USA: Kajdanki, więzienie, deportacja - to może spotkać również ciebie

Ania mieszkała w USA kilka lat. Legalnie pracowała, rozliczała się z podatków. Wróciła do kraju. Po paru latach w Polsce postanowiła ponownie odwiedzić Amerykę. Dostała wizę, wsiadła w samolot i wylądowała na lotnisku JFK. Jednak tym razem została zakuta w kajdanki i odesłana do kraju.

Oficjalny powód - podczas poprzedniego pobytu nie wyjechała z USA w określonym terminie.

- Na każdym lotnisku w Stanach Zjednoczonych linie lotnicze skanują paszporty wyjeżdżających pasażerów - to dowód na to, kiedy przekroczyliśmy granicę. Taki skan, dotyczący mojego poprzedniego wyjazdu, zachował się na lotnisku JFK Ale ja wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że złamałam jakieś przepisy. Opuściłam wówczas Stany bez żadnych problemów. Kilka lat później wystąpiłam w Warszawie ponownie o amerykańską wizę i ją dostałam. Skoro władze amerykańskie wiedziały, że nie dotrzymałam terminu powrotu, dlaczego dały mi nową wizę i wpakowały w kłopoty? - zastanawia się Ania.

Formularz I-94 kluczem do raju

Na lotnisku JFK znalazła się późnym wieczorem. Nie miała jeszcze pojęcia, że nie zobaczy swoich znajomych, którzy czekali na nią na sali przylotów.

Każdy z podróżnych nim przekroczy bramę lotniska w USA musi zaliczyć kontrolę urzędników emigracyjnych. Zadają oni kilka podstawowych pytań - o cel wizyty czy posiadane środki na pobyt w USA. Potem funkcjonariusze wydają specjalny formularz I-94. Na nim widnieje data, do kiedy możemy przebywać w Stanach Zjednoczonych.

Reklama

Z Anią było inaczej. Funkcjonariusz emigracyjny od razu zaprosił ją do oddzielnego pomieszczenia. Dziewczyna wiedziała już, że nie zobaczy Nowego Jorku, ale nie sądziła, że spotka ją tyle upokorzeń.

Prawo do jednego telefonu

Procedura jest długa. Obejmuje żmudne przesłuchanie pasażera podejrzanego o przekroczenie terminu pobytu w USA. Ten, kto przekroczył termin, może dostać w najgorszym wypadku dożywotni zakaz wjazdu lub zakaz wjazdu na 5 czy 10 lat. - Na szczęście w moim wypadku nie dostałam takiego zakazu. Jedynie anulowano mi wizę i mam teraz prawo stawić się po nią w Ambasadzie USA ponownie. Jednak to nie przesłuchanie jest najgorsze, ale to, co dzieje się potem...

Każdy, kto znajdzie się w podobnej sytuacji, ma prawo do wykonania jednego telefonu. Tylko jednego. Nie ma prawa używania telefonu komórkowego oraz nie może zobaczyć się z czekającymi na niego na lotnisku znajomymi czy rodziną.

- Podobno polski konsulat w Nowym Jorku ma nocne dyżury, ale mi nikt o tym nie powiedział, nie poinformował. Nie wiedziałam, że mogę zadzwonić w nocy. Wtedy przecież urzędy są zamknięte - skarży się Ania. Udało się jej wysłać wiadomość tekstową do rodziny, mimo że jest to zabronione. Stało się tak tylko dzięki życzliwości oficera, który zwyczajnie się nad nią zlitował.

Kajdanki i więzienie

Około 24.00 zakończyły się procedury prawne. Ania wiedziała już, że musi wracać do kraju.

- Linie lotnicze mają obowiązek w takiej sytuacji odesłać pasażera najbliższym samolotem, bez dodatkowych opłat, na jego bilet powrotny. Okazało się, że miałam samolot dopiero na drugi dzień, w dodatku późnym popołudniem. Nie wiedziałam, gdzie się przez ten czas podzieję. Okazało się jednak, że amerykańskie służby na taką okoliczność mają własne sposoby - mówi Ania. - Po dokładnym przeszukaniu walizek zostałam skuta w kajdanki, a następnie osadzona w zakratowanym samochodzie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nie chciał wyjaśnić mi, co ze mną będzie. Funkcjonariuszki kompletnie ignorowały moje pytania. Wiedziałam jedynie, że muszę czekać na samolot i nie mogę zostać na terminalu. Ponieważ znam Nowy Jork zauważyłam, że jestem przewożona do New Jersey. Jak okazało się potem, do ośrodka dla deportowanych w Elizabeth, który de facto jest więzieniem - wyjaśnia.

Praca za granicą - gdzie teraz opłaca się pojechać? Podyskutuj na Forum

Jak zwykła kryminalistka

Przejazd do ośrodka zajął półtorej godziny. Razem z Anią jechało dwóch Hindusów, także w kajdankach. W ośrodku zabrano jej wszystkie rzeczy, telefony już wcześniej skonfiskowano.

- Tak naprawdę nie miałam w ustach nawet kropli wody przez 12 godzin, nie wspominając o jedzeniu. Moimi prośbami nikt się nie przejmował - żali się Ania. - W ośrodku powtórzono wszystkie procedury, czyli ponowne przeszukanie walizek, wypełnienie dokumentów, trwało to w sumie aż 8 godzin - mówi. - Siedziałam długie godziny w oczekiwaniu na dalsze procedury w pomieszczeniach, gdzie klimatyzacja działała na maksymalnych obrotach i było może 16 stopni. W końcu nakazano mi się wykąpać i przebrać w więzienne ubranie. W desperacji poprosiłam o rozmowę z lekarzem, gdyż zaczęłam się bać, gdzie po tym wszystkim trafię. Miałam nadzieję, że lekarz zechce ze mną normalnie porozmawiać. Dopiero dzięki jego interwencji dostałam posiłek oraz szklankę wody. Jedzenie nie nadawało się do spożycia, były to płatki owsiane z wodą oraz niezbyt świeże mleko. Ale nie miałam wyboru, musiałam to zjeść. Ale najbardziej przeraziła mnie totalna ignorancja ze strony pracowników ośrodka. A przecież nie byłam kryminalistką, tylko obywatelem polskim na terenie obcego państwa, które podobno jest z Polską w sojuszu. Czułam się upokorzona. Nikt nie słuchał moich pytań, że o zwykłych ludzkich potrzebach nie wspomnę - wyjaśnia.

Dziewczyna po całej nocy trafiła w końcu do sali, w której miała się przespać. - Była ogromna, z kilkunastoma łóżkami, wielką klimatyzacją na suficie i palącym się całą dobę światłem. Toaleta oddzielona była tylko niewysokim murkiem od reszty pomieszczenia - mówi Ania. - Panowała tam tak samo niska temperatura, jak wszędzie, właściwie nie dało się spać przez zimno i hałas od klimatyzacji - dodaje.

Według Ani ośrodek przypomina więzienie. Metalowe drzwi zasuwane na elektroniczne zasuwy, izolatki, metalowe ławki, więzienny rygor. - I jeszcze traktowanie człowieka jak kryminalisty. Oficer na lotnisku jest jak sędzia. Wydaje wyrok i skazuje. Mnie skazał na odsiadkę w ośrodku i nie mogłam się w żaden sposób nawet od tego odwołać. To nie jest w porządku - żali się Ania.

Ośrodek dla emigrantów jak więzienie

Ania wróciła na lotnisko kilka godzin przed lotem. Trzymano ją aż do wylotu w więziennym, okratowanym samochodzie. - Jeden z funkcjonariuszy usiłował ze mną rozmawiać, coś wyjaśniać, ale szybko został uspokojony przez przełożoną. Widocznie mają zakaz wyjaśniania czegokolwiek - mówi Ania.

Przez cały czas nie oddano jej telefonu ani bagaży. W końcu, w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy została zaprowadzona na odprawę. - Co najśmieszniejsze, doprowadzono mnie aż do samego samolotu, właściwie to mnie do niego wsadzono. Zastanawiam się, gdzie miałabym uciec, skoro jest to już zamknięta strefa lotniska. Dopiero w samolocie oddano mi telefon oraz podręczną torbę. Stewardesy pocieszały mnie, że z takimi przypadkami jak mój spotykają się bardzo często. Dla mnie najbardziej upokarzające było traktowanie, nie odpowiadanie na podstawowe pytania, brak jedzenia i picia przez 12 godzin. No i to, że ośrodek dla emigrantów to tak naprawdę więzienie - wyjaśnia Ania.

Jak podaje Tvp.info tylko w tym roku z lotnisk Nowego Jorku deportowano 160 Polaków. Wszyscy przeszli podobną, upokarzającą procedurę.

Renata Brodzińska

Szukasz pracy? Przejrzyj oferty w serwisie Praca INTERIA.PL

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »