CO2 obali rząd?

Żadne prognozy nie wskazywały, że po zdjęciu z rynku nadwyżki uprawnień do emisji CO2 ich ceny eksplodują i pogłębią kryzys w UE. Politycy i eksperci kolejny raz zawiedli.

Komisja Europejska jest mocno zakłopotana. Jej interwencyjne działania doprowadziły w ciągu kwartału do wzrostu cen CO2 z niespełna 5 euro do już ponad 30 euro. Takiego rozwoju wydarzeń nikt nie przewidział.

Co gorsza - tym razem zgodnie z przewidywaniami ekspertów - koniunktura gospodarcza nadal jest słaba. Przemysł coraz trudniej znosi wzrost kosztów zakupu energii elektrycznej wywołany eksplozją cen CO2.

Wiele branż obawia się trwałej utraty konkurencyjności.

Organizacje przedsiębiorców od Lizbony po Warszawę protestują przeciwko handlowi uprawnieniami do emisji.

Reklama

- Zabrakło nam wyobraźni podczas uchwalania Pakietu klimatyczno-energetycznego.

Okazało się, że wpływu na globalną emisję CO2 nie mamy, ograniczyliśmy konkurencyjność przemysłu, a chociaż rozwinęliśmy przemysł OZE, to zaczyna on już przegrywać z azjatycką konkurencją - mówi proszący o zachowanie anonimowości przedstawiciel polskiego rządu.

W Europie odżyły obawy przed ucieczką przemysłu poza granice Unii Europejskiej.

W oczach rośnie strach przed dalszym wzrostem bezrobocia. Inwestorzy w energetyce wstrzymali wszelkie prace - zupełnie nie wiadomo, jakie regulacje przyniesie jutro.

W Warszawie, po szokowych podwyżkach cen energii, wybuchła awantura polityczna, jakiej nie było od czasów katastrofy smoleńskiej.

Sejm tonie we wzajemnych oskarżeniach PO i PiS o szkodliwą gospodarczo zgodę na Pakiet klimatyczno-energetyczny.

Ochrona najbiedniejszych odbiorców energii elektrycznej przed podwyżkami cen prądu pozostaje w sferze planów, a trójpak energetyczny wciąż nie został uchwalony. Niewykluczone, że to nie PiS, a dwutlenek węgla obali koalicję PO-PSL.

Niedaleko rzeczywistości

Wszystko, co powyżej, to rzecz jasna fikcja, ale może mniej odległa od realiów niż można by sądzić. Wprawdzie nikt nie prognozuje obecnie gwałtownego wzrostu cen CO2, ale analitycy nie raz się mylili, a faktem jest, że Komisja Europejska dąży do zmian zasad działania Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (EU ETS) przed 2020 rokiem w celu wzrost cen CO2. Jak chce to zrobić?

- Po pierwsze, KE zaproponowała zmianę dyrektywy EU ETS w sposób dający jej uprawnienia do dosyć swobodnego ustalania harmonogramu aukcji CO2 w zakresie liczby sprzedawanych uprawnień i terminów aukcji. Wejście tej zmiany w życie wymaga zgody Parlamentu Europejskiego - zwykłą większością głosów - i zarazem zgody Rady Europejskiej - kwalifikowaną większością głosów - przy założeniu, że instytucje te nie będą wprowadzały poprawek do propozycji Komisji. Oznacza to, że Polska, działając sama, nie może zablokować proponowanych przez KE zmian w dyrektywie ETS, umożliwiających wprowadzenie mechanizmu backloadingu - mówi Katarzyna Kłaczyńska, ekspert ds. energetyki w Ernst & Young Law.

Kłaczyńska wyjaśnia, że KE równolegle ze zmianą w dyrektywie ETS zaproponowała zmianę rozporządzenia w sprawie aukcji wprowadzającego w życie backloading, czyli określającego, ile uprawnień do emisji CO2 ma być przeniesione z aukcji w latach 2013-15 na aukcje w latach 2019-20. Ono z kolei ma być przyjmowane w procedurze komitologii (tj. na drodze konsultacji między KE a wyspecjalizowanymi komitetami), co oznacza, że Polska w pojedynkę nie może zablokować jego przyjęcia. Propozycja backloadingu, przynajmniej na razie, sprowadza się do wycofania z rynku 900 mln uprawień do emisji CO2 w latach 2013-15 i ponownego ich wprowadzenia na rynek w latach 2019-20.

- Celem backloadingu, który proponuje Komisja, jest sztuczne podniesienie ceny uprawnień do emisji. Te spadły w ostatnim czasie z powodu kryzysu gospodarczego i ograniczenia produkcji w Europie, co spowodowało znaczącą nadwyżkę na rynku uprawnień do emisji. Komisja argumentuje, że niska cena uprawnień nie zachęca przedsiębiorców do inwestowania w technologie niskoemisyjne. Jest to argument, z którym Polska się nie zgadza, gdyż w naszej ocenie system EU ETS ma służyć jedynie zapewnieniu osiągnięcia uzgodnionego już poziomu redukcji emisji, a nie daniu sygnału cenowego na rynku CO2 - mówi Marcin Korolec, minister środowiska.

Stanowisko Polski w sprawie backloadingu jest niezmiennie negatywne.

A innych państw? Minister Korolec ocenia, że obecnie "znaczna część państw Unii Europejskiej" nie ma skrystalizowanego poglądu na temat propozycji KE. Liczy, że zabiegi Polski, pokazujące m.in. negatywne skutki backloadingu zarówno dla dochodów budżetowych niektórych państw, jak i konkurencyjności gospodarki unijnej, skłonią KE przynajmniej do przeanalizowania raz jeszcze wszystkich za i przeciw tej propozycji.

- Pakiet klimatyczno-energetyczny został podpisany w 2008 roku do 2020 roku i sprawa jest zamknięta. Propozycje Komisji Europejskiej dotyczące zmian w ETS to próby obejścia obowiązującego prawa. ETS to przecież część Pakietu klimatyczno-energetycznego. Stanowisko Polski sprzeciwiające się obecnie proponowanym zmianom w ETS jest więc oczywiste. Wydaje mi się, że Polska w tym przypadku stoi po prostu na straży stabilności prawa i respektowania podjętych decyzji - mówi prof. Władysław Mielczarski, Politechnika Łódzka.

Kto straci, kto zyska

Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBIZE) przygotował raport analizujący skutki budżetowe backloadingu dla Polski, ale też innych państw UE. Wynika z niego, że backloading jest niekorzystny dla państw ubiegających się o derogację CO2 dla energetyki, czyli m.in. dla Polski, a wyjątki to Litwa oraz Węgry.

Chodzi tu o to, że pula uprawnień do sprzedaży przez państwa na aukcjach na początku III okresu ETS przy prognozowanych wysokich cenach będzie pomniejszana dwukrotnie: poprzez mechanizm backloadingu i uprawnienia z tytułu derogacji, bo te zmniejszają pule na aukcje, a zysk przy zwrocie uprawnień na rynek na koniec okresu będzie niższy ze względu na prognozowany wtedy spadek cen uprawnień.

KOBIZE policzył, że na backloadingu w latach 2013-20 najwięcej mogą stracić Polska - 1042 mln euro i Czechy - 375 mln euro, a najwięcej mogą zyskać Niemcy - 457 mln euro i Wielka Brytania - 238 mln euro.

- Warto jednak podkreślić, i to jest główny punkt naszej argumentacji, że backloading oznacza nie tylko straty do budżetu, ale podważa także zaufanie do systemu EU ETS wśród jego uczestników - przedsiębiorstw. Tym samym uważam, że taka zewnętrzna ingerencja w rynek nie zachęci firm do inwestowania w technologie niskoemisyjne. Wręcz przeciwnie, inwestorzy mogą zamrozić inwestycje, bo nie są w stanie przewidzieć kolejnych politycznych interwencji na rynku. Kolejnym zagrożeniem jest związane ze zwiększeniem ceny CO2 ryzyko przeniesienia produkcji poza granice Unii, co dodatkowo może obciążyć gospodarki państw członkowskich i tak już osłabione przez kryzys gospodarczy - mówi Marcin Korolec.

Polski Komitet Energii Elektrycznej (PKEE), na którego czele stoi Krzysztof Kilian, prezes PGE, jest przeciwny wprowadzeniu backloadingu. PKEE uważa, że godzi on w rynkowy charakter systemu ETS i jest działaniem nieefektywnym ekonomicznie. Organizacja wskazuje, że podstawowym celem systemu ETS jest redukcja emisji CO2 najniższym możliwym kosztem, a zatem niska cena jest zjawiskiem pozytywnym.

- Sztuczna kontrola podaży uprawnień w celu zwiększenia ich ceny, bez jasnych reguł, kiedy może nastąpić, zwiększy ryzyko regulacyjne przedsiębiorstw i utrudni planowanie kosztów produkcji energii elektrycznej. Nieuzasadnione z punktu widzenia redukcji emisji CO2 podnoszenie kosztów wytwarzania energii elektrycznej poprzez backloading jest niepożądane zwłaszcza w dobie kryzysu gospodarczego w UE oraz przy braku porównywalnych zobowiązań klimatycznych ze strony globalnych partnerów UE - mówi Adam Janczak, dyrektor biura PKEE.

Prof. Mielczarski wskazuje, że wprowadzenie backloadingu według scenariusza zaproponowanego przez KE, czyli najpierw wycofania, a potem wprowadzenia na rynek 900 mln uprawień do emisji wywołałoby początkowo okresowy wzrost cen CO2 oraz obciążeń gospodarki i budżetów.

Obecnie koszt CO2 jest bowiem "wewnętrznym podatkiem", bo od 2013 roku sprzedającymi uprawnienia do emisji są głównie państwa.

To nie koniec...

W Polsce publiczna dyskusja o redukcji CO2 toczy się niejako post factum, bo od momentu ostatecznej akceptacji przez Polskę Pakietu klimatyczno- -energetycznego w 2008 roku. Dopiero wówczas do wszystkich dotarło, jak wysokie koszty będzie musiała ponieść stojąca energetycznie na węglu, czyli wysokoemisyjna polska gospodarka, żeby cele Pakietu osiągnąć.

Coraz bardziej oczywiste stawało się, że realizacja Pakietu ma olbrzymie znaczenie dla poszczególnych gałęzi gospodarki. Wyznaczanie celów politycznych redukcji CO2 czy udziału energii z OZE w finalnym zużyciu energii można porównywać do zamówień rządowych na określone dobra inwestycyjne.

- Nie ma oczywiście żadnych formalnych kontraktów rządowych z producentami tych czy innych urządzeń, ale to w konsekwencji wyznaczenia na szczeblu politycznym UE precyzyjnych celów klimatycznych, jak udział energii odnawialnej w bilansie energetycznym czy poziomy redukcji emisji, pojawia się efekt w postaci zapotrzebowania na dobra oferowane przez konkretne branże i działające w nich firmy. Taki mechanizm interwencji politycznej na rynku może oczywiście być pożyteczny, o ile przynosi korzyści ogólnogospodarcze - uważa Marek Woszczyk, prezes URE.

Backloading na poziomie 900 mln uprawnień raczej nie wywoła trwałego wzrostu cen CO2 i nie da zamówień na technologie niskoemisyjne.

- Trwałe wycofanie z obiegu uprawnień w ilości mniejszej niż 1,5 mld w drastyczny sposób nie wpłynie na wzrost ceny CO2, ponieważ nadal będziemy mieć do czynienia z nadpodażą na rynku. Nieco większy skutek odniosłoby wycofanie części uprawnień przy jednoczesnym ograniczeniu dostępności pozostałych jednostek w początkowych latach III okresu rozliczeniowego. Jednakże dopóki KE nie doprowadzi do przywrócenia relacji między podażą a popytem, dopóty system EU ETS nie zacznie wymuszać inwestycji w niskoemisyjne źródła energii - mówi Maciej Wiśniewski, prezes Domu Maklerskiego Consus.

Według szacunków DM Consus, aby firmy zaczęły rozważać realizację inwestycji ekologicznych zamiast kontynuować zakupy uprawnień do emisji CO2, cena pozwolenia musi sięgnąć przynajmniej 15 euro, a w przypadku technologii takich jak CCS, sens ich rozpatrywania pojawi się dopiero, gdy cena CO2 przekroczy 30- 35 euro. Czy takie ceny są możliwe?

Jest coraz więcej informacji wskazujących, że backloading to może być tylko wstęp do trwałego wycofania z rynku części uprawnień do emisji CO2. Permanentne usunięcie ich części z rynku zostało formalnie zaproponowane w czasie prac nad projektem dyrektywy o efektywności energetycznej w grudniu 2011 r. Przy czym pierwotna propozycja KE z 22 czerwca 2011 r. nie zawierała konkretnych zapisów w zakresie liczby uprawnień, choć dawała Komisji możliwość interwencji, jeśli uzna, że funkcjonowanie rynku uprawnień do emisji jest zaburzone.

- W zatwierdzonym tekście legislacji nie znalazły się jednak żadne zapisy o wycofaniu uprawnień z rynku. Musimy jednak pamiętać, że w wielu kręgach cały czas bardzo poważnie rozważa się stałe usunięcie części uprawnień do emisji z rynku i że backloading jest formalną inicjatywą, która ostatecznie może do takiej sytuacji doprowadzić - ostrzega Korolec.

Propozycje Komisji popierają nie tyle kraje, co poszczególne grupy interesów mogące zyskać na wzroście cen CO2, czyli przemysł OZE, przemysł atomowy. Niektóre koncerny energetyczne popierają propozycje KE, ponieważ mają duże kontrakty na zakup gazu z Rosji, a dopiero wzrost cen pozwoleń spowodowałby, że gaz stałby się konkurencyjny wobec węgla.

- Na dobrą sprawę dyskusja o zmianach w ETS dopiero się zaczyna, ale jasne jest, że KE ma nadzieję, że w III okresie ETS uda się jej na trwałe wycofać z rynku część uprawnień do emisji. Naturalnie oznaczałoby to de facto zwiększenie celu redukcyjnego CO2 do 2020 roku - komentuje Kłaczyńska.

Z informacji docierających z Brukseli wynika, że irlandzka prezydencja chce doprowadzić do porozumienia w sprawie wycofania z rynku części uprawnień CO2. Phil Hogan, minister środowiska Irlandii, rozmawiał już na ten temat z Polską.

- Wedle mojej wiedzy prezydencja irlandzka zamierza prowadzić dyskusje, biorąc pod uwagę całe bardzo szerokie spektrum stanowisk w UE, w tym i nasze - zapewnia Korolec i zauważa, że na tym etapie wiele państw członkowskich nadal nie ma sprecyzowanego zdania co do propozycji KE. To samo dotyczy Parlamentu Europejskiego, w którym słychać bardzo różne opinie.

Ireneusz Chojnacki, Nowy Przemysł

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Pobierz darmowy: PIT 2012

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »