Polak w banku za granicą?
Akcesja do UE zniesie praktycznie wszystkie bariery dla zagranicznych banków działających w Polsce, wzmocni także szanse na korzystanie przez naszych obywateli z usług zagranicznych banków - choć stać na to będzie raczej tylko najzamożniejszych. Największą wymierną korzyścią dla przeciętnych klientów krajowych banków będą natomiast, obowiązujące w Unii, lepsze standardy ochrony interesów konsumentów.
Konto wcale nie tanie
Od ponad roku (1 października 2002 weszło w życie nowe Prawo dewizowe) Polacy mogą swobodnie zakładać rachunki i lokować oszczędności za granicą. Wcześniej potrzebne było w tym celu specjalne pozwolenie z NBP - nasz bank centralny wydawał rocznie kilkaset takich pozwoleń, głównie dla firm. Po zniesieniu tego wymogu - jak wynikało z badań - aż co czwarty Polak deklarował zainteresowanie zagranicznym kontem. Szybko jednak okazało się, że na zainteresowaniu się skończyło. Ci, którzy chcieli wprowadzić swój zamiar w życie srodze się zawiedli - przykładem jeden z moich znajomych, który szybko zrezygnował z zamiaru założenia konta w internetowym Egg, gdy dowiedział się, że za każdy przelew walutowy ze "swojego" banku do Egg zapłaci... ponad 100 złotych. Dla osób, które nie zarabiają w dewizach, dodatkowym kosztem i kłopotem byłaby wymiana złotówek na euro, funty czy skandynawskie korony - nasze banki robią to po własnym kursie, niezbyt korzystnym dla klienta.
W zagranicznych bankach nie ma też co liczyć na atrakcyjne oprocentowanie rachunków osobistych - podobnie jak u nas, jest ono z reguły bliskie zera lub zerowe. A co z opłatami i prowizjami? Głośno było niedawno o raporcie, przygotowanym przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową na zlecenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, z którego wynikało, że usługi w ramach konta osobistego są w Polsce wyższe (w kwotach bezwzględnych) niż w znacznej części banków w krajach UE. Wniosek ten nie jest zresztą niczym nowym - już na początku ubiegłego roku opublikowane zostało w Expanderze obszerne porównanie kosztów prowadzenia kont w polskich bankach i zagranicznych, zaś wniosek był identyczny - w Polsce jest drożej niż w wielu bankach w krajach UE. Jednak co z tego, że opłaty i prowizje za usługi w ramach konta osobistego mogą być w zagranicznych bankach niższe niż w krajowych, per saldo i tak trzeba by dopłacać do interesu wskutek znacznych kosztów przelewów i różnic kursowych.
Kredyt - raczej nie, prędzej lokata
Jest poza tym jeszcze jeden dość istotny fakt dotyczący funkcjonalności kont osobistych w kraju i za granicą. Posługując się krajowym rachunkiem osobistym nie zdajemy sobie sprawy, że jest on dość oryginalnym polskim wynalazkiem, łączy bowiem funkcję depozytową i kredytową. Zagraniczne banki z reguły zakładają klientowi osobno rachunki depozytowe i kredytowe. Inna sprawa, że jeśli ten drugi typ rachunku chce założyć nierezydent, to jest to znacznie bardziej skomplikowane, banki zagraniczne mają bowiem własne metody badania zdolności kredytowej i procedury przyznawania kredytów. Średniozamożnemu polskiemu klientowi byłoby bardzo trudno się przez nie przedostać.
Już prędzej mógłby ulokować swoje oszczędności, ale czy byłoby to opłacalne? Zagraniczne banki oferują wprawdzie ogromną liczbę produktów depozytowych i inwestycyjnych, jednak obecnie, i pewnie jeszcze przez najbliższe lata, stopy lokat bankowych czy papierów skarbowych i tak będą u nas wyższe. Żeby zaś z powodzeniem inwestować za granicą, trzeba by dysponować co najmniej kilkuset tysiącami euro i posiadać sporą wiedzę na temat tamtejszych rynków finansowych, śledzić na bieżąco wskaźniki koniunktury, wydarzenia gospodarcze itp. Krótko mówiąc: jest to impreza dla bankowych klientów z najwyższej półki, bo nawet użytkownik private banking w krajowym banku za granicą byłby traktowany jako przeciętniak.
I jeszcze wątek podatkowy. Gdy wchodził w życie podatek Belki, jako motyw lokowania za granicą wskazywano możliwość uniknięcia opodatkowania zysków kapitałowych. Dotyczy to jednak tylko nielicznych krajów UE (Austria, Belgia i Luksemburg), a i one prawdopodobnie niedługo ugną się pod naciskiem międzynarodowym i złagodzą restrykcyjne obecnie wymogi w zakresie tajemnicy bankowej. Tak czy inaczej, do końca 2004 roku zyski z odsetek uzyskiwane w bankach tych krajów przez nierezydentów nie podlegają opodatkowaniu. Niemniej, według osiągniętego niedawno wstępnego porozumienia ministrów finansów krajów UE, od 2005 roku banki w tych trzech krajach będą albo ujawniać władzom podatkowym poszczególnych krajów dane o zyskach kapitałowych ich obywateli, albo same pobierać ten podatek od nierezydentów (15 proc., a od 2008 roku 20 proc., zaś od 2011 roku 35 proc.) - z czego 75 proc. będzie przekazywane fiskusowi kraju zamieszkania deponenta. To samo zresztą ma dotyczyć Szwajcarii, która od lat skutecznie opiera się ujawnianiu informacji o kontach obcokrajowców. Porozumienie może jednak okazać się iluzoryczne, jeżeli jednocześnie nie zostaną objęte analogicznymi regulacjami europejskie raje podatkowe, takie jak Monako, San Marino czy wyspa Jersey. Od tego bowiem uzależniają swoje ustępstwa Szwajcaria, Austria, Belgia i Luksemburg.
Do oddziału zamiast za granicę?
Z dotychczasowych rozważań wynika dość sceptyczny wniosek o sensowności szukania przez średniozamożnego klienta usług bankowych za granicą. Po akcesji jednak może się okazać, że to nie Polacy będą musieli szukać zagranicznych banków, ale że banki te same poszukają polskich klientów - jeżeli będzie się im to opłacało. Zniesienie reszty barier w zakresie bankowości transgranicznej sprawi, że zagraniczne banki będą mogły np. swobodnie tworzyć własne oddziały, a nie tylko działać poprzez spółki posiadające licencję bankową wydaną przez NBP. Na razie działa u nas tylko jeden taki oddział - banku Societe Generale (dawniej był także oddział ING Bank NV, włączony potem do ING Banku Śląskiego), ale niektóre banki - np. WestLB Polska - od dawna myślały wręcz o przekształceniu się w oddział swojej macierzystej instytucji. Zaznaczmy jednak, że sprawa dotyczy przede wszystkim banków korporacyjnych, które jako integralna część dużego banku zagranicznego mogą np. swobodniej działać na rynku kredytowania przedsiębiorstw (dawać większe kredyty, ograniczać koszty poprzez stosowanie procedur banku macierzystego itp.).
Czy sprawdzi się to na rynku detalicznym? Rządzi się on innymi prawami - niezbędna jest np. rozwinięta sieć placówek, ważna jest znajomość lokalnych rynków, elastyczne reagowanie na zmiany. Poza tym krajowy rynek bankowości detalicznej został już praktycznie podzielony. Na dodatek, rzutem na taśmę chcą się jeszcze na nim zmieścić co najmniej trzy banki o sporych ambicjach (Dominet Bank, Eurobank i HSBC Bank Polska), które już proponują lub zapowiadają wprowadzenie do oferty bardzo atrakcyjnych produktów. Trudno więc będzie zaproponować coś tak wystrzałowego, by przyciągnąć do nowego banku masowego klienta.
Nie można też chyba wiązać zbyt dużych nadziei na inwazję zagranicznych banków internetowych. Krajowa oferta w tym segmencie rynku jest już nieźle rozwinięta, ceny są konkurencyjne, a sam rynek jest prawie nasycony. Przypomnę, że jeszcze dwa lata temu wejście na polski rynek rozważał np. holenderski ING Direct, lecz nie miało to dalszego ciągu, m.in. z powodu obaw przed "bankowym kanibalizmem", czyli przejmowaniem przez ING Direct klientów-użytkowników bankowości internetowej w ING BSK. Trudno jednocześnie przypuszczać, by polscy użytkownicy e-bankingu nagle zagustowali w ofercie zagranicznych banków wirtualnych - chyba, że zaoferowałaby naprawdę nową jakość.
Inna trochę sprawa, jeśli chodzi o najzamożniejszych klientów. Dla nich pewnie będzie się opłacało przedstawić specjalną ofertę na miejscu. Na niewielką skalę trwa to zresztą już od kilku lat: np. Raiffeisen Zentralbank, poprzez RB Polska, obsługuje bardzo zamożnych - jak na nasze warunki - klientów, do których specjalnie z Wiednia przyjeżdżają doradcy finansowi. Na razie jednak nie ma u nas tzw. banków prywatnych, które za granicą obsługują tamtejszych krezusów. Swego czasu plany wejścia na polski rynek miał szwajcarski Vontobel, podobno przymierzał się do tego także Bank Julius Baer. Nie można wykluczyć, że przyjdzie czas na otworzenie przez nie polskich oddziałów. Tak czy inaczej, będzie to jednak oferta dla elity - bez kilku milionów euro nie ma w takim banku czego szukać.
Unia chroni, Unia radzi
Z akcesją do UE wiązane są oczekiwania na jeszcze lepszą ochronę interesów klientów banków. Zrobiono na tym polu już niemało: m.in. zbliżamy się do europejskich standardów w zakresie ochrony depozytów, powstała instytucja arbitra bankowego, jest ustawa o kredycie konsumenckim, od paru tygodni obowiązują unijne normy ochrony interesów posiadaczy kart bankowych. Z drugiej strony, nie ma co się łudzić, że sam fakt akcesji zadziała na zasadzie czarodziejskiej różdżki i zniesie wszystkie bolączki klientów krajowych banków.
Główny powód narzekań to oczywiście relatywnie wysokie oprocentowanie kredytów - zależy ono jednak nie tyle od samych banków, co od całokształtu sytuacji gospodarczej kraju. Zupełnie inna jednak rzecz, to kwestia grania fair z kredytobiorcą - od przejrzystego informowania o koszcie kredytu poczynając, a na postępowaniu przy kłopotach ze spłatą skończywszy. Tu jest szansa na kontynuowanie dobrych tendencji. W UE trwają obecnie prace nad nową dyrektywą o kredycie konsumenckim, która będzie miała bezpośrednie przełożenie na naszą ustawę o tymże kredycie. Planowane są dość znaczące zmiany.
Po pierwsze, nowymi przepisami mają być objęte wszystkie kredyty konsumenckie bez względu na ich wartość (obecnie w Polsce za ten typ kredytu uznaje się kredyt o wartości od 500 do 80 tys. złotych). Po drugie, kredytem konsumenckim stanie się także kredyt na cele mieszkaniowe - pod warunkiem, że nie będzie zabezpieczony hipotecznie (kredyty hipoteczne nadal pozostają poza tymi regulacjami). Po trzecie, nowymi przepisami o kredycie konsumenckim mają być objęte także umowy poręczenia. Po czwarte, ujednolicony zostanie do 14 dni okres dopuszczalnego wycofania się kredytobiorcy z umowy baz żadnych konsekwencji (w kraju obecnie 10 dni). Poza tym zaostrzone zostaną wymogi dotyczące informowania o rzeczywistej cenie kredytu oraz wprowadzony obowiązek udzielania kredytobiorcom fachowych porad. Szczegółowo uregulowane mają też być kwestie związane z windykacją oraz utworzeniem europejskiego biura informacji o niesolidnych dłużnikach.
Nie wiadomo jeszcze kiedy dyrektywa wejdzie w życie, prawdopodobnie w przyszłym roku. Kraje członkowskie będą miały dwa lata na przystosowanie swojego prawodawstwa do tej dyrektywy. W założeniu, nowe przepisy mają ułatwić transgraniczne zaciąganie kredytów w obrębie UE. Dla kredytobiorców w naszych bankach będą jednak przede wszystkim wzmocnieniem ich praw konsumenckich na rodzimym rynku usług bankowych.
Konkludując: akcesja do UE nie będzie oznaczała dla klientów polskich banków rewolucji na krajowym rynku usług finansowych. Będzie to raczej płynne przejście, kontynuacja procesu, który trwa już od co najmniej kilku lat. Nadal więc wzmacniała się będzie pozycja klienta wobec banku. Zaś w zakresie dostępu do usług finansowych zagranicznych banków - zadecydują prawa rynku, a są one tym bardziej sprzyjające klientowi, im zasobniejszy jest jego portfel.
Witold Bieńkowski