Przedsiębiorcy o wyborach
Wcześniejsze wybory skrócą okres bezradności rządu i pozwolą na szybsze przeprowadzenie reformy finansów. O ile nowy rząd ją wprowadzi.
Przedsiębiorcy chcą, by wybory parlamentarne odbyły się jak najszybciej. Według sondażu, przeprowadzonego wśród nich na początku lutego przez Business Centre Club (BCC), ponad dwie trzecie (69 proc.) opowiedziało się za terminem wiosennym. Zdaniem Zbigniewa Żurka, wiceprezesa BCC, atmosfera wokół parlamentu i rządu gęstnieje.
- Trzeba zrobić nowe rozdanie i oczyścić sytuację. Wśród przedsiębiorców panuje poczucie tymczasowości - uważa.
Także zdaniem Jeremiego Mordasewicza, eksperta Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych (PKPP) Lewiatan, wcześniejsze wybory byłyby korzystne - i dla firm, i całej gospodarki.
- Obecny rząd, pozbawiony zaplecza politycznego, nie jest w stanie dokonać niezbędnych zmian. Trwamy więc w zamrożeniu. Im szybciej odbędą się wybory, tym wcześniej pojawi się szansa na przerwanie stagnacji - twierdzi Jeremi Mordasewicz.
Nerwowe miesiące
Zanim jednak pojawi się taka szansa, będziemy mieli do czynienia z rosnącą nerwowością rynku.
- To normalne przed wyborami. Poza tym inwestorzy nie będą chcieli przejść przez wybory bez realizacji zysków - uważa Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK.
Według Marka Zubera, głównego ekonomisty DM TMS Brokers, w miarę pojawiania się nowszych sondaży przedwyborczych, a także w miarę zbliżania się terminu wyborów nerwowość na rynku będzie rosła.
- Jeśli sondaże będą wskazywać na zwycięstwo partii niepopulistycznych, wartość złotego może spaść o blisko 5 proc., podobnie jak ceny obligacji czy indeksy giełdowe - uważa ekonomista DM TMS Brokers.
Zastrzega jednak, że nie można przewidzieć granicy spadków, gdyby znacznie wzrosło poparcie dla populistów.
- Nietrudno wyobrazić sobie nagły odwrót inwestorów zagranicznych przestraszonych wizją objęcia władzy przez ugrupowania, które mają wpisaną w program np. renacjonalizację - twierdzi Marek Zuber.
Jeremi Mordasewicz przypomina, że inwestorzy wcale nie muszą lokować pieniędzy w Polsce.
- U nas mobilność ludzi jest co prawda mała, jednak kapitału - ogromna - dodaje ekspert PKPP.
Okaże się po wyborach
Nerwowość nie zniknie wraz z pierwszymi wynikami wyborów. Nawet jeśli wygrają je partie uchodzące w oczach inwestorów za prorynkowe. Zarówno rynki, jak i przedsiębiorcy będą czekali na program gospodarczy nowej koalicji. Trudno bowiem spodziewać się, by przed wyborami któraś z partii głosiła niepopularne społecznie plany, zakładające np. zdecydowane cięcia wydatków.
- Nie udało nam się dotąd uzyskać wiedzy o programie jakiejkolwiek partii - twierdzi Zbigniew Żurek.
A właśnie wspólna wizja gospodarki nowej koalicji będzie na sobie skupiała uwagę rynku.
- Na razie jej nie ma. PO np. opowiada się za wejściem do strefy euro w 2009 r., a PiS mówi o 2020 r. Tymczasem od tego, kiedy wejdziemy do strefy, zależy tzw. gra na konwergencję i napływ inwestycji - uważa Maciej Reluga.
Papierek lakmusowy
Zbigniew Żurek liczy na to, że koalicjanci jednak się dogadają.
- Momentami będzie to godzenie wody z ogniem. Jednak taki związek wyzwala energię. Mam nadzieję, że pozytywną - twierdzi wiceprezes BCC.
Zdaniem Macieja Relugi, inwestorzy nie będą czuli się komfortowo, dopóki nie będzie planu dotyczącego konwergencji i budżetu. Nie znaczy to, że będą czekali bez końca. Kredyt zaufania może się wyczerpać do końca roku.
- Najpierw trzeba uchwalić budżet na przyszły rok, a w grudniu przedstawić Brukseli program konwergencji. Te dwa dokumenty będą dla rynków wykładnią, w którą stronę w reformowaniu finansów publicznych będzie chciał iść rząd - uważa ekonomista.
Bartosz Krzyżaniak