Słyszy się, mówi, ale nie wie, co

Lubi jazdę na nartach i osoby kompetentne. Takimi są, jego zdaniem, byli oficerowie UOP i Gromu oraz brat szefa Komisji Nadzoru Finansowego.

Lubi jazdę na nartach i osoby kompetentne. Takimi są, jego zdaniem, byli oficerowie UOP i Gromu oraz brat szefa Komisji Nadzoru Finansowego.

"Puls Biznesu": Nieźle wypadł pan w reklamie telewizyjnej banku. Długo pan trenował? Trema nie zżerała?

Wojciech Kuryłek: Oj, zżerała i to jeszcze jak! Ale nie miałem wyjścia. Z bardzo skromnym budżetem nie było nas stać na zatrudnienie znanych aktorów i zrobienie profesjonalnego spotu. Powstał dylemat, kto wcieli się w rolę aktora - pracownik, może któryś członek zarządu. Padło na mnie. Kosztowało mnie to całą sobotę nieustannej pracy. Spot kręciliśmy w Gorlicach, bo tam znaleźliśmy firmę, która z powodzeniem wykorzystała wsparcie z funduszu oferowanego przez BGK. Nie sądziłem, że stworzenie kilkudziesięciosekundowej reklamy może trwać tyle czasu i wymagać tyle energii. Najwięcej problemów miałem z ujęciami, w których krok, gestykulację i przekaz należało dostosować do tempa maszyny pracującej w tle.

Reklama

Słowem, problem z synchronizacją.

Właśnie. Pan też by miał, gdyby kilkadziesiąt razy reżyser kazał panu powtarzać w kółko to samo zdanie. Słyszy się, mówi się, ale nie wie, co się mówi. Jak mantra. Ale doświadczenie ciekawe, polecam.

Po co reklamować bank, który żyje z rozdziału unijnych pieniędzy? Zyski i tak ma jak w banku.

Reklamowaliśmy produkt, nie bank.

Sporo ludzi od pana odchodzi. Mówi się nawet o wojnie personalnej nowych ze starymi.

Nie odnoszę wrażenia, aby w BGK trwała jakaś wojna personalna. Owszem, trwa proces zwiększania efektywności pracy, by nadgonić standardy w bankowości. Jednym zwiększona ilość pracy odpowiada, innym nie.

Pytam, dlatego że niektórzy pana dyrektorzy narzekają. Przeczytam panu e-mail, jaki dostałem od jednego z nich: "Skala czystek kadrowych jest już tak duża, że bank ma problemy z ciągłością i płynnością regulowania bieżących płatności. Kluczowe decyzje pozostają w zawieszeniu, bo nie ma kto ich podejmować. Starzy zwolnieni, nowi to zupełna zielenina, nie potrafią nawet trafić rano do swoich gabinetów".

Myślę, że takie e-maile pisze osoba, która mogła się rozstać z bankiem w sposób przez nią niezamierzony. Owszem, dwa miesiące po przyjściu do BGK dokonałem restrukturyzacji całych departamentów, które np. dublowały swoje funkcje czy zakres odpowiedzialności. Zlikwidowałem kilka departamentów i część osób musiała odejść, ale to wynikało z racjonalizacji procesów ekonomicznych. Zwolnieni zostali ci, których funkcje się dublowały i tym samym byli nieefektywni. Takie decyzje zawsze są nieprzychylnie odbierane przez pracowników. W skali całego banku zmiany kadrowe nie osiągnęły aż tak wielkiego rozmiaru.

Inny e-mail, też od dyrektora, nie szeregowego pracownika, dotyczy umów o pracę: ?Umowy o pracę podpisywane są bez okresu próbnego, od razu na czas określony, z reguły na kilka lat, do końca kadencji obecnego zarządu. Tymczasem procedury w zakresie zatrudnienia w BGK mówią o trzech miesiącach próbnych, zwłaszcza w przypadku kierowniczych stanowisk. Nie ma też kontraktów menedżerskich, a więc brak odpowiedzialności ze strony nowych dyrektorów. Odpowiedzialność jest jedynie po stronie banku, w przypadku wypowiedzenia umowy o pracę. Rada nadzorcza to akceptuje?.

Staram się ściągnąć na stanowiska kierownicze fachowców z rynku, często młodych w wieku od 35 do 45 lat, którzy mają doświadczenie biznesowe, a przede wszystkim mogą wiedzą zasilić organizację. Aby zachęcić fachowców z banków komercyjnych do pracy w BGK, musiałem stosować pewne zachęty. W rozmowach mówię im szczerze, że czeka ich bardzo dużo pracy, po kilkanaście godzin dziennie, a nie mogę zaoferować im wynagrodzenia na poziomie banków komercyjnych. Wabikiem jest zawarcie z nimi umowy na czas nieokreślony. Inaczej by się nie zgodzili. Z prostego powodu: jeżeli ktoś ma już taką umowę w komercji, to nie zechce przejść na innych warunkach do banku, który był niestabilny pod względem fluktuacji kadr. Trudno wyrwać fachowca z dobrej posady, oferując mu trzymiesięczny okres próbny i o wiele cięższą pracę, bo na taką ofertę po prostu roześmieje się w nos. On się ceni, więc stawia warunki. Ja znam jego wartość i albo się na nie godzę, albo zostaję bez fachowców. Dlatego za każdym razem cieszę się, gdy znajduję kompetentną osobę gotową pracować na rzecz dobra organizacji, której jestem szefem.

Jednak wielu nowych dyrektorów departamentów objęło dobrze płatne posady, mimo że nie mają odpowiednich kwalifikacji. Chociażby Bogusław Sznaza, który nie ukrywa, że wcześniej pracował w "instytucjach centralnych MON", potem był handlowcem w Radmorze.

Musiał opuścić stanowisko. Nie sprawdził się.

A dyrektor Jacek Kalida czy dyrektor Jarosław Jędrzejowski, notabene znajomi z podwórka? Obaj byli żołnierzami, jeden po kursie oficerskim UOP, drugi przyszedł z Gromu. Czy tacy ludzie poradzą sobie z obsługą unijnych miliardów?

W mojej organizacji osoby są zatrudniane na konkretne stanowiska według swoich kompetencji. Pan Kalida był moim doradcą do spraw bezpieczeństwa. Pan Jędrzejowski odpowiada za pion informatyczny, jest po amerykańskiej akademii wojskowej West Point, studiował informatykę, pracował w HP, więc ma doświadczenie w dziedzinie informatyki. To są osoby, które mają inny styl myślenia, bardziej nowoczesny, zorientowany na cele i trudno zarzucić im brak doświadczenia. Proces, w którym pojawiają się zmiany kadrowe, z natury rzeczy nie jest dla wszystkich wygodny i pojawiają się różne głosy. Nie można mi zarzucić jednego: że pod względem kompetencji nie pasują do zajmowanych stanowisk. A w nawiązaniu do tej domniemanej "czystki kadrowej" - zwalnianym pracownikom zapewniliśmy outplacement, stanowiska pracy w innych instytucjach. Skorzystaliśmy z pomocy firmy, która w tym samym czasie rekrutowała pracowników do dwóch komercyjnych banków.

A propos zmian. Jacek Kalida został prezesem Totalizatora Sportowego.

To był dla niego awans. Mam na myśli pracę w innych bankach komercyjnych. Nie było tak, że wyrzuciliśmy kogoś na bruk, tylko dlatego że był z poprzedniej ekipy.

Czy zatrudnił pan w banku Krzysztofa Kluzę, brata Stanisława Kluzy, szefa KNF?

Tak. Zatrudniłem go z uwagi na jego doświadczenie zawodowe. Wcześniej pracował w Banku Handlowym i w PZU, gdzie zajmował się przygotowywaniem strategii. Ktoś taki był nam potrzebny i został zatrudniony na normalnych zasadach komercyjnych. Mogę powiedzieć, że mam szczęście, gdyż udało mi się go przekonać, aby dołączył do zespołu. W środowisku ma opinię osoby bardzo kompetentnej.

Ktoś może pomyśleć, że to po prostu kolesiostwo, że w banku działa jakiś układ koleżeński.

Liczą się tylko fachowość i merytoryka.

No nie wiem... Stanisław Kluza rekomendował pana na prezesa. Jego brat zostaje dyrektorem w pana banku. Potem, gdy Stanisław Kluza został szefem KNB, wysuwa pana kandydaturę na szefa NBP. Zbieg okoliczności?

Krzysztof Kluza, mimo że ma brata, szefa KNF, musi gdzieś pracować. Jest osobą cenioną przez zespół, ale nie z powodu brata, tylko dlatego że ma bardzo duże doświadczenie i kompetencje. Mając możliwość ściągnięcia go do banku do konkretnego projektu, tzn. stworzenia i realizacji strategii, rozpisania jej na konkretne projekty i pilnowania harmonogramów ich realizacji, nie wahałem się ani chwili. Krzysztof ma duże doświadczenie. Jaki był wybór? Zatrudnienie firmy konsultingowej, która za tę samą pracę policzyłaby sobie o wiele drożej, co najmniej 150 tys. euro miesięcznie. Starszy brat nie może być przeszkodą w pracy.

A Marcin Gomoła, przyjaciel Stanisława Kluzy? Popracował w BGK dwa miesiące i gdy tylko Kluza przeszedł do KNF, został jego zastępcą. To też zbieg okoliczności?

Gdy przyszedłem do BGK, szukałem szybko dyrektora departamentu prawnego. Marcin Gomoła nadawał się jak mało kto, bo przez wiele lat pracował w renomowanej firmie prawniczej, potem był szefem departamentu prawnego w spółce giełdowej. Wziąłem go, bo go znam, wiem, co potrafi i mam do niego zaufanie. Nie wiem, dlaczego akurat jego pan Kluza zaprosił do KNF. Nie miałem na to wpływu.

Dlaczego szef KNF rekomendował pana na prezesa banku centralnego?

Nigdy nie zabiegałem o to stanowisko i nie podejmowałem jakichkolwiek działań w tym zakresie. Pierwszy taką kandydaturę zasugerował prasie, o ile dobrze pamiętam, poseł Zawisza. Owszem, miło było być w gronie kandydatów, to nobilitowało. Ale każdy z moich współpracowników powie panu, że podchodziłem do tego z rezerwą.

Nie zdziwiło pana, że osoba będąca głównym ekonomistą w banku komercyjnym, a raptem od kilku miesięcy prezesem banku, może kandydować na tak poważne stanowisko?

Przyznam się, że miałem obiekcje związane przede wszystkim z moim wiekiem, dlatego że dotychczas były to osoby starsze.

Ale nie oponował pan?

Zawsze sugerowałem, że to plotka. Podchodziłem do tego pomysłu z rezerwą.

Prezes BGK po godzinach najchętniej?

?spędza czas z rodziną. Uwielbiam spacery po lesie i po górach, zwłaszcza z moją kilkunastomiesięczną córeczką. Uwielbiam Mazury. Mam nadzieję, że żona znajdzie jeszcze pokłady cierpliwości, bo przez ostatnich kilka miesięcy prawie cały mój czas pochłania praca w banku.

Niezły narciarz?

Po prostu narciarz (śmiech). Najchętniej jeżdżę do Szczyrku, Zakopanego i Białki. Odkrywam Wierchomlę.

W Szczyrku, na Zieleńcu?

Nie, wolę Salmopol, stromą ścianę o nazwie Golgota. Trzeba jechać dalej w górę, za wyciągiem na Zieleniec.

Czarne trasy, czerwone czy niebieskie?

Wolę czerwone, choć czasem lubię sobie szybko zjechać po czarnej, fisowskiej trasie. Ale do tego trzeba mieć kondycję (śmiech). Śledzę komunikaty pogodowe, żeby wiedzieć, gdzie leży śnieg.

Jacek Konikowski

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: bank | UOP | Komisji Nadzoru Finansowego | Wiem | KNF | brat | doświadczenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »