Kredyty. Nadszedł czas by pożegnać się ze stopą WIBOR
Ludzie, którzy znają sektor finansowy od podszewki od dawna ostrzegali - z kredytami złotowymi na WIBOR-ze będą takie kłopoty, jak z długami we frankach. Ale banki i nadzór finansowy chowały głowy w piasek i udawały, że nie ma żadnych zagrożeń. I właśnie otwieramy puszkę Pandory. Zaglądamy do środka, a tam - WIBOR.
Przypomnijmy, że przez dziewięć lat aż do jesieni zeszłego roku stopy procentowe w Polsce wyłącznie spadały. Od marca 2015 roku aż do wybuchu pandemii główna stopa NBP wynosiła 1,5 proc. i została obniżona niemal do zera gdy zaczął grasować koronawirus, a rząd "zamroził" gospodarkę. W ślad za główną stopą banku centralnego cały czas spadała stopa WIBOR, która stanowi podstawę oprocentowania niemal wszystkich kredytów, jakich udzieliły banki w Polsce.
Wszystko zmieniło się na początku października zeszłego roku, kiedy Rada Polityki Pieniężnej po raz pierwszy podniosła stopy i od tego czasu robi to co miesiąc, bo zauważyła szalejąca inflację. Z tego powodu raty kredytobiorców także rosną w szokującym tempie bo stopa WIBOR idzie w górę. Główna stopa NBP jest już na takim poziomie, jak w połowie 2013 roku. Przez dziewięć lat ludzie zapomnieli, jakie kiedyś płaciło się raty. A wielu z tych, którzy wzięli kredyty gdy stopy były "historycznie najniższe", budzi się teraz ze snu.
Co ważne - dzisiejszy poziom stopy głównej 2,75 proc. to tylko przedsmak tego, co nas czeka, zważywszy jak wysoka jest inflacja. Analitycy bankowi mówili jeszcze jesienią, że główna stopa NBP wzrośnie do 3,5, może do 4 proc. teraz już wszyscy mówią, że 4,5 proc. mamy jak w banku (centralnym), a być może będzie nawet 5 proc. Po raz ostatni stopa referencyjna NBP wynosiła 5 proc. na początku 2009 roku. To kilka epok temu.
Podwyżki stóp bolą kredytobiorców, a będą bolały jeszcze bardziej, podobnie jak to było z kredytami we frankach. Póki złoty był mocny wszyscy, którzy je wzięli spłacali z pocałowaniem ręki i cieszyli się że świetnie obstawili hazardowy zakład. Kiedy po wielkim globalnym kryzysie finansowym kurs szwajcarskiej waluty poszedł mocno w górę, raty zaczęły boleć. Prawnicy pogrzebali w umowach i odkryli, że przynajmniej niektóre z nich były pisane palcem na wodzie.
Związek Banków Polskich oszacował w październiku zeszłego roku, że w sądach było ok. 70 tys. pozwów o unieważnienie umów o kredyty we frankach, a miesięcznie przybywa 4-5 tys. To już lawina. Wystarczy otworzyć pierwszą lepszą stronę internetową, żeby zobaczyć reklamę "pozwij swój bank" zamieszczoną przez którąś z kancelarii prawnych. Takie reklamy spotykamy już częściej niż oferty smartfonów, bielizny wyszczuplającej lub inwestycji w bitcoiny.
Ekonomiści, eksperci, niektórzy, choć nieliczni bankowcy i nadzorcy, prawnicy przestrzegali - z kredytami w złotych będzie tak samo jak z kredytami we frankach. Dlaczego? Bo kiedy ktoś bierze 300 tys. zł kredytu na parędziesiąt lat na zmienną stopę, podobnie jak zdecydowana większość Polaków, bierze na siebie całe ryzyko wzrostu stóp. Nawet jeżeli mu się pokaże palcem ile może go to kosztować w przyszłości, to nie trafi to do jego wyobraźni. "Złotówkowicze" na WIBOR-ze pójdą drogą przetartą przez "frankowiczów".
I to się właśnie zaczyna. "Gazeta Wyborcza" podała w miniony piątek, że kancelaria Frejowski i Wspólnicy złożyła w Sądzie Okręgowym w Warszawie pierwszy pozew o unieważnienie umowy na kredyt hipoteczny z oprocentowaniem zmiennym, opartym o stopę WIBOR. Dokładnej treści pozwu nie znamy, ale wiadomo, że kancelaria argumentuje, iż kredyt hipoteczny na stopę zmienną to rodzaj hazardowego zakładu. Ale to nie koniec kłopotów ze stopą WIBOR. Bo oprócz tego, że jest zmienna, ma inne wady.
Przyjrzyjmy się zatem uważnie WIBOR. Rozbierzmy ją do naga i zobaczmy czy jest taka fancy, jak udaje, czy też znajdziemy w niej usterki. Dodajmy, że WIBOR można było już dawno uśmiercić, tak jak brytyjski nadzór zrobił to z jej starszą siostrą LIBOR. Można było też znaleźć coś znacznie bardziej solidnego. Ale wybraliśmy pakowanie się w coraz większe ryzyka. I teraz kredytobiorcy będą mówić, że wpakowały ich w nie banki.
W latach 60. zeszłego wieku Londyn stawał się światowym hubem finansowym, a działające tam globalne banki wymyśliły stopę LIBOR. Pokazywała ona ile jeden bank musi drugiemu zapłacić w skali roku za pożyczone pieniądze bez żadnych zabezpieczeń w różnych walutach i na różne terminy. Czemu banki pożyczały sobie nawzajem, i to ogromne kwoty? Jedne zbierały w bogatych krajach depozyty, a inne specjalizowały się w finansowaniu na całym świecie inwestycji. Zgłaszały więc nawzajem sobie stawki, na jaki procent gotowe są sobie pożyczyć pieniądze, które jedne miały, a inne - potrzebowały.
Okazało się, że LIBOR to złote dziecko, bo w tych pradawnych czasach stopa ta odzwierciedlała faktycznie koszt, po jakim bank pozyskiwał pieniądz. Przez londyński rynek przechodziły transakcje na ogromne kwoty z całego świata. Dlatego LIBOR posłużyła do bardzo prostego i przejrzystego ustalania oprocentowania kredytów (LIBOR plus marża) oraz wyceny instrumentów pochodnych o bilionowych wartościach.
Kariera LIBOR nie skończyła się na londyńskiej scenie. Na wzór LIBOR na niemal wszystkich rynkach na świecie powstały siostrzane -IBOR-y, mające pokazywać ile bank płaci za pożyczony pieniądz. W Polsce w latach 90. powstała analogiczna stawka WIBOR, którą opiekowało się stowarzyszenie dealerów bankowych.
Wprawdzie niemal od początku widać było, że WIBOR słabo pasuje do polskiego rynku, bo niemal wszystkie polskie banki to instytucje detaliczne, wszystkie finansują się z depozytów, nie ma u nas banków hurtowych ani inwestycyjnych. W tej sytuacji WIBOR w zasadzie nie pokazywała kosztu pieniądza, jak w Londynie, ale weszła do użytku bo miała słynną siostrę. Przez lata nikt nie stawiał pytań o to, po co nam WIBOR.
Po wielkim globalnym kryzysie finansowym sprawy stanęły na głowie. Świat się zmienił, ale nie wszyscy to zauważyli. Wyszło na jaw, że banki w Londynie manipulowały stawką LIBOR. Banki centralne i nadzorcy uznali, że mają problem i musza go rozwiązać. Próbowano LIBOR reanimować, ale kiedy się to nie udało, nadzór brytyjski ogłosił, że pogrzeb LIBOR nastąpi na koniec 2021 roku. I nastąpił.
Dlaczego reanimacja - której uporczywie próbuje dokonać w Polsce GPW Benchmark w odniesieniu do stawki WIBOR - nie udała się w stosunku do LIBOR-u? Po pierwsze banki po kryzysie przestały sobie ufać i pożyczać pieniądze bez zabezpieczeń. A LIBOR była stawką za pożyczki niezabezpieczone. Po drugie banki centralne dostarczyły bankom ogromne kwoty pieniędzy po niemal zerowych stawkach w ramach programów łagodzenia ilościowego. Dlatego popyt na pożyczki pomiędzy bankami na terminy dłuższe niż jeden dzień spadł do zera. Tak samo jest na polskim rynku międzybankowym obecnie.
Komisja Europejska doszła do przekonania, że tak dalej być nie może i przygotowała rozporządzenie BMR, które mówi jakie powinny być reguły ustalania ważnych wskaźników rynkowych. Mówi ono, że takie wskaźniki mają być obliczane na podstawie transakcji. Sprawa jest dość prosta - idziemy do sklepu, a tam na karteczce widzimy cenę masła 20 zł za kostkę. To idziemy do innego sklepu i kupujemy masło po 7 zł. Cena masło to 7 zł za kostkę nie tylko dlatego, że ktoś wywiesił taką kartkę, ale dlatego, że ktoś za masło tyle zapłacił.
Rozporządzenie BMR zostawiło jednak furtkę. Bo co będzie, kiedy z tych czy innych powodów do transakcji nie dojdzie? Na przykład wiatr zerwie dach ze sklepu i go zamkną? Wtedy można wziąć cenę z innego rynku (z innego sklepu), albo ustalić na podstawie danych historycznych, jaka cena powinna być dzisiaj, albo w końcu poprosić ekspertów od rynku masła o ocenę, ile powinna dziś kosztować jedna kostka.
Stało się jednak tak, że to co w rozporządzeniu BMR miało być awaryjną furtką, w Polsce zostało uznane za normę. I w tym duchu reanimowała stopę WIBOR spółka GPW Benchmark, która została jej administratorem w 2017 roku. Ponieważ transakcji na WIBOR na dłuższe terminy nie ma, a banki pożyczają sobie pieniądze bez zabezpieczeń najwyżej na jeden dzień, GPW Benchmark stworzyła model tzw. kaskady danych. 10 banków uczestniczących w panelu WIBOR na podstawie swoich matematycznych modeli nadsyła do administratora dane i ten ogłasza stopę WIBOR na różne terminy.
Nie, nie jest to zupełna fikcja, stopa WIBOR nie jest brana "z sufitu", wyliczenia matematyczne są - zapewne - prawidłowe i w dodatku są poddawane audytowi, a wszystko odbywa się zgodnie z europejskim prawem. A z drugiej strony stopa WIBOR nie odzwierciedla nawet w najmniejszym stopniu kosztów finansowania się przez banki. Te pożyczają sobie wprawdzie pieniądze na overnight (pożyczam dziś, oddaję jutro), ale takie transakcje służą jedynie do zarządzania bieżącą płynnością.
Banki natomiast finansują się z depozytów przyjmowanych od swoich klientów. Ten koszt - choć na stosunkowo niewielki rynku, bo nieco ponad 20 banków spółdzielczych - ujawnia Wskaźnik Kosztów Finansowania, obliczany przez Instytut Rynku Finansowego. Wskaźnik jest zgodny z rozporządzeniem BMR i ma licencję nadzoru. Na 18 lutego WKF 3M wynosił 0,59 proc., a WIBOR 3M - 3,44 proc.
Dodatkowy kłopot polega na tym, że - jak mówią specjaliści z rynku - w wielu matematycznych modelach banków służących do ustalenia stawki WIBOR jedną ze zmiennych są wartości kontraktów FRA. Co to takiego FRA, czyli forward rate agrement? To zakład o cenę pieniądza w przyszłości, na przykład za 3 miesiące, pół roku albo rok lub więcej. Banki ogłaszają - za pół roku pożyczę ci pieniądze na pół roku na taki a taki procent. Ale ponieważ wszyscy oczekują kolejnych podwyżek stóp, stawka pożyczki za pół roku musi być wyższa od bieżącej.
Ponieważ w modelach banków służących do wyliczenia WIBOR "zaszyte" są stawki FRA, ciągną w górę WIBOR. I na odwrót - kiedy WIBOR rośnie, idą w górę stawki FRA. I tak w kółko. Będzie tak aż do momentu kiedy cykl podwyżek stóp się skończy, ale przy tak wysokiej inflacji, jak teraz, końca podwyżek nie za bardzo widać.
W dodatku dzięki zmiennej FRA w modelach banków, WIBOR idzie w górę szybciej i bardziej niż oficjalne podwyżki stóp NBP. Jakie to ma znaczenie? Bardzo ułatwia bankowi centralnemu politykę pieniężną. Bo bank centralny wie, że nie musi aż tak bardzo podnosić oficjalnej stopy i narażać się przy tym na gniew kredytobiorców, a wystarczy, że rynek będzie oczekiwał kolejnych podwyżek. Wtedy WIBOR będzie sama rosła pchana w górę przez kontrakty FRA. Dzięki temu polityka pieniężna jest bardziej restrykcyjna niż wynika to z poziomu oficjalnych stóp.
Powiedzmy to od razu - bankowi centralnemu zależy nie tylko na tym, żeby ludzie i przedsiębiorstwa - wystraszeni wysokością stóp - zaciągali mniej kredytów, gdyż kredyt nakręca inflację. Zależy mu również na tym, żeby wszyscy kredytobiorcy musieli płacić więcej. Bo kilka stówek raty od kredytu więcej, to o kilka stówek mniejsze wydatki na konsumpcję. A tak naprawdę tylko ograniczenie popytu pomaga ograniczać inflację o charakterze popytowym.
Choć WIBOR nie odzwierciedla żadnej rzeczywistości gospodarczej, a już najmniej koszty finansowania się przez banki, dla banku centralnego jest świetnym narzędziem. A w dodatku kieruje gniew zadłużonych przeciwko "pazernym" bankom, a nie przeciwko tym, którzy wypuścili demona inflacji spod kontroli. Można więc tylko czekać na kolejne pozwy w sprawach o unieważnienie umów o kredyt na stopę zmienną.
WIBOR będzie w tej sytuacji zapewne trwać jeszcze lata, póki pozwy i ewentualne orzeczenia sądów nie zaczną uwierać NBP, nadzór i same banki. Ale trzeba pamiętać, że przed takim rozwojem zdarzeń eksperci przestrzegali także już lata temu.
Jacek Ramotowski
***