"Gierek", czyli miłość jest ślepa

Na ekrany kin wszedł film "Gierek". Powiedzieć, że jest zły, to nic nie powiedzieć. Film jest fatalny w stopniu epickim, dlatego warto go obejrzeć tak jak "Smoleńsk", jako swoiste kuriozum, nie tylko zresztą artystyczne. To bowiem wyjątkowa okazja by przyjrzeć się sposobowi myślenia tych, którzy tak bardzo tęsknią za towarzyszem Edwardem i jego epoką. Tym bardziej, że jest wśród nich Mój Ulubiony Felietonista, współautor scenariusza tego dzieła.

Oto przez bite dwie godziny oglądamy bajkę dla dużych dzieci o dobrym Pierwszym Sekretarzu, który nie tylko kochał, ale i rozumiał robotników, dlatego chciał im zrobić dobrze i prawie mu się udało. Jak na każdego Czerwonego (nomen omen) Kapturka czyhał jednak na niego Zły Wilk, a nawet dwa stada wilków - pierwsze to Fałszywi Towarzysze, którzy robotników wcale nie kochali i chcieli ich - tu cytat - "wziąć za mordę", drugie - Wredni Kapitaliści, którym los robotników był zupełnie obojętny, za to - jak to oni - chcieli jak najwięcej zarobić, bo przecież zawsze im mało. Mimo wszystko Umiłowany Przywódca dawał radę jednym i drugim, ale kiedy watahy połączyły siły... "nec Gierek contra plures". Ostatecznie zresztą tryumfują wyłącznie Wredni Kapitaliści, przez co do dziś żyjemy w upokorzeniu i nędzy (złowróżbne "przyślemy wam tu do Polski absolwenta Harvardu" - sprawdźcie gdzie studiował Jeffrey Sachs!), a na otarcie łez pozostaje nam wspomnienie Towarzysza Edwarda i słynnego "no jak, pomożecie?"... Napisy końcowe (o nich jeszcze będzie dalej), światła, "proszę, tędy do wyjścia"...

Reklama

W wolnym kraju można wierzyć w co kto chce - w smoki, słowa premiera Morawieckiego, a nawet w to, że gospodarka PRL, podlana strumieniem dolarów, miała szansę rozkwitnąć i wydać owoce. Nie miała i to z powodów zupełnie fundamentalnych. W gospodarce wolnorynkowej pieniądze inwestuje się by przyniosły zysk, pojęcie zakazane przecież w ekonomii socjalizmu.

Apologeci Gierka podkreślają że za jego rządów zbudowano w Polsce dziesiątki fabryk, mniej chętnie jakoś dyskutują o tym, które z nich miały bodaj cień sensu, skoro powstawały "po to by w każdym mieście był jakiś zakład produkcyjny" czytaj: by ludzie mieli gdzie spędzać czas w godzinach 8-16. W efekcie za iluzję pracy (realny był tylko wysiłek) ludzie dostawali iluzję pieniędzy, które wydawali w iluzji sklepów i tak wiedli iluzję życia we względnym dobrobycie - do czasu, bo cała zabawa musiała się skończyć właśnie tak jak się skończyła.

Jeśli coś zawdzięczamy epoce Gierka, to uzyskanie empirycznego dowodu, że wszczepienie rynkowych elementów do socjalistycznej gospodarki nie odmieni jej istoty czyli braku racjonalności. Pytanie tylko czy stać nas było na eksperyment tak kosztowny i o wyniku tak łatwym do przewidzenia. Przynajmniej jednak Leszek Balcerowicz zyskał pewność, że zmiana systemu gospodarczego w 1990 roku nie może być stopniowa, a szybka i zdecydowana, nawet jeśli często bolesna.

Czy sam Towarzysz Edward nie rozumiał, że zza biurka w Komitecie Centralnym nie da się zadekretować, że "Polska jest ósmą potęgą gospodarczą świata"? Wydaje się że nie rozumieją tego... twórcy filmu, którzy w istocie kpią ze swojego bohatera, choć sami tego nie widzą. Ostatecznie bowiem dylemat jest prosty - kupując zagraniczne technologie, najczęściej zupełnie Polsce niepotrzebne lub niemożliwe do efektywnego wdrożenia, za pożyczane na lewo i prawo pieniądze Gierek albo wiedział co robi czyli był de facto wspólnikiem Wrednych Kapitalistów, albo tego nie rozumiał, czyli był idiotą. Tertium non datur? Bynajmniej, dla twórców filmu i wielu innych, Towarzysz Edward pozostaje superbohaterem.

No dobrze, niech sobie nim będzie, w końcu film fabularny to rozrywka, a nie historyczna monografia czy wykład z ekonomii. Machnąłbym i ja ręką gdyby nie... wspomniane napisy na końcu. Ma z nich jakoby wynikać, że sytuacja gospodarcza w PRL  w epoce Gierka była o wiele lepsza niż jest dziś w wielu krajach Unii Europejskiej, a nawet w samej Polsce. Statystyką można próbować udowodnić właściwie wszystko, ale nawet tu są granice przyzwoitości.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Nie wierzę że Mój Ulubiony Felietonista - współscenarzysta filmu - nigdy o nich nie słyszał. Na wszelki wypadek przytoczę zadanie, z którym bez trudu radzą sobie studenci pierwszego roku dziennikarstwa: mamy dwóch ludzi, pierwszy nie ma pracy, więc nie zarabia i ma 1 tys. zł długu, drugi zarabia 20 tys. złotych miesięcznie i ma 10 tys. złotych długu - który z nich jest bardziej zadłużony po miesiącu? A po roku? Długi zaciągnięte przez Towarzysza Edwarda, wolnorynkowa Polska skończyła spłacać dopiero w 2012 roku, 32 lata po jego upadku, a i to tylko dzięki temu, że większość z nich nam umorzono. Warto o tym wszystkim pamiętać oglądając "Gierka" - jeśli naprawdę musicie.

Wojciech Szeląg

Autor felietonu wyraża własne opinie.

- - - - - -

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »