Nie ma to jak własny prąd. Boom spółdzielni energetycznych w RFN
Prawdziwy zwrot energetyczny jest wtedy, gdy ma się własny prąd. Spółdzielnie energetyczne z konsumentów robią producentów energii elektrycznej. Ten model doskonale sprawdza się w Niemczech.
Przy ładnej pogodzie Martina Pfaff chętnie wchodzi na płaski dach domu. Tu, z góry w oddali doskonale widać spiczaste wieże kolońskiej katedry. Pfaff i inni członkowie spółdzielni mieszkaniowej zazielenili dachy, by zwabić pszczoły. Obok roślin na dachu znajduje się kilka rzędów modułów solarnych.
Tak w praktyce wygląda dla mieszkańców domu w Kolonii reklamowany i powoli realizowany przez rząd RFN zwrot energetyczny. Urządzenie fotowoltaiczne jest również własnością spółdzielni "Die Energiegewinner eG" z Kolonii. Oprócz instalacji fotowoltaicznych w całych Niemczech kooperatywa ma także kilka prądotwórczych wiatraków i nawet małą elektrownię wodną.
Każdy może zostać członkiem spółdzielni. Większość modułów solarnych kooperatywy stoi na dachach szkół czy sal gimnastycznych. Idea tej spółdzielni polega na tym, by umożliwić produkcję energii także mieszkańcom miast, którzy nie mają własnego domu z odpowiednim dachem.
Aby założyć w Niemczech spółdzielnię wystarczy, by skrzyknęły się trzy osoby. Nawet z wkładem tylko kilkuset euro można stać się już członkiem i uzyskać prawo głosu. Każdy członek kooperatywy ma tylko jeden głos, niezależnie od wysokości wkładu.
Spółdzielnie mają w Niemczech długą tradycję. Najstarsze takie kooperatywy już przed 90 laty umożliwiały zaopatrzenie w prąd nawet najodleglejszych wsi.
Katastrofy reaktorów jądrowych w Czarnobylu i Fukushimie skłoniły przed kilkoma laty wielu ludzi, by poszukiwać alternatywy do energii jądrowej. Do tego proponowane przez władze długofalowe umowy o zakupie prądu od prywatnych producentów ekoenergii sprawiły, że ten model stał się lukratywny. W latach 2006-2017 w Niemczech powstało 855 spółdzielni energetycznych, których członkami w 95 proc. są osoby prywatne. Ponad 180 tys.członków od roku 2006 zainwestowało 2,5 mld. euro w energię pozyskiwaną ze słońca, wiatru i biomasy.
Instalator urządzeń solarnych Kay Voßhenrich i fachowiec w zakresie dystrybucji Ramon Kempti chcieli założyć spółdzielnię, która byłaby inteligentniejsza niż wszystko, co istnieje do tej pory. Nie chcieli robić tego społecznie, jak robi to większość ludzi, lecz profesjonalnie. Nie chodziło tylko o to, by sfinansować urządzenia i je eksploatować, lecz także aby samemu je planować i instalować. W roku 2010 pierwsze udziały w ich spółdzielni zakupiły ich rodziny i przyjaciele, nawet dzieci - wtedy było to 10 osób. Teraz ich spółdzielnia liczy już ponad 600 członków. Zespół specjalistów realizuje plany, do których ostatnio dołączyła jeszcze produkcja głębinowej energii cieplnej i sharing elektrycznych samochodów.
Aby stać się członkiem tej spółdzielni trzeba zapłacić 50 euro wpisowego. Potem kupuje się udziały w jednej lub kilku ze spółdzielczych projektów i każdy sam decyduje, w co chce zainwestować. - Przez zakup modułu solarnego automatycznie jest się związanym z tym konkretnym projektem, a nie z żadnym innym - wyjaśnia Kempt. Rocznie wypłacana jest potem dywidenda, jaką wygospodarował wybrany projekt. Koszty konserwacji i ubezpieczenia urządzeń pokrywa spółdzielnia.
Martina Pfaff stała się członkiem tej spółdzielni: wraz z mężem kupiła 2 panele słoneczne i może korzystać z własnej energii wytwarzanej na dachu.
- Zauważyłam u siebie, że teraz zastanawiam się, czy włączyć zmywarkę albo pralkę nocą czy raczej rano. Nie jestem pewna, czy udaje mi się coś zaoszczędzić, ale jestem gotowa nawet dołożyć do tego, bo cieszę się, że mogę zagrać na nosie wielkim koncernom - wyjaśnia. - Dość napychają sobie już kiesę.
Przez zwrot energetyczny i rezygnację z energetyki jądrowej Niemcy nie nadążają z budową tras przekazu energii i z jej kumulowaniem. Takich problemów byłoby znacznie mniej, gdyby prąd był produkowany lokalnie. Przy tym członkowie kooperatyw przyznają, że mają satysfakcję, że są uczestnikami ruchu spółdzielczego, który jest zaliczany do niematerialnego dziedzictwa światowej kultury.
- Spółdzielnie cieszą się dużym zaufaniem ludzi, którzy chcą inwestować, ponieważ nie może nas pożreć żadna szarańcza - podkreśla Voßhenrich. - Poza tym nie jesteśmy wielkim przedsiębiorstwem, ludzie przychodzą do nas i rozmawiają zanim zainwestują jakieś większe pieniądze. Produkt jest właściwie bezpieczny, wiadomo, gdzie znajduje się własna inwestycja, można nawet przyglądać się produkcji prądu. Z tego względu wiele osób chętnie inwestuje we własnym regionie. Ale to nie jest konieczne. Kolońska kooperatywa ma też urządzenia w Luksemburgu i Francji.
Kiedy władze RFN przykręciły kurek subwencjami ekoenergii, wiele projektów w Niemczech stało się nierentownych - podkreśla Kampt. Po okresie ogromnego wzrostu na początku tej dekady, model spółdzielczy od roku 2014 przeżywa stagnację. Tyle, że moduły fotowoltaiczne są obecnie dużo tańsze, a nowa unijna dyrektywa o energiach odnawialnych pozwala żywić nadzieję, że ten model znów się ożywi.
- Dyrektywa ma jeden bardzo ważny punkt - podkreśla Voßhenrich. Właściciele urządzeń, którzy sami konsumują energię, muszą płacić podatki, o ile mają więcej niż kilka paneli na dachu własnego domu. Ale dyrektywa ta zwalnia producentów prądu do 30 KW z tego "opodatkowania słońca". Budynki w bezpośrednim sąsiedztwie urządzenia produkującego prąd mogą być zaopatrywane w energię bez podatku. Moim zdaniem w przestrzeni miejskiej wywoła to istny solarny boom - podkreśla założyciel kolońskiej kooperatywy.
DW/ma, Redakcja Polska Deutsche Welle