Fryzjerzy stoczyli nierówną walkę o przetrwanie. Badanie pokazuje, że część branży musiała zejść do podziemia
Niemal co druga osoba przyznaje, że w okresie pandemii skorzystała z usług fryzjerskich. Ale prawie co czwarty respondent nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi na ten temat. Najczęściej, bo w blisko 60 proc. przypadków, fryzjer przyjeżdżał do domu klienta. Zabiegi były też wykonywane w salonach, ale to był raczej margines.
Przeszło połowa ankietowanych zapłaciła za usługi tyle samo, co wcześniej. Z kolei 35 proc. respondentów wydało na to nieco mniej niż zazwyczaj. Zdaniem ekspertów, obecna sytuacja w branży beauty jest dramatyczna. Możliwe jest też to, że zaraz po otwarciu salonów usługi będą musiały zdrożeć i to nie z winy fryzjerów.
Jak wynika z badania, przeprowadzonego przez platformę analityczno-badawczą UCE RESEARCH, aż 49 proc. Polaków przynajmniej raz skorzystało z usług fryzjerskich w czasie trwania pandemii. Z kolei 28 proc. respondentów stwierdziło, że tego nie zrobiło. Natomiast 23 proc. ankietowanych ani nie potwierdziło, ani nie zaprzeczyło. Dane zostały zebrane w dniach 7-10 maja br. metodą CAWI. Próbą objęto 1003 dorosłych Polaków.
- U nas jest pięciokrotnie mniejsza liczba pozytywnych odpowiedzi na pytanie o ignorowanie zaleceń wynikających z rozporządzenia. Badania #BeautyRazem zostały przeprowadzone 4-5 maja br. metodą CAWI na reprezentatywnej próbie 3588 osób. To klienci aktywni w naszej społeczności salonów kosmetycznych. Dlatego różnice mogą wynikać z tego, że w przeważającej części skupiamy doświadczonych i odpowiedzialnych specjalistów - komentuje Michał Łenczyński, dyrektor Akademii Sztuki Piękności oraz założyciel grupy wsparcia #BeautyRazem, skupiającej 30 tysięcy specjalistów i przedsiębiorców Beauty.
Z kolei dr Justyna Żerańska, manager ds. projektów legislacyjnych w Polskim Związku Przemysłu Kosmetycznego, ma świadomość, że część branży zeszła do podziemia. Jeśli ktoś pozostał bez zaplecza finansowego na przetrwanie tego czasu, to prawdopodobnie niestety nie miał innego wyjścia. Ekspert też przyznaje, że wynik 49 proc. jest zaskakująco wysoki.
- Działalność fryzjerska to dla większości zakładów jedyne lub podstawowe źródło dochodów. Niestety, rzeczywista gotówka z tarcz antykryzysowych trafia do firm dosyć powoli. Rośnie liczba złożonych wniosków, ale jakoś nikt nie chwali się, ile z nich zostało pozytywnie rozpatrzonych i skończyło się przelewem. Nie zdziwiłbym się, że wzrosła szara strefa w zakresie tych usług. Firmy fryzjerskie wegetują, a rząd ma mniejsze dochody z podatków. Wszyscy na tym tracą - mówi dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP.
Aż 59 proc. respondentów stwierdziło, że przyjmowało fryzjera u siebie w domu. 34 proc. ankietowanych przyznało, że wizyta odbywała się u zaprzyjaźnionego fryzjera w jego mieszkaniu, a 7 proc. - w samym salonie. Jak przekonuje dr Żerańska, klient może mieć mylne poczucie bezpieczeństwa w swoim otoczeniu. Natomiast w nowej normalności zalecane jest odejście od wizyt domowych, ponieważ tylko w salonach możemy przestrzegać rygorów czystości i dezynfekcji. Związek poruszył ten wątek obszernie w wytycznych, które przygotował z Ministerstwem Rozwoju, Głównym Inspektoratem Sanitarnym i przedstawicielami branży.
- Odnoszę wrażenie, że rząd otwiera poszczególne obszary naszego życia i gospodarki na chybił trafił, a nie na podstawie analiz ryzyka sanitarnego i epidemiologicznego. Przecież w zakładach fryzjerskich, co trzeba wyraźnie podkreślić, standardy sanitarne są na bardzo wysokim poziomie. W tych miejscach nie ma takich tłumów, jak np. w osiedlowych warzywniakach. Niezrozumiałe jest to, dlaczego żłobki zostały otwarte wcześniej. Zresztą w wielu krajach takie usługi już od pewnego czasu ponownie działają - dodaje dr Dudek.
Z badania również wynika, że 53 proc. ankietowanych zapłaciło za usługę tyle samo co wcześniej, tzn. przed pandemią. Natomiast 35 proc. wydało mniej, a 12 proc. - więcej. Według dr Żerańskiej, istnieje realne zagrożenie, że po otwarciu salonów ceny wzrosną. Fryzjerzy nie będą w stanie obsłużyć tak dużej liczby klientów jak wcześniej. Ponadto muszą zakupić dodatkowe środki ochrony indywidualnej i dezynfekcyjne, co może w znaczący sposób wpłynąć na cenę. Z drugiej zaś strony profesjonalistom będzie zależeć na powrocie i utrzymaniu klientów, wiec zmiany nie powinny być drastyczne.
- Według naszych badań, 30,7 proc. klientów akceptuje możliwe podwyżki. Natomiast dla 44 proc. klientów wyższa cena może skłonić do ograniczenia częstotliwości wizyt. Stąd nasz projekt Tarczy Beauty, zakładający m.in. obniżenie VAT do 8 proc. na usługi kosmetyczne oraz możliwość odliczenia od podatku 50 proc. kwoty na środki dezynfekcyjne, ochronne i higieniczne. Państwo może dzięki temu wesprzeć profilaktykę - zaznacza Michał Łenczyński.
Jak stwierdza dr Dudek, sytuacja w branży beauty jest naprawdę dramatyczna. Na rynku działają przeważnie jednoosobowe działalności lub mikrofirmy, które nie mają buforów płynnościowych, tak jak duże przedsiębiorstwa. Ponadto nie są tak elastyczne, aby przerzucić się na inny rodzaj działalności czy też pracować zdalnie. Ekspert powołuje się na badanie ankietowe Centrum Monitoringu Sytuacji Gospodarczej. Wynika z niego, że 1/4 firm w branży usług dla ludności już utraciła płynność finansową, 11 proc. przetrwa tylko dwa tygodnie, a kolejne 27 proc. - do jednego miesiąca.
- Pierwsze nieoficjalne deklaracje i szacunki wskazują, że straty po prawie dwóch miesiącach są bardzo duże. Ucierpiała, co oczywiste, branża fryzjerska, która z dnia na dzień została odcięta od źródła dochodów, z dużymi kosztami stałymi do opłacenia. Poza samymi salonami, lockdown wpłynął też na producentów produktów profesjonalnych. Dla tych, których model biznesowy oparty był jedynie o ten kanał sprzedaży, straty są naprawdę spore i stawiają pod znakiem zapytania ich dalszą działalność -tłumaczy ekspert z Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego.
W środę premier Morawiecki poinformował, że legalne korzystanie z salonów fryzjerskich będzie możliwe już od 18 maja br. Natomiast w branży głośno się mówi o tym, że dotychczas klienci mogli poniekąd sami zachęcać fryzjerów do oferowania usług. W czasie pandemii chcieli czuć się tak samo zadbani, jak wcześniej. W izolacji mocno też spadło ich samopoczucie, więc w wielu przypadkach mogło dochodzić do "nacisku" na usługodawców, mimo wyraźnego zakazu władzy, a także ryzyka zakażenia.
- Cała sytuacja jest dziwna, bo jak wyjaśnić fakt, że podczas pandemii fryzjer może przyjść do kasjera w markecie, ale ten nie ma wstępu do jego salonu, w którym zasady higieny powinny być przestrzegane bardziej niż w sklepie. Co więcej, wielu fryzjerów stanęło w obliczu katastrofy finansowej i musiało zarabiać pieniądze, pomimo strachu. A przecież lekarstwo nie powinno być gorsze od choroby, a w tym przypadku chyba tak się stało. Sam budżet państwa sporo też na tym stracił. W kryzysie gospodarczym może się także okazać, że nie wszyscy fryzjerzy będą chcieli wyjść z szarej strefy - podsumowuje Krzysztof Zych z UCE RESEARCH.