Holandia to nie tylko tulipany...
W prowincji Noord-Brabant w okolicach Bredy jest wiele gospodarstw specjalizujących się w produkcji truskawek. Zapotrzebowanie na pracowników sezonowych jest tam spore, ale pracę trzeba załatwiać już w styczniu i lutym.
- Pierwszy raz pracowałem w Holandii w 2003 r., dorywczo, w rolnictwie - wspomina Andrzej. - Pojechałem właściwie mając załatwiony tylko nocleg w przyczepie kempingowej. Pracowałem w różnych miejscach u kilku "Burów" (rolników), lecz zawsze wiązało się to z niepewnością i ciągłym szukaniem kolejnych pracodawców. Ale zaowocowało to nawiązaniem kontaktu z właścicielem dużej farmy truskawkowej, gdzie pracowałem przez dwa kolejne sezony.
Nie dla słabeuszy?
Zbiory to - choć wielu wydaje się inaczej - ciężka fizyczna praca. Truskawki to owoce delikatne i wymagające regularnego zbierania, w szczycie sezonu potrzebna jest każda para rąk do pracy. - Na "mojej" farmie zatrudnionych było ponad 50 osób i pracowaliśmy czasem nawet po 11-13 godzin dziennie - Adam niczego nie żałuje, ale zaznacza, że nie jest to zajęcie dla słabeuszy. - To prosta, ale żmudna i męcząca praca wykonywana w każdych warunkach pogodowych, zwykle na kolanach.
Nigdy nie wiesz, ile zarobisz
Obowiązuje jedna zasada: dopóki owoce są na krzakach, trzeba je zbierać, bez względu na pogodę czy zmęczenie. - Pracowałem na akord, jak wszyscy zatrudnieni na farmach w okolicach Bredy, to była dodatkowa niedogodność - przyznaje Andrzej.
- Z jednej strony taki system pozwala nieźle zarobić (pod warunkiem, że dobrze sobie radzisz), z drugiej - prowadzi do swoistego "wyścigu szczurów". Na dodatek, w umowie, którą się podpisuje - często in blanco - próżno szukać informacji o warunkach i zasadach. Z takiego kontraktu można się dowiedzieć, że miesięczna stawka to 1264,80 euro brutto.
Decydując się na pracę w takim systemie trzeba mieć świadomość, że naprawdę duże pieniądze zarabiają tu tylko najlepsi i zbierający bez skrupułów. - Naturalnie oficjalnie każdy uważa, że zbiera tylko ze swoich rajek i wcale nie kombinuje, żeby się komuś wciąć w lepsze rządki - Polak uśmiecha się blado.
- Przepisy holenderskie zabraniają takich form zatrudnienia, które nie przestrzegają żadnych stawek godzinowych i właściwie nie wiadomo, za jaką stawkę się pracuje. Mimo to, na porządku dziennym są sytuację, kiedy stawkę ustala się po skończonej pracy na koniec dnia. Słowem, pracodawca ma pełną dowolność, ile komu zapłaci.
Sezon zwykle trwa od maja do początku listopada. Cena kilograma truskawek zwykle oscyluje w granicach 0,22-0,55 euro. Znacznie lepiej jest pracować mając zapewnioną stawkę godzinową 5-6 euro.
Dach nad głową
- Zakwaterowani byliśmy w 6-,10-osobowych salach - opowiada Polak. - Pary miały więcej szczęścia, bo miały do dyspozycji osobne, zdecydowanie bardziej przytulne pokoje. Kilka osób mieszkało w kempingach. Prysznice i toalety zorganizowano w osobnym kontenerze. Kuchnia i świetlica były wspólne - zorganizowane w odremontowanych budynkach dawnej świniarni. Cały czas było tam czuć specyficzny zapach.
Takie zakwaterowanie kosztowało 30 euro tygodniowo. Taniej może być już tylko w znacznie gorszych warunkach na kempingu - oczywiście pod warunkiem, że uda się znaleźć wolną kwaterę. - W Holandii czasem łatwiej jest znaleźć pracę niż tani nocleg - przestrzega Andrzej.
Bez dwóch kółek ani rusz!
Kto chce w tym kraju spędzić więcej czasu lub musi dojeżdżać do pracy, powinien obowiązkowo zaopatrzyć się w rower. Dzięki świetnie rozwiniętej i dobrze utrzymanej sieci dróżek dojedziemy naprawdę wszędzie.
W sklepie z używanymi rzeczami (Sekenhendzie) na początku sezonu sprawny rower można kupić już za 15-30 euro. Później nie dość, że jest coraz trudniej o używany sprzęt, to jego ceny rosną do 40-60 euro. Szansą są niewątpliwie - organizowane co jakiś czas - "pchle targi", gdzie często można trafić na dobry rower nawet za 10 euro. Dla porównania nowa opona do takiego jednośladu to wydatek ok. 11 euro.
- Dlatego, zanim dokonasz zakupu, zrób szybki przegląd i oceń stan techniczny interesującego cię roweru - uprzedza Andrzej. - Niska cena czasem może się zwyczajnie nie opłacać! A co zrobić z rowerem po zakończeniu pracy? Można go albo sprzedać, albo zabrać do Polski (przewoźnicy za taką usługę pobierają średnio 20 euro).
Andrzej Chmielewski