Kto by chciał pracować za 974 zł?
Biskupice Podgórne, gdzie powstają montownie LG Philips, to istne pole walki. Nie o zezwolenia budowlane, lecz o bezrobotnych.
Robert Pasternak co kilka dni sprawdza oferty na tablicy ogłoszeń w Powiatowym Urzędzie Pracy we Wrocławiu. O sobie mówi, że szkół nie ukończył, ale do techniki smykałkę ma. Potrafi rozebrać na części i złożyć żoniny mikser, naprawić silnik w samochodzie, o eksperymentach z wybebeszaniem zegarów nie wspominając. Gdy dowiedział się, że w urzędzie aż roi się od propozycji Koreańczyków i ich kooperantów, pognał co tchu, by sprawdzić, czy znajdzie coś dla siebie.
- Chciałem poszukać stałego zajęcia, zrezygnować z zasiłku i dorabiania po warsztatach. Zwłaszcza że LG miało brać wszystkich, byle choć trochę orientowali się w sprawach technicznych. Byłem więc pewny, że to idealny pracodawca - mówi Pasternak, który aspirował do pracy przy taśmie.
Kwestia mentalności
Pasternak urząd opuścił jednak równie szybko, jak do niego przyszedł. Rozczarowały go płace.
- Siedemset złotych brutto miesięcznie na pół etatu to kpina. Liczyłem na więcej. Przecież do Biskupic trzeba dojeżdżać, a to sporo kosztuje. Jak z tego, co zostanie, utrzymać rodzinę? Na byle budowie dostanę znacznie więcej - denerwuje się Pasternak.
Alina Sadowska, zwolniona z wrocławskiej Fabryki Automatów Tokarskich, też miała nadzieję na etat u Koreańczyków. Od kilku lat żyje z dorywczych zajęć, trochę z zasiłków. Szuka stabilizacji zawodowej zgodnie z zasadą: każda praca, byle stała. Do LG Philips jednak się nie wybiera, choć drzwi do firmy stoją przed nią otworem.
- Nie zostawię dzieci samych w domu po to, by po miesiącu harówki przynieść pięćset złotych - wyjaśnia Alina Sadowska.
Podobnego zdania jest wielu bezrobotnych, którzy odwiedzają wrocławski pośredniak.
- Staramy się zachęcić ich do podjęcia pracy u koreańskich inwestorów. Wielu jednak tak organizuje sobie życie, by mieć zasiłek, ubezpieczenie oraz intratną pracę na czarno - przyznaje Maciej Sałdacz, wicedyrektor Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu, odpowiedzialny za pomoc najważniejszym klientom tej instytucji.
Dyrektor nie przyjmuje też argumentów bezrobotnych, że warunki płacowe w LG Philips i u jego kooperantów są marne. Zdaniem dyrektora, rzecz rozbija się raczej o mentalność przyszłych pracowników, zwłaszcza tych długo pozostających na bezrobociu.
- Osoby z najniższymi kwalifikacjami, podejmując pracę na pełnym etacie, otrzymają w LG Philips około tysiąca czterystu złotych brutto miesięcznie. To sporo, zwłaszcza że na takiej sumie raczej się nie skończy. Pensje pójdą w górę wraz z fluktuacją pracowników i wzrostem potrzeb kadrowych inwestorów - dodaje.
Magdalena Jelonek, specjalistka ds. public relations w polskim oddziale LG Philips, twierdzi, że koncern skalkulował oferowane płace zgodnie ze stawkami obowiązującymi na dolnośląskim rynku pracy, a nawet nieco wyżej.
- O trzydzieści, czterdzieści procent niż najniższa średnia - podkreśla Magdalena Jelonek.
Apel o pomoc
Opór do zatrudniania się bezrobotnych z Wrocławia skłonił przedstawicieli koreańskiego koncernu do wystosowania nietypowego apelu do burmistrzów, wójtów, a nawet sołtysów z dolnośląskich gmin. Koreańczycy podczas spotkania z samorządowcami prosili o pomoc w nagłośnieniu naboru do pracy. Skoro nie chcą do nich przyjść mieszkańcy dużych miast, liczą na tych z miasteczek i wsi.
- Omawialiśmy m.in. stworzenie w gminach tzw. punktów konsultacyjnych. W nich mieszkańcy mogliby zasięgać informacji o firmie, pobrać kwestionariusze. Dyskutowaliśmy także o współpracy w organizowaniu spotkań z mieszkańcami, rozwieszaniu plakatów oraz o kwestiach transportu - zaznacza Magdalena Jelonek.
Sprawa jest poważna. W grę wchodzi los inwestycji wartej prawie 430 milionów euro. Tyle pieniędzy LG Philips chce zainwestować przez pięć lat w fabrykę monitorów ciekłokrystalicznych, stosowanych w komputerach, laptopach i w telewizorach. Stworzy aż 12 tysięcy etatów - nie tylko u siebie, ale także w sześciu współpracujących z nim spółkach.
Z brakiem kadry muszą się także uporać przedstawiciele japońskiej Toshiby, która podpisała z koreańskim koncernem list intencyjny o współpracy i zamierza pod Wrocławiem budować fabrykę telewizorów ciekłokrystalicznych. Potrzebuje tysiąca pracowników.
- Szukamy operatorów na produkcję i do działu jakości, operatorów wózków widłowych, techników utrzymania ruchu, liderów zmian oraz pracowników administracyjnych - opowiada Magdalena Jelonek.
Koreański zakład ruszy w końcu przyszłego roku. Do tego momentu co miesiąc umowy ma podpisywać od 300 do 400 pracowników.
Kręcą nosami
Gminy zadeklarowały pomoc koncernowi. Ale nie wszyscy mieszkańcy najmniejszych miejscowości zamierzają walczyć o pracę u koreańskich inwestorów.
- Na pewno zgłoszą się ludzie z terenów o wysokim bezrobociu, gdzie nowych firm jak na lekarstwo. Tam, gdzie pracownicy mogą przebierać w ofertach, raczej tak się nie stanie. Zwabić ich może jedynie konkurencyjna pensja. Rozmawiałem o tym z pracodawcami, przekonywałem, że zarobki powinni podnosić - zaznacza Ryszard Pacholik, wójt Kobierzyc, jednej z najzamożniejszych i najdynamiczniej rozwijających się dolnośląskich gmin. To właśnie na jej obszarze będą produkowane ekrany ciekłokrystaliczne.
W Kobierzycach, z wielkim centrum handlowym i mnóstwem firm produkcyjnych czy usługowych, trudno już znaleźć ręce do pracy. Brakuje ekspedientów, budowlańców i mechaników.
Z obawy przed odejściem pracowników niektóre firmy, m.in. IKEA czy Auchan, podniosły pensje.
- Teraz mało kto weźmie zajęcie za osiemset czy tysiąc złotych. Stawki trzeba dostosować do realiów rynkowych. Przyszli pracownicy stali się wybredni. Tym bardziej że u nas w najbliższym czasie pojawi się jeszcze kilku dużych inwestorów - dodaje Pacholik.
Manna z nieba
Zupełnie innego zdania jest Halina Kołodziejska, burmistrz odległych o 70 km Prochowic. - Dla naszych mieszkańców praca w LG Philips to dar niebios. W mieście mało kto ma stałe zajęcie, bezrobocie sięgało momentami nawet piętnastu procent i przez wiele lat nie było szans na jego zmniejszenie - mówi.
Odkąd padły największe zakłady, Animex i Proskór, miasteczko podzieliło się na dwa obozy. Część mieszkańców kupowała w sklepach na zeszyt i ledwo wiązała koniec z końcem. Inni byli krezusami, bo mieli emerytury, renty, pracowali na Zachodzie. Firmy, które przetrwały na rynku, traktowały pracowników, jak im się żywnie podobało. Zdarzało się nawet, że zawieszały na kołku wypłaty lub dowolnie obniżały stawki.
- Mało kto wierzył, że może być inaczej. Zgłosiliśmy się nawet do Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Bardzo chcieli nam pomóc, ale nasze działki nie są uzbrojone i trudno im znaleźć inwestora - wyjaśnia Halina Kołodziejska.
Pani burmistrz skupiła więc całą uwagę na inwestycji koreańskiej. Odkąd było pewne, że powstanie pod Wrocławiem, słała do LG Philips pisma z propozycją współpracy. W lipcu przyszła informacja zwrotna o naborze. Wtedy w Prochowicach rozpoczęła się prawdziwa kampania. Plakaty oraz informacje w internecie skusiły początkowo 77 osób. Ostatecznie przedstawiciel LG Philips spotkał się z 400 przyszłymi pracownikami z Prochowic, Ścinawy, Kunic i z Malczyc. Część z nich już podjęła pracę.
- Kilkanaście dni temu wzięli pierwszą pensję. Niektórzy doznali szoku, choć były to pieniądze tylko za pół miesiąca. Na umowach mają nawet po dwa tysiące miesięcznie. W Prochowicach to fortuna - wyjaśnia Halina Kołodziejska.
Z takiego obrotu sprawy w miasteczku cieszą się nie tylko pracownicy zatrudnieni w koreańskich zakładach.
- W sklepach zrobił się ruch. Ludzie zaczęli robić zakupy. Dla gminy to także zysk. Dzięki podatkom zwiększą się wpływy do naszej kasy. Ale najważniejsze, że mieszkańcy widzą wreszcie cel w życiu - podkreśla burmistrz Kołodziejska.
My też pomożemy
Inwestycja LG Philips to sprawa prestiżowa także dla władz Wrocławia, mimo że znajduje się poza granicami miasta. Urzędnicy liczą jednak, że spora grupa mieszkańców trafi jednak do koreańskiej fabryki.
- Na razie nie ma tam kłopotu z pracownikami. Jednak patrząc, jak szybko inwestor chce zatrudniać kolejnych pracowników, chcemy się do tego dobrze przygotować, stąd spotkania z burmistrzami i wójtami gmin, w których firmy z Grupy LG mogą znaleźć przyszłych pracowników - zastanawia się Paweł Panczyj, prezes Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej.
Aby wesprzeć Koreańczyków, magistrat pomógł w utworzeniu w Powiatowym Urzędzie Pracy wydziału zajmującego się tylko sprawami kluczowych klientów. To siedmioosobowa grupa, która staje na głowie, by inwestor bez kłopotu otrzymał wszystko, co potrzebne do zakończenia budowy.
- Będziemy informować bezrobotnych, że do siedziby LG Philips da się dojechać bez wydawania dużych sum - twierdzi Maciej Sałdacz, wicedyrektor PUP we Wrocławiu.
Gmina uruchomiła dwie miejskie linie autobusowe dowożące za dwa złote (równowartość ceny jednego przejazdu przez Wrocław) pasażerów do Biskupic Podgórnych.
-Jesteśmy otwarci na potrzeby koncernu. Dlatego spotykamy się regularnie, by pomóc mu we wszystkich trudnych sytuacjach - dodaje Paweł Panczyj.
Równie chętne do współpracy są władze Dzierżoniowa, 50 kilometrów od Wrocławia. Niegdyś potentat w branży sprzętu audio i włókiennictwie, dziś może się jedynie pochwalić 30-procentowym bezrobociem.
- Zrobimy wszystko, by mieszkańcy mieli dostęp do stałego zajęcia - mówi Rafał Pilśniak, rzecznik urzędu gminy w Dzierżoniowie.
Na razie gmina pomogła w zorganizowaniu naboru do pracy. Ogłoszenia urzędu pojawiły się w lokalnym radiu, tygodniku i telewizji. Zainteresowanie było ogromne. Na spotkanie z Koreańczykami stawiło się przeszło 500 osób, a Sala Rycerska dzierżoniowskiego ratusza pękała w szwach.
- Jeszcze nie wiemy, jak duża grupa ludzi otrzyma zajęcie w Biskupicach. To okaże się dopiero w połowie listopada, tuż po zakończeniu rozmów kwalifikacyjnych - wyjaśnia Rafał Pilśniak. Ale nawet gdyby z grupy chętnych tylko garstka robotę dostała, to i tak, zdaniem urzędników, warto we współpracę z Koreańczykami inwestować. Dlatego gmina zadeklarowała, że weźmie na siebie nie tylko część kosztów związanych z zorganizowaniem dowozu pracowników do fabryki.
Agata Ałykow