Nadciąga mocne uderzenie w sektor bankowy? Kołem ratunkowym mogą być pieniądze podatnika
Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu protestuje przeciwko wsparciu środkami publicznymi banków, które ewentualnie będą przegrywały procesy z frankowiczami. I dodaje, że kredytodawcy wypracowują olbrzymie zyski.
Dlatego rolą akcjonariuszy, a nie państwa, jest dbanie o kondycję finansową tych podmiotów, nawet w kłopotach. Z kolei część ekspertów uspokaja, że w obecnej sytuacji nie ma potrzeby sięgania po środki podatników. Wprawdzie sądy mogą na dużą skalę kwestionować umowy kredytowe, ale z pewnością to nie zachwieje sektorem bankowym. Zatem ingerencja państwa nie będzie potrzebna. Banki zwyczajnie wezmą to na siebie.
Niewykluczone jest, że banki znajdą się w trudniejszej sytuacji. W sądach zapadają bowiem kolejne prawomocne orzeczenia w sprawie kredytów we frankach szwajcarskich. Część Polaków obawia się, że w związku z tym istnieje ryzyko zachwiania stabilności całego sektora i kursu złotego, a pośrednio też negatywnego wpływu na inflację.
Banki nie chcą zajmować stanowiska w tej sprawie, m.in. odsyłając do Związku Banków Polskich. Ten postanowił nie komentować działań Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu, twierdząc, że są one pozbawione jakiekolwiek logiki.
- Banki osiągają ogromne zyski, rosnące z roku na rok, m.in. z powodu posiadania u siebie aktywów, które nie są zgodne z prawem. Nie powinny być zatem ratowane z budżetu państwa i dotowane z pieniędzy podatników. Tego wymaga sprawiedliwość. To na akcjonariuszach spoczywa obowiązek, żeby ich spółki utrzymywać w dobrej kondycji - stwierdza Marek Rzewuski, wiceprezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.
Z kolei prof. Stanisław Gomułka podkreśla, że odpowiedzialność państwa może być tylko w obszarze ustaw dotyczących tego, jak funkcjonują instytucje finansowe. Ponadto na rynku nie ma banku, którego jedynym właścicielem byłby Skarb Państwa.
Były wiceminister finansów zaznacza, że umowy kredytowe zostały przecież zawarte między klientami a niezależnymi podmiotami.
- Jest zbyt wcześnie na tego rodzaju spekulacje. Pojawiły się już wyroki unieważniające umowy kredytowe, ale są to przypadki jednostkowe. Co więcej, można odnieść wrażenie, że mają dość losowy charakter. Dla banków z istotnym udziałem kredytów hipotecznych w CHF jest to oczywiście ryzyko. W skrajnie negatywnym scenariuszu najsłabsze z nich mogłyby mieć trudności kapitałowe - mówi dr Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers.
Natomiast ekonomista Marek Zuber jest w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której np. za rok frank będzie kosztował 4,90 zł. Wówczas decyzja sądu dotycząca rozliczenia kredytu po kursie zaciągnięcia ciążyłaby znacznie bardziej na kredytodawcy niż dzisiaj. Ekspert uważa, że odsetek umów, które można kwestionować, nie jest aż pokaźny. To nie stanowi zagrożenia dla całego systemu bankowego. Inna sprawa jest taka, że w ubiegłym roku osiągnął on rekordowe wyniki, m.in. dzięki podnoszeniu różnych opłat i prowizji.
- Droga sądowa nie powinna prowadzić do dużych zaburzeń na rynku. Zapadną różne wyroki rozłożone w czasie. To ewentualnie będzie miało niewielkie skutki dla banków i praktycznie zerowe dla finansów publicznych. Byłoby inaczej, gdyby pojawiła się duża fala takich decyzji oznaczających faktycznie przewalutowanie. To jednak bardzo mało prawdopodobny scenariusz ze względu na zróżnicowaną odpowiedzialność kredytodawców - przekonuje prof. Gomułka.
Jak wskazuje Marek Zuber, jeden z banków zapisał w umowie ramowej możliwość zmiany marży kredytu w trakcie jego trwania. To kuriozalna sytuacja, bo klient nie wiedział, ile finalnie kosztuje go kredyt w kwestii marżowej. Skalę stosowania tego typu zapisów znają tylko kredytodawcy. Według eksperta, większość umów została podpisana przez osoby, które zdawały sobie sprawę z ryzyka walutowego.
- Państwo już zrobiło krok w kierunku gospodarstw domowych. Jest ochrona depozytów do poziomu 100 tysięcy euro. Gdyby ten próg został podwyższony np. do miliona, to oznaczałoby eliminację ryzyka kursowego dla ludzi stosunkowo bogatych. A oni są zwykle dobrze poinformowani o możliwości wahań walut.
Akceptują to i narażają się na własny koszt i ryzyko, więc nie przewidują, że państwo im pomoże w przyszłości, jeżeli pojawią się problemy - dodaje były wiceminister finansów.
Z kolei Marek Rzewuski przypomina, że problem złych aktywów został szybko rozwiązany na Węgrzech. Banki pozbyły się ich w ciągu dwóch lat. Stało się tak dzięki dobrze wykorzystanej pomocy w postaci instrumentów finansowych FX SWAP ze strony państwa.
Według wiceprezesa SBB, taki wariant byłby optymalny dla Polski. Jednak nie należy czekać aż zmaterializują się ryzyka.
- W ostatnich latach widzieliśmy sytuacje, kiedy państwo przejmowało udziały danego banku. Robiło tak, aby podreperować jego kapitał i zwiększyć wiarygodność na rynku. Takie scenariusze były już przerobione w Europie Zachodniej i USA. W razie potrzeby możliwe są do zaimplementowania także w Polsce. Taka operacja może być nawet dla podatników korzystna - analizuje dr Kwiecień.
W przypadku zagrożenia, nie ma innej drogi niż pomoc dla banków przez państwo, co podkreśla Marek Zuber. Ekonomista nie jest zwolennikiem tego rozwiązania, ale przypomina słowa Baracka Obamy. Były prezydent USA uznał, że nie można sobie pozwolić na upadek wielkich podmiotów z sektora finansowego, trzeba je wspierać, ale rozsądnie. W Polsce nie istnieją obecnie przesłanki, aby taki pomysł rozważać. Nie doszło np. do dramatycznego osłabienia złotego czy wzrostu franka do naszej waluty.
- Na ten moment jestem pesymistą. Sądzę, że ta sprawa rozstrzygnie się w sądach, natomiast rząd i banki nie myślą długoterminowo. Patrzą w perspektywie co najwyżej kilku kwartałów albo najbliższych wyborów parlamentarnych. Wystarczy jeden większy kryzys na świecie i ten problem stanie się palący od razu. A sprawa jest nieuporządkowana - podsumowuje Marek Rzewuski z SBB.