Kosmetyk: przyjaciel czy wróg?
Wakacje mają się ku końcowi, tymczasem Bruksela ostrzega: etykiety na kremach do opalania nie mówią prawdy. Zwraca tym samym uwagę, aby producenci informowali klientów o działaniu tych specyfików zgodnie z jednolitymi zasadami.
Kiedy smarujemy się kremem przeciwsłonecznym, jesteśmy przekonani, że już nic ze strony słońca nam nie grozi. Myślimy, że nasza skóra, a co za tym idzie - zdrowie, jest pod ochroną. Tak jednak nie jest. Numer kremu mówi nam jedynie o stopniu ochrony przed promieniowaniem UVB, powodującym oparzenia. Nie ma natomiast żadnej informacji o ochronie przed UVA, które jest odpowiedzialne za raka i starzenie się skóry. Co więcej, brak tam także wzmianki o właściwym stosowaniu kremu.
Europejski rynek specyfików chroniących przed promieniowaniem słonecznym wart jest 1,3 mld euro. Jeśli UE przyjmie jednolite standardy oznakowania, wszyscy producenci, w tym także pozaeuropejscy, będą się musieli do nich dostosować.
Unia nie planuje pisać nowej dyrektywy. Na razie ogranicza się do konsultacji z przemysłem kosmetycznym. Jeśli wspólnie opracowane standardy nie zostaną przyjęte przez wszystkich dobrowolnie, Komisja Europejska pomyśli o regulacjach. Równie ważne jest by klient uważał na to co kupuje. Rynek kosmetyczny zalany jest imitacjami produktów znanych marek. Najczęściej sprzedawane na chodnikach, na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od oryginału. Jednak cena nie kłamie - jakiego poziomu jakości można się spodziewać wydając 20 zł na podróbkę, podczas gdy oryginał kosztuje 200-300 zł. W takiego typu specyfikach zaszkodzić może praktycznie wszystko. Ich skład chemiczny nie jest kontrolowany, a same kosmetyki są sprowadzane z Chin lub z Turcji. Sam ten fakt powinien uruchomić w głowie kupującego sygnał alarmowy. Ale jak pokazuje życie - poziom jakości na jaki może pozwolić sobie konsument wyznacza zasobność jego portfela.