Krynica: Dzika droga na Wschód
Niektórzy mówią, że jeśli jest trudno, to jest dobrze. Do dzikiego Wschodu trzeba się przyzwyczaić, nauczyć się tam funkcjonować.
Przystosowanie i pomoc ludzi stamtąd to klucz do sukcesu - mówi INTERIA.PL Sławomir Piotrowski, prezes kosmetycznej firmy Bi-es (85 proc. kapitału rodzinnego), która 5 lat temu postanowiła zainwestować na Ukrainie i w Rosji.
Początki działalności biznesowej na Wschodzie są bardzo trudne. Najlepiej, jeżeli mamy zapewnioną pomoc ludzi znających tamtejsze realia, układy ocierające się o politykę i gąszcz niezrozumiałych przepisów. -
Na targach i wystawach, w których tam uczestniczyłem okazało się, że jest bardzo duże zapotrzebowanie na nasze produkty, ale trzeba było rozpocząć produkcje na miejscu. Miałem tam znajomych.Oni zajęli sia sprawami organizacyjnymi - mówi nasz rozmówca. - Trzeba było zająć się pilnowaniem przepisów, które są tam niejednokrotnie bzdurne i nieraz - z polskiej perspektywy - pozbawione logiki - dodaje Piotrowski.
- Przy pomocy drugiej strony rozpoczęcie produkcji nie zajęło zbyt wiele czasu, bo wystartowała już po około 4 miesiącach.W ciągu 5 lat naszej obecności na rynku, od roku 2000, sprzedaż naszych produktów wzrosła 20-krotnie. W tym roku prognozujemy 30-35-proc. wzrost sprzedaży - mówi nie bez zadowolenia prezes Piotrowski.
Pytany o dalszą ekspansję na Wschodzie szef Bi-es mówi, że ze względu na preferencje celne Bialoruś jest obsługiwana przez firmę rosyjska, natomiast na rynki nadbałtyckie importują produkty już od dawna, ale kraje te nie dają wystarczających perspektyw, by rozpocząć w nich produkcję.