Idzie tsunami nowych ryzyk. Firmy ubezpieczeniowe załamują ręce
Tylko w pierwszej połowie tego roku straty gospodarcze spowodowane katastrofami naturalnymi sięgnęły 110 mld dolarów. To dużo więcej niż średnia z ostatniej dekady, która wynosiła 43 mld dolarów rocznie. Firmy ubezpieczeniowe załamują ręce. Ale jest znacznie więcej ryzyk, z którymi muszą się zmierzyć. I są to zmiany całkowicie nowe. Co z nich wynika dla nas? Coraz trudniej będzie cokolwiek ubezpieczyć.
- Do połowy tego roku ekonomiczne straty z tytułu klęsk żywiołowych to 110 mld dolarów, dużo powyżej średniej z ostatniego dziesięciolecia - mówił podczas Konferencji "Ubezpieczenia: Sprzedaż, Innowacje, Ryzyko" zorganizowanej przez Europejski Kongres Finansowy Tobias Sonndorfer, członek Rady Dyrektorów austriackiej firmy reasekuracyjnej VIG Re.
Powiedzmy od razy - największe straty gospodarcze, prócz tego, że były wielką ludzką tragedią, spowodowały w tym roku trzęsienia ziemi w Syrii i w Turcji. Ich przyczyną nie były akurat zmiany klimatu. Ale w ślad za nimi idą zaraz powodzie.
Mniej niż połowa szkód spowodowanych przez trzęsienia ziemi była ubezpieczona. Lecz ubezpieczyciele są najbardziej przerażeni właśnie tymi katastrofami, które są skutkiem bezpośrednim lub pośrednim zmian klimatu. I tych wciąż jest coraz więcej.
Sierpniowa powódź w Słowenii - według słów premiera tego kraju Roberta Goloba z końca sierpnia - spowodowała zniszczenia, z których odbudowa ma kosztować 7 mld euro w ciągu najbliższych pięciu lat. Był to największy kataklizm, jaki dotknął ten kraj w jego historii. Ubezpieczyciele odmieniają przez wszystkie przypadki - teraz powodzie, pożary, susze, osunięcia ziemi są największe, niewidziane, niespotykane w historii.
- Niewątpliwie ryzyko powodzi jest ryzykiem wiodącym. Zarówno ubezpieczyciele jak i reasekuratorzy mają trudności w mapowaniu tego typu ryzyka. Model największych strat, z którego korzystaliśmy dotąd, nie jest już adekwatny - mówił Tobias Sonndorfer.
"Pamięć" największych światowych ubezpieczycieli sięga ok. 200 lat wstecz. Wiedzą kiedy i gdzie były wielkie powodzie, jakie spowodowały straty, gdzie wybuchały pożary i z jakich powodów. Na podstawie tych danych potrafią rozrysować dość dokładną mapę ryzyka - gdzie i z jaką regularnością ono występuje. Pamiętamy, jak po powodzi z 1997 roku w Polsce firmy odmawiały ubezpieczania nieruchomości na terenach zalewowych. Teraz wszystkie te mapy stały się nieaktualne. Bo w tym miejscu, w tej skali, z taką częstotliwością coś podobnego po prostu nigdy jeszcze się nie zdarzyło.
Choć powodzie wymieniane są jako największe ryzyko, jest ich znacznie więcej. Karel van Hulle, profesor honorowy Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie nad Menem zwany też "ojcem" konstytucji sektora ubezpieczeniowego, dyrektywy Solvency II, wymienia wśród największych ryzyka polityczne. Powodowane są one przez wzrost populizmu, nacjonalizmu, protekcjonizmu, trendami antyglobalizacyjnymi oraz konfliktami geopolitycznymi.
- Ubezpieczyciele kochają ryzyko, wierzą, że mogą je modelować lecz czasami ich modele się nie sprawdzają. Modele bazują na hipotezie rynku efektywnego i racjonalności ludzkich zachowań, ale doświadczenie mówi nam, że to hipotezy akademickie - powiedział podczas Konferencji Karel van Hulle.
Tobias Sonndorfer podkreślał, że ryzyka polityczne mają ogromne znaczenie dla polityki inwestycyjnej ubezpieczycieli i reasekuratorów, którzy będą skłonni bardziej ryzykowne rynki omijać.
- Ryzyka polityczne mogą rzutować na otoczenie gospodarcze (...) Musimy śledzić rozwój wydarzeń geopolitycznych, jak wojna, wybory w USA, konflikt USA z Chinami. Oddzielenie od Chin gospodarki amerykańskiej rzutuje na sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej i całej Europie - powiedział.
- Obserwujemy trend denacjonalizacji, dominację lokalnych rozwiązań zamiast wspólnego rozwiązywanie problemów pomiędzy państwami. Widzimy niespójne polityki na obszarze europejskim. Dla reasekuratora to są istotne kwestie (...) Wyzwanie polega na zdefiniowaniu albo rewaluacji naszej pozycji i zadaniu sobie pytania, gdzie warto inwestować w skali globalnej - ostrzegł.
Kolejne z największych ryzyk związane jest ze zmianami demograficznymi, czyli starzeniem się społeczeństw, migracjami i brakiem rąk do pracy. Podstawowe pytanie jest takie - czy to w ogóle możliwe, żeby systemy emerytalne "wytrzymały" wydłużanie się życia ludzi, a jeśli nawet tak, to jakie będą wtedy stopy zastąpienia, jeśli średnia długość życia będzie większa o kilka lub kilkanaście lat.
- Dyskusję ogniskować trzeba wokół niewydolności systemu emerytalnego i systemu ochrony zdrowia. Stopa zastąpienia na 2040 prognozowana jest na 37 proc., na 2070 rok - na 25 proc. 79 proc. Polaków nie odkłada na emerytury poza obowiązkowymi składkami. Luka emerytalna jest przede wszystkim luką emerytalną kobiet. Już w tym roku średnia emerytura kobiet wynosi 2792,86 zł, a mężczyzn 4103,07 zł. Z osób, które nie osiągają najniższego świadczenia emerytalnego, 80 proc. stanowią kobiety - mówiła Ilona Kwiecień, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.
Podobne zmiany, choć nie tak galopujące jak w Polsce, występują we wszystkich krajach Zachodu. Dlatego Karel van Hulle wzywa sektor prywatny, by wspólnie z publicznym pracował nad nowatorskimi produktami ubezpieczeniowymi, które byłyby odpowiedzią na nowe ryzyka. Dodał, że sektor ubezpieczeniowy nie nadąża za potrzebami klientów, zarówno korporacyjnych, jak indywidualnych. Firmy po prostu wycofują się z ubezpieczania pewnych ryzyk, jak też z pewnych ryzykownych obszarów z powodów politycznych, geopolitycznych lub też nasilenia katastrof naturalnych.
- Jest iluzją wierzyć, że wielkie ryzyka, jak zdrowotne, długowieczności, emerytalne, długoterminowej opieki zdrowotnej, katastrof naturalnych lub pandemii mogą być zarządzane tylko przez państwo bądź tylko przez prywatny sektor ubezpieczeniowy. Rozwiązania partnerstwa publiczno-prywatnego będą działać, jeśli sektor ubezpieczeniowy będzie przygotowany do zaangażowania się w tę grę i jeśli rządy nie przejmą roli prywatnych ubezpieczycieli - powiedział.
- Obecna luka ubezpieczeniowa jest nieakceptowana i może być rozwiązana jeśli wszyscy partnerzy ubezpieczeniowego łańcucha wartości odegrają swoją rolę - dodał.
Na polskim rynku prywatne ubezpieczenia emerytalne nie cieszą się popularnością. Podobnie jak ubezpieczenia zdrowotne. A równocześnie Sławomir Łopalewski, dyrektor zarządzający LUX MED Ubezpieczenia mówi, że w 2021 roku Polacy z własnej kieszeni, poza składkami na NFZ, na opiekę zdrowotną wydali 34 mld zł, czyli prawie tyle, co na obowiązkowe ubezpieczenia komunikacyjne. Byłyby to pieniądze wydane bez porównania bardziej efektywnie, gdyby zamiast płacić "pod stołem" ludzie korzystaliby z publiczno-prywatnych ubezpieczeń.
- Wątpię w to, że jesteśmy w stanie sami zbudować rynek i odpowiedzieć na potrzeby demograficzne. Dobre systemy emerytalne organizuje państwo. Dobrowolne systemy emerytalne w społeczeństwach bogatych i wykształconych prowadzą do wyższych oszczędności a w społeczeństwach biedniejszych i mniej wykształconych prowadzą do zerowych oszczędności. Odpowiedzi trzeba też szukać w roli pracodawcy - powiedział Krzysztof Nowak, prezes firmy doradczej Mercer.
W pewnych dziedzinach ubezpieczyciele odpowiadają na potrzeby polskich klientów. Ostatnio na naszym rynku hitem sprzedażowym stały się ubezpieczenia... psa.
- Klienci kupują ubezpieczenia psa w największej sumie ubezpieczeniowej, a dla dziecka lub dla siebie NNW w najniższej - mówiła Aleksandra Friedel, prezeska Unilink.
Według Karela van Hulle firmy ubezpieczeniowe muszą spowodować, że pojawiające się, nowe ryzyka są ubiezpieczalne. Konieczne jest nawiązywanie przez nie umów z sektorem publicznym, żeby rozwijać ochronne produkty i edukować ludzi w zakresie ryzyka. Powinny także zachęcać klientów do właściwych zachowań oferując im adekwatne do nich stawki za polisy. Ich zadaniem powinny być także inwestycje w nieruchomości połączone z zarządzaniem takimi nieruchomościami, jak domy opieki czy szpitale.
Jacek Ramotowski