z czasów gdy hartował się dziki kapitalizm w duchu filozofii neoliberalnej, że "prawnicy pracują 24/h, dojeżdżają do klienta, satysfakcja gwarantowana, tylko trzecia godzina nie jest gratis".

Teraz już tak pracować nie muszę. Ale nie muszę dlatego, że kiedyś tak właśnie pracowałem. Nie wiem co by było ze mną dziś, gdybym kiedyś tak nie pracował. Nie wiemy co byłoby, gdyby liderzy mojego pokolenia statystycznie pracowali mniej niż pracowali. Czy dzisiejsi liderzy młodego pokolenia mieliby to, co mają?

Reklama

Doskonale jednak rozumiem, że komuś może się tak nie chcieć pracować. Nikogo do pracy nie można zmuszać. Nie tylko do pracy po 16 godzin dziennie, ale nawet i po osiem godzin. Co prawda konstytucja przewiduje w art. 65 ust 2, że może na obywateli zostać nałożony obowiązek pracy, ale... "tylko ustawą". Od razu się robi człowiekowi lżej na sercu, że "tylko ustawą". Komuniści tego bardzo przestrzegali. Nakaz pracy można było za ich czasów wydać na podstawie ustawy z 1950 roku "o zapobieżeniu płynności kadr pracowników w zawodach lub specjalnościach szczególnie ważnych dla gospodarki uspołecznionej".

W zażartej dyskusji pojawił się argument, że praca 16 godzin dziennie "jest sprzeczna z Kodeksem pracy". Nie do końca. Praca na etacie 16 godzin dziennie jest sprzeczna z Kodeksem pracy. Dlatego najlepsi nie zatrudniają się u kogoś na etacie, tylko zatrudniają się u siebie. Ale niektórzy chcą im tego zabronić i wprowadzić obowiązek pracy na etacie.

Problemem nie jest to, kto ile pracuje, tylko to ile musi zapłacić za to, że pracuje. Ci, którzy nie chcą pracować 16 godzin dziennie (a mogą nie chcieć - nikt ich nie zmusza) chcą wyżej opodatkować tych, którzy pracują 16 godzin dziennie. Ci drudzy nie mogą nie chcieć płacić wyższego podatku, ale są do tego zmuszani. Dziś to ustawy podatkowe są tymi, które nie wprowadzają co prawda obowiązku pracy, ale za to wprowadzają "obowiązek pracy bez wynagrodzenia". Czyli de facto pracy niewolniczej.

Kiedyś właściciele niewolników to mieli klawe życie. Nie musieli pracować. Był ktoś, kto pracował na nich. Dziś niektórzy też szukają jakichś niewolników do roboty na siebie. Tak się składa, że to ci, sami którzy popierają klękanie przed zawodami sportowymi, czy usunięcie pomnika Thomasa Jeffersona w Nowym Yorku bo... miał on niewolników.

Wyobraźmy więc sobie, że ktoś pracuje osiem godzin dziennie i zarabia osiem tysięcy złotych miesięcznie, a stawka podatkowa wynosi 18 proc. od dochodów poniżej 96 tysięcy rocznie, które ten ktoś zarobił. A ktoś inny pracuje 16 godzin dziennie i zarabia 16 tysięcy złotych miesięcznie. Wpada więc w drugi próg podatkowy, który wynosi 32 proc. od dochodów powyżej 96 tysięcy. Ten pierwszy płacił podatek w wysokości 17 tysięcy. Ten drugi - 48 tysięcy. W porównaniu z tym pierwszym cztery godziny dziennie pracuje więc za darmo! Jak niewolnik na plantacji Jeffersona.

Ktoś napisał, że nie należy się przepracowywać, bo "czas to skarb cenniejszy niż pieniądze". Z tym się osobiście zgadzam. Dlatego kiedyś, gdy miałem mało pieniędzy, więcej czasu poświęcałem na pracę, dzięki czemu teraz mogę na pracę poświęcać go mniej. Ale nie wszyscy muszą podzielać ten mój pogląd. Znam takich, którzy nadal pracują tak, jaki pracowaliśmy kiedyś. Bo przecież są tacy, którzy generalnie lubią swoją pracę. Ja też lubię, ale wolę wino. To może ich trzeba wyżej opodatkować? Skoro opodatkowujemy takie przyjemności jak picie wina, to opodatkujmy też tych, którzy nie mają czasu pić, bo go poświęcają na pracę?

Przy okazji całej tej dyskusji oberwało się "neolibkom", "dorobkiewiczom", "panom tego świata" i... "Balcerowiczowi lizanemu". Nie pytajcie dlaczego "lizanemu" - nie wiem.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Wiele głosów padło "w imieniu". A to całego "pokolenia", a to ludzi "z małych miast i miasteczek" (chyba nikt nie pisał w imieniu ludzi ze wsi), a to tych, którzy "nie mieli majętnych rodziców". Ja się skromnie wypowiem we własnym imieniu, choć nie miałem majętnych rodziców, jestem, co prawda z miasta dużego, ale za to z tej jego części, która nie cieszyła się dobrą opinią, no i sporo czasu spędziłem jednak na wsi. Panami tego świata nie są ci, u których nie trzeba pracować, tylko ci, którzy chcą, żeby trzeba było na nich pracować. Nie pracujcie moi drodzy. Ale, posługując się waszym językiem znaków, ************ *** od moich pieniędzy. Fair enough?

Robert Gwiazdowski

Autor felietonu wyraża własne opinie.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Polski Ład
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »