Płynność! Dziś słowo klucz na rynku finansowym
Pierwsze przykazanie dekalogu na wypadek epidemii brzmi - zapewnij płynność. Ludziom i przedsiębiorstwom tracącym w jej skutek dochody. To przykazanie dla władz publicznych, gdy będą myśleć o tym, w jaki sposób uchronić gospodarkę przed oczekiwanym załamaniem. Analitycy liczą, że z odsieczą przyjdzie NBP.
Na czym polega utrata płynności? W mniejszym lub większym stopniu doświadczył jej zapewne niemal każdy z nas, choć może tylko przez krótki czas. Nie możesz zapłacić rachunku za prąd czy spłacić kredytu w terminie? To znaczy, że straciłeś płynność, bo tak się to fachowo nazywa.
Dzieje się tak zawsze wtedy, gdy nie masz dochodów wystarczających na pokrycie zobowiązań. Prosty przykład. Hotel - nazwijmy go "Panorama" - zieje pustkami, bo turyści w środku sezonu odwołali przyjazdy z powodu epidemii i nie płacą za wynajem pokoi. Ale taki hotel koszty ciągle ponosi. Nawet gdy stoi pusty, trzeba go ogrzewać, zużywać energię, odśnieżyć drogę dojazdową, dokonywać napraw, żeby na kolejny sezon nie podał w ruinę, płacić podatki. I na dodatek ktoś musi go pilnować.
Każdy przedsiębiorca, gdy znajdzie się w takiej sytuacji jak właściciel hotelu, staje wobec dylematu - zwalniać ludzi czy dalej im płacić. Zwolnieni ludzie z dnia na dzień tracą dochody, a więc nie mogą regulować własnych zobowiązań. Ale jeśli pracodawca będzie płacił dalej ludziom, choć hotel zieje pustkami, pewnie zbankrutuje.
Nasz hotel, gdy traci przychody, nie może płacić swoim dostawcom, choćby za ogrzewanie czy energię. W ten sposób powstają zatory płatnicze. W Polsce i tak są one stosunkowo duże, ale teraz mogą niebotycznie wzrosnąć. Na początek w branży turystycznej i transportowej, ale potem także w innych branżach.
Co w takich sytuacjach jest najważniejsze? To, żeby płynności nie straciły banki. Za to odpowiadają oczywiście one same, ale w sytuacjach nadzwyczajnych powinien im iść z pomocą Narodowy Bank Polski.
Dealerzy rynku pieniężnego mówią, że po dzisiejszych operacjach rynkowych banki mają ok. 30 mld zł gotówki ponad to, co muszą odprowadzić do NBP, i to naprawdę góra pieniędzy. Na koniec stycznia - według danych Komisji Nadzoru Finansowego - banki spełniały normę płynności LCR w 151 proc., a to znaczy, że miały o połowę więcej rozmaitych środków płynnych, takich jak gotówka czy też obligacje skarbowe, niż mogłoby odpłynąć pieniędzy z ich skarbców w ciągu miesiąca. To znakomita sytuacja.
- Polski system bankowy zdecydowanie nie ma kłopotów z płynnością i na razie nie ma podstaw do działań nadzwyczajnych. Sytuacja polskich banków nie jest taka jak włoskich - mówi Interii Rafał Sadoch, analityk mBanku. Dodajmy, że włoski sektor bankowy pogrążony jest w kryzysie od 10 lat.
Choć banki są pod tym względem bezpieczne, to nie znaczy, że któryś bank nie może mieć z płynnością kłopotów. Zwłaszcza, że "nadwyżki" płynności skoncentrowane są w największych polskich instytucjach. Gorzej może być w mniejszych bankach, na przykład spółdzielczych. I temu NBP i nadzór powinny się uważnie przyglądać.
Ponieważ płynność nie jest dla banków problemem, mogą sobie śmiało pozwolić na zaoferowanie "wakacji kredytowych" klientom. Taka możliwość jest zresztą przewidywana przez wiele umów kredytowych, choć w ten sposób rośnie rzeczywisty koszt kredytu. Związek Banków Polskich zamierza wydać rekomendację dla banków, żeby wakacje wydłużały i uprościły do maksimum procedury. Czy klienci nie będą za nie ponosili dodatkowych kosztów - na razie nie wiadomo.
- Jeśli banki nie dostaną od klientów gotówki, to pogorszą się ich współczynniki dotyczące płynności, ale nadzór może przejściowo wydać na to zgodę. Możliwe, że dojdzie do sytuacji, że NBP będzie musiał banki zasilić w płynność. To jest w pełni zarządzalne i można sobie coś takiego wyobrazić - dodaje Rafał Sadoch.
Przerzucanie zobowiązań z pracowników na przedsiębiorstwa (lub odwrotnie), z przedsiębiorstwa na przedsiębiorstwo czy z sektora na sektor musi mieć też swoje granice - przestrzega na Twitterze znany ekonomista, członek rady programowej Kongresu Obywatelskiego Andrzej Halesiak. Można sobie wyobrazić taki rozwój sytuacji, że niespłacane przez dłuższy czas kredyty spowodują prawdziwe kłopoty banków. Można się też spodziewać, że banki przykręca kurek z kredytami z powodu rosnącego ryzyka.
Skoro banki zakręca kurek z pieniędzmi, a zapewne tak zrobią, to kto będzie pożyczać?
- RPP powinna uruchomić niestandardowe narzędzia polityki pieniężnej, w szczególności ułatwiając dostęp do tańszego finansowania dla sektora MŚP. Mogłoby się to odbyć na zasadzie węgierskiego funding for growth, czy programu w rodzaju TLTRO EBC przy preferencyjnym oprocentowaniu - powiedział PAP Biznes Marcin Czaplicki, ekonomista PKO BP.
Jednak członek Rady Polityki Pieniężnej Rafał Sura powiedział w piątek PAP, że "na dzień dzisiejszy" nie ma potrzeby, by NBP uruchamiał instrumenty płynnościowe.
Mechanizmy takie jak TLTRO wpływają na długoterminowe stopy procentowe, a więc na cenę kredytu w długim okresie. Część ekonomistów uważa, że efekt epidemii to nie ten przypadek. Po pierwsze, nawet jeśli potrwa ona nie kilka tygodni lecz kilka miesięcy, to oprocentowanie długoterminowego kredytu nie ma tu najmniejszego znaczenia. Po drugie, w przypadku możliwej utraty przez firmę znacznej części przychodów problemem nie jest koszt pieniądza, ale jego dostępność.
To, czy potrzebne są mechanizmy poprawiające płynność w sektorze bankowym pokazuje zasadniczą różnicę pomiędzy poprzednim a obecnym kryzysem. Poprzedni sprzed 12 lat zaczął się od strat w sektorze finansowym powodujących natychmiastowy brak płynności wielkich globalnych banków. Po bankructwie Lehman Brothers banki dodatkowo przestały sobie pożyczać, bojąc się, że kontrahent może lada moment iść w ślady Lehmana, więc musiały im pożyczać banki centralne. Ten kryzys zaczyna się od gospodarki i to właśnie jej potrzebna jest płynność.
- Płynność po stronie realnej gospodarki jest jakby oddzielona od tego, co jest w systemie bankowym. Gospodarka toczy się innymi torami. W wielu biznesach nie ma przychodów, a są koszty, więc brakuje płynności. Na rynku bankowym jest nadpłynność. Przerzucenie płynności przez banki do gospodarki to generalnie udzielenie kredytu, czyli podjęcie dodatkowego ryzyka w momencie, gdy to ryzyko wzrasta. Płynność rynku międzybankowego realnej gospodarce w tym przypadku nic nie pomoże, bo to problem strukturalny - mówi Interii Tomasz Mironczuk, prezes Instytutu Rynku Finansowego.
Minister rozwoju Jadwiga Emilewicz przedstawiła we wtorek założenia specjalnej ustawy, która pomóc przetrwać firmom epidemię koronawirusa. Minister zwracała też uwagę, że najważniejszym celem jest ochrona firm przed okresową utratą płynności, w tym dostarczenie im kapitału obrotowego. Przepisy mają przynieść także wakacje w regulowaniu zobowiązań wobec ZUS oraz podatkowych.
- Trzeba uważnie śledzić sytuację w branżach. Mechanizmy, takie jak rozkładanie na raty płatności czy dostarczanie płynności dla firm w trudnej sytuacji, to bardzo słuszne rozwiązania - ocenia Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao.
- Jeśli się okaże się, że stres będzie trwał 4-6 tygodni, to do końca I półrocza gospodarka powróciłaby do normy, dlatego możliwość płacenia później i rozłożenia w czasie
zobowiązań z jednej strony pomogłaby firmom, a z drugiej nie nadwyrężyła wpływów budżetowych. W najbardziej dotkniętych branżach można rozważyć obniżenie obciążeń w proporcji do skali i czasu trwania warunków nadzwyczajnych - dodaje.
4-6 tygodni to wariant optymistyczny, choć oparty na analizach rozwoju epidemii w Chinach, gdzie została już opanowana. Ale jeśli przychody firmy nagle spadają do zera, a taką sytuację można sobie wyobrazić w przypadku naszego hotelu "Panorama"? Żeby przetrwał, może być konieczne umorzenie jego zobowiązań, a nie ich odraczanie czy rozkładanie na raty. To byłoby bardziej skuteczne - uważa Andrzej Halesiak.
Kto miałby ponieść koszty tego umorzenia? Zwłaszcza jeżeli epidemia potrwa dłużej? Według Andrzeja Halesiaka jej skutki mogłyby kosztować gospodarkę nawet kilka proc. PKB. Tymczasem rząd wyczerpał już "przestrzeń fiskalną", wydając pieniądze na programy socjalne. Dla rządu oczywiście ratunkiem jest jeszcze ustawa o NBP znowelizowana w 2014 roku za kadencji prezesa Marka Belki. Pozwala bankowi centralnemu na zakup obligacji skarbowych. Ale taka operacja także zwiększyłaby dług publiczny.
Można sobie również wyobrazić sekurytyzację kredytów małych i średnich przedsiębiorstw i objęcie emisji obligacji przez instytucję państwową. Ale w Polsce mechanizmów tego typu nie ćwiczono, a operacja taka potrwałaby dłużej. Tomasz Mironczuk uważa, że mogłaby być zawodna.
Mówi natomiast, że dobrze przygotowaną instytucją do pomocy przedsiębiorstwom jest Bank Gospodarstwa Krajowego. Ma on kontakty z bankami i tysiącami firm, którym udzielił gwarancji de minimis, działający system poręczeń i gwarancji oraz dużą wiedzę na temat tego sektora.
Skąd BGK miałby brać na to pieniądze? Trzeba dokonać przeglądu funduszy pomocowych, które powstały po kryzysie 2008 roku - radzi Andrzej Halesiak. BGK mógłby dysponować miliardem euro, które Komisja Europejska ma przeznaczyć dla Polski, a na początek to już coś. Mógłby w końcu wyemitować obligacje, które objąłby w ostateczności NBP.
To, żeby epidemia nie wybiła firm, jest ważne, ale bez dochodów mogą też zostać ludzie. Jak przykładowi pracownicy zwolnieni z hotelu "Panorama". Ale nie tylko. Bo spora część społeczeństwa nie jest objęta systemem Kodeksu Pracy i wynikającymi z umów kodeksowych świadczeniami. Na przykład artyści. Czy sczezną?
Wiele wskazuje na to, że tak. Odwołane koncerty, występy, spektakle to dla nich utrata dochodów. A zdecydowana większość polskich artystów to nie etatowi pracownicy instytucji kultury, tylko zatrudnieni na niekodeksowe umowy - o dzieło czy nawet tzw. "umowy dorozumiane". Nie tylko tracą źródła dochodów, ale wielu z nich pozostaje poza jakimkolwiek systemem świadczeń.
W Internecie krąży petycja, w której autorzy wzywają ministra kultury, aby rozważył wypłacanie zapomogi dla artystów i instruktorów kultury, którzy wykażą podpisane już umowy zlecenia lub umowy o dzieło bez możliwości ich wykonania ze względu na pandemię. Proponuje się też wypłatę rekompensata w wysokości 80 proc. dochodów z odwołanych spektakli i zajęć edukacyjnych określonych na podstawie umów zlecenia i umów o dzieło.
Andrzej Halesiak twierdzi, że prawdopodobnie konieczna będzie emisja pieniądza przez bank centralny, pieniądza trafiającego nie do banków - jak to jest w przypadkach "łagodzenia ilościowego" - ale bezpośrednio do gospodarstw domowych i firm. "Według mnie pytanie nie czy, ale jak to zrobić. I o tym trzeba dyskutować" - napisał na Twitterze. Niewątpliwie o tym także, gdyż byłaby to prawdopodobnie ostatnia linia obrony. I dobrze byłoby ją mieć.
Jacek Ramotowski