Kiedy Polska wejdzie do strefy euro?

Eksperci: Model ekonomiczny Niemiec nie jest dobry dla całej strefy euro

Model ekonomiczny Niemiec, który Berlin chce narzucić całej strefie euro, nie jest dla niej dobry - piszą eksperci. Problem też w tym, że na południu Europy nie sprawdza się ani model niemiecki, ani anglosaski - mówi w rozmowie z PAP prof. Witold Orłowski.

Główny komentator ekonomiczny "Financial Times" Martin Wolf uznaje, że polityka gospodarcza, która sprawdza się w Niemczech, nie jest rozwiązaniem dla strefy euro, czyli trzykrotnie większej gospodarki. Przyjęcie takiego modelu i wdrożenie reform na wzór niemiecki nie spowodowałoby solidnego ożywienia gospodarczego eurolandu - pisze ekspert.

- By podtrzymać peryferie (strefy euro) Berlin postanowił rozszerzyć swój własny przepis na sukces i właściwie zmienić gospodarkę całego eurolandu w jedną wielką gospodarkę niemiecką - ocenia amerykański ośrodek Stratfor, podkreślając, że kryzys podważył jednak filary niemieckiego sukcesu, opartego na eksporcie do rozrzutnie wydających pożyczone pieniądze krajów południa UE.

Reklama

- Zważmy, że ten niemiecki model krytykują "FT" i Stratfor, czyli Anglosasi, którzy z natury rzeczy mają inną politykę pieniężną. Oni ją sami aktywnie kształtują, czego Niemcy nie mogą zaakceptować - mówi prof. Orłowski.

- Poważnym problemem jest jednak próba narzucania niemieckiego modelu, zwłaszcza południowym krajom Europy, które mają inne podejście do wydawania pieniędzy niż Północ. Koncepcje niemieckie nie trafiają w model Południa, które nie radzi sobie z polityką twardego pieniądza, w której nie można do woli dodrukowywać pieniędzy - wyjaśnia.

Niemcy tymczasem ustalają strategię dla całej strefy euro. - Polega ona na trzech elementach: reformach strukturalnych, dyscyplinie fiskalnej i akomodacyjnej polityce pieniężnej (dostarczaniu taniego pieniądza). Jak dotąd ta polityka nie wygenerowała wystarczającego popytu. W drugim kwartale 2014 roku realny popyt w strefie euro był o 5 proc. niższy niż w pierwszym kwartale 2008 roku - pisze Wolf.

"Wall Street Journal" przytacza wypowiedź członka Rady Prezesów Europejskiego Banku Centralnego Yves'a Merscha, którego zdaniem sytuacja eurolandu dowodzi, że "jest ona nadal w strefie zagrożenia" i nie udało się przy stosowanych dotąd strategiach "doprowadzić do ożywienia gospodarczego przez siedem lat od pierwszej fali kryzysu finansowego i dwa lata od kryzysu zadłużenia w strefie euro".

Spowolniła też gospodarka samych Niemiec, co stało się - w minionym tygodniu - jednym z powodów ogromnych zawirowań i zmienności na rynkach. - Niedawna panika była przede wszystkim wynikiem złych informacji na temat niemieckiej gospodarki - napisał dziennik finansowy "Les Echos". Inwestorzy pozbywali się wówczas bardziej ryzykownych aktywów na rzecz obligacji rządowych USA, złota i gotówki. Zdaniem analityków na amerykańskich giełdach zaciążyły obawa o nawrót kryzysu w strefie euro, co odbiłoby się na gospodarce USA.

Ucieczka ku aktywom "wolnym od ryzyka" towarzyszy niepokojącym wydarzeniom geopolitycznym, albo jest oznaką nachodzącej recesji; inwestorzy uspokoili się, gdy pojawiły się pogłoski o ewentualnej interwencji EBC polegającej na luzowaniu ilościowym, lub skupowaniu obligacji korporacyjnych.

Ten pierwszy rodzaj bodźca, wykorzystany z powodzeniem przez Fed do pobudzenia amerykańskiej gospodarki, szczególnie przemawia do wyobraźni inwestorów. To niekonwencjonalna polityka, po którą należałoby sięgnąć, zważywszy, że EBC "wyczerpał w zasadzie środki konwencjonalnej polityki monetarnej" - rekomenduje Wolf i dodaje: "ale nie chcą się na to zgodzić Niemcy".

Berlin namawia partnerów, a zwłaszcza Francję i Włochy, do przyśpieszenia reform strukturalnych, zwłaszcza zaś uelastycznienia rynku pracy; przez lata forsował wobec krajów południowych politykę zaciskania pasa i "wyśrubowane cele, co miało w założeniu skłonić błądzące finansowo kraje do przyjęcia modelu polegającego na życiu na miarę dostępnych środków" - przypomina Stratfor.

Wolf zauważa, że Niemcy, które zliberalizowały rynek pracy, nie odniosły dzięki temu wielkich sukcesów jeśli chodzi o zwiększenie wewnętrznego popytu. - Zgoła odwrotnie, Niemcy stały się bardzo zależne od popytu zagranicznego. Oczekiwanie, że podobne reformy zwiększą pobyt we Francji i Włoszech, to przesadny optymizm - argumentuje komentator "FT".

Sam Berlin przedstawił ostatnio Komisji Europejskiej "pierwszy zrównoważony budżet od 1969 roku", lecz spotkał się z "międzynarodową krytyką, która zarzuca mu, że forsowany przez niego rygor finansowy dusi europejską gospodarkę, zaś same Niemcy powinny pobudzać jej wzrost poprzez zwiększanie inwestycji i luźniejszą politykę fiskalną (tzn. większych wydatków i akceptowania zwiększonego deficytu)" - pisze Stratfor.

Do podjęcia takich kroków namawia Niemcy Międzynarodowy Fundusz Walutowy i coraz liczniejsi partnerzy europejscy, zwłaszcza Paryż i Rzym.

Jak pisze "FT", po ostatnich zawirowaniach "przewrażliwieni inwestorzy" bardzo potrzebują sygnałów, że szef EBC Mario Draghi zdecyduje się sięgnąć po wszelkie, również niekonwencjonalne metody wyciągania strefy euro ze zbyt niskiej inflacji i zastoju.

Kanclerz Angela Merkel jest jednak przeciwna zwiększaniu inwestycji publicznych; Niemcy nie godzą się też na radykalną interwencję EBC. Upór Berlina sprawił, że poniedziałkowe spotkanie niemieckiego ministra gospodarki Sigmara Gabriela oraz szefa resortu finansów Wolfganga Schaeuble z ich francuskimi odpowiednikami Emmanuelem Macronem i Michelem Sapinem ws. strategii ożywiania wzrostu gospodarczego okazało się fiaskiem.

Strefa euro musi iść na kompromis i znaleźć równowagę między wprowadzaniem kolejnych reform a kreowaniem popytu - rekomenduje Wolf. - Musi zrozumieć, że uporczywa stagnacja jest wielkim zagrożeniem dla stabilności. Musi podjąć ryzyko ekspansji. To teraz bezpieczniejszy kurs - konkluduje.

Amerykański miliarder i filantrop George Soros zwraca uwagę na jeszcze jeden wymiar polityki UE, tym razem zarówno finansowej, jak i gospodarczej. Uważa on, że strefa euro musi pomóc finansowo Ukrainie, ponieważ wyzwanie jakie Rosja rzuca UE "to dla niej zagrożenie egzystencjalne". Zaś polityka zaciskania pasa, "to nie jest polityka na czasy wojny".

- Źle się stało, że UE optuje za polityką rygoru finansowego, bo umocniło to też w ostatnich wyborach (do Parlamentu Europejskiego) eurosceprtyków - powiedział w czwartek Soros.

Skrytykował również decyzję europejskich przywódców, by "dostosowywać się do ortodoksyjnych poglądów Bundesbanku", ponieważ w obecnej sytuacji nie jest to metodą na wyjście z zastoju; zwłaszcza, że teraz można obawiać się "problemu deflacji i depresji (w strefie euro)" - dodał Soros, cytowany przez EFE.

Problem polega jednak na tym, że w krajach południa "nie sprawdza się ani podejście niemieckie, ani anglosaskie" - komentuje prof. Orłowski. - Ja uważam, że one same powinny sobie odpowiedzieć na pytanie, czy są w stanie funkcjonować z twardą walutą, choć uważa się, że ich wyjście ze strefy euro jest niemożliwe. My już teraz jesteśmy bardziej gotowi na to, by należeć do strefy euro niż kiedykolwiek były te kraje. My jesteśmy w stanie dostosować się do wymagającego modelu. Takie państwa jak Grecja - raczej nie - podsumowuje prof. Orłowski.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »