Znamy się na informatyce?

Rozmowa z prof. Januszem Filipiakiem prezesem spółki ComArch.

GP: Czy oglądał pan profesor mecze Wisły z Realem Madryt o awans do Champions League?

- Oczywiście. Dobrze, że Wisła nie wygrała, bo mielibyśmy zafałszowany obraz polskiej piłki. Jej poziom jest kiepski. Tu nie chodzi nawet o sam sport czy finanse, ale o działalność władz, sposób pracy klubów. Wiele z nich tkwi jeszcze w poprzednim systemie i to w sensie negatywnym.

GP: Nie bez kozery pytam o piłkę, bo pańska firma też jest dobra, ale trudno jej przebić się na rynku. Są tu takie firmy "galacticos", jak Prokom, z którym ciężko konkurować, zwłaszcza o zamówienia rządowe.

Reklama

- Nie zgadzam się. Rośniemy bardzo szybko, o czym świadczą wyniki uzyskane w I półroczu 2004 r. W porównaniu z ub.r. mamy wzrost przychodów o 53 proc. (ok. 135 mln zł), a zysk netto przekroczył 5,4 mln zł. Pozyskaliśmy nowe umowy o wartości 170 mln zł, z czego 40 mln zł to umowy eksportowe z dużymi międzynarodowymi firmami telekomunikacyjnymi. Eksport stanowi ponad 30 proc. przychodów firmy. Sprzedaż własnych technologii (oprogramowania i licencji) obejmuje już 1/3 przychodów. W kraju wygrywamy przetargi publiczne i wykonujemy wiele systemów dla państwa: dla resortu finansów, Ministerstwa Gospodarki czy Agencji Rynku Rolnego. Ostatnio udało nam się wygrać przetarg dla rządu czeskiego, na obsługę systemu Inspekcji Handlowej. Nie mam więc kompleksu wobec Prokomu. Bardzo dużych przetargów nie jest znów tak wiele. Jeden czy dwa, ale w przetargach średniej wielkości odnosimy zdecydowane sukcesy. Najlepszy dowód, że zatrudnienie w firmie wzrosło do 1330 osób.
Nauka polska ma te same problemy co nauka europejska. Nie ma odpowiedzialności. Są dotacje państwowe, które są po prostu wydawane. Nie ma ducha przedsiębiorczości i zdobywania środków. Jeżeli sam zdobywam środki, inaczej je wydaję.

GP: Jak pan widzi przyszłość branży informatycznej?

- W kraju szybko rośnie liczba ludzi znających się na systemach informatycznych. Klient jest świadomy, co zamawia, a my mu to dostarczamy. Problemem informatyki do niedawna było to, że nikt nie znał się na niej w odróżnieniu np. od biurowca, który jaki jest, każdy widzi. W przypadku informatyki nie było to takie proste. Przez to panował bałagan na rynku, który rozwijał się wolno. Obecnie w firmach, instytucjach, ministerstwach jest duża liczba osób, które znają się na informatyce. W tej chwili zamówienia publiczne z sektora prywatnego są bardzo dobrze wyspecyfikowane i klient dobrze wie, czego chce. Informatyka zaczęła być wreszcie tak przewidywalna jak budownictwo. Ja bardzo często porównuję informatykę do budownictwa: klient wie, że chce mieć budynek. Potem zleca projekt, ogłasza przetarg i wybiera wykonawcę. My mamy też Specyfikację Warunków Zamówienia i to jest coraz lepiej rozumiane w sektorze publicznym i prywatnym. To bardzo porządkuje rynek i eliminuje firmy, które działają nieuczciwie. To nam daje szanse rozwoju.

GP: Jest pan biznesmenem i naukowcem, który ukończył krakowską AGH i przez wiele lat tam pracował, bywał pan za granicą, np. w USA. Czy polskie uczelnie dobrze przygotowują kadry dla takich firm jak ComArch?

- Niedobrze. Tak było zawsze. Oczekiwania przemysłu są inne. Na przestrzeni ostatnich 10 lat jestem biorcą "produktu" uczelni. W tym roku zatrudnimy łącznie ok. 300 absolwentów wyższych uczelni. Od początku roku zatrudniliśmy 200 osób i jeszcze dojdzie kolejne 100. Przeglądam osobiście 7-8 tys. podań rocznie, czytam je w weekendy i rozmawiam z tymi ludźmi. Mapa dobrych absolwentów się zmienia. Nie chcę tworzyć jakiegoś rankingu, ale uczelnie państwowe wypuszczają lepiej przygotowanych niż szkoły prywatne Prowadzimy rekrutację w Krakowie, Poznaniu, Gdańsku i Wrocławiu oraz w Warszawie, gdzie mamy dobrą współpracę z Uniwersytetem Warszawskim. Nie mamy jakiegoś priorytetu dla Krakowa. Bierzemy tylko najlepszych.

GP: Kształcenie wysoko wykwalifikowanych kadr to jedno, a wykorzystanie potencjału nauki dla gospodarki to drugie. Jest to jeden z trudniejszych problemów Polski, odnoszący się wprost do jej cywilizacyjnego awansu.

- Jest źle i są tego dwa powody. Strumień środków publicznych na naukę jest bardzo mały, sięgający zaledwie 0,6 proc. PKB. Nasze uczelnie są biedne. Dlatego m.in. odszedłem z AGH. Nie ma sprzętu, płace są niskie. Pracownik, którego zatrudniam w ComArchu, na początek dostaje pensję 3 razy większą niż na uczelni. Siłą rzeczy musi być tam selekcja negatywna kadr. To trwa mniej więcej od 20 lat. Dlatego mamy lukę pokoleniową. Profesura się zestarzała i nie jest jej winą, że nie ma ciągłości. Trudno będzie to odtworzyć, tego się nie zrobi w ciągu roku.
Szansą natomiast mogą być fundusze strukturalne z Unii. Przyszła duża ilość środków na tzw. centra zaawansowanych technologii i my utworzyliśmy takie centrum wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim, Akademią Ekonomiczną w Poznaniu i AGH w Krakowie. Jesteśmy jednym z 19 centrów. Problem, że w tej chwili są pieniądze, ale nie ma pragmatyki działania. Czekamy na regulaminy i wytyczne. Mam nadzieję, że będą sensowne.

GP: Rysuje się więc możliwość efektywnej współpracy nauki z przemysłem, co jest piętą Achillesa Polski od lat. Natomiast świetnie zdaje to egzamin w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, które przodują w tej dziedzinie.

- ComArch działa zarówno w USA, jak i w Europie. Pracowałem w nauce amerykańskiej i europejskiej. Znam jej stan. Jest duża różnica. Uniwersytety w Stanach są prywatne, gdy w Europie uczelnie są państwowe. Dlatego władze uczelni amerykańskich są odpowiedzialne za wyniki kształcenia. Jest konkurencja, i to ostra. Jeżeli uniwersytet w USA nie pozyska pieniędzy, to nie ma studentów i się zamyka. Natomiast w Europie są dotacje i nie ma tej odpowiedzialności. Nic dziwnego, że w USA bardziej się starają.

GP: Po Sejmie krąży projekt ustawy o wspieraniu nauki polskiej.

- To są szczątkowe projekty, a nauka polska ma te same problemy co nauka europejska. Nie ma odpowiedzialności. Są dotacje państwowe, które są po prostu wydawane. Nie ma ducha przedsiębiorczości i zdobywania środków. Jeżeli sam zdobywam środki, to inaczej je wydaję. Uczelnie nie muszą konkurować poziomem. Mój syn studiuje w Stanach za niemałe pieniądze i jeśli tam przedmiot jest źle wykładany, to władze uczelni tłumaczą się przed nami i starają się błąd naprawić. Tutaj jest zaś totalny brak odpowiedzialności za wyniki prac naukowych, projekty badawcze. Projekty europejskie polegają na tym, żeby zdobyć pieniądze, ale niekoniecznie trzeba coś zrobić. Sprawa się kończy, gdy wniosek jest zakwalifikowany do finansowania. Potem nie ma rozliczeń. To jest nie tylko problem polski, ale i europejski. W Europie Zachodniej jest tylko trochę lepiej niż u nas, ale kłopoty są te same.

GP: Mamy ponad 250 instytutów badawczo-rozwojowych (IBR), ale są mało wydajne. Żyją głównie z wynajmu pomieszczeń różnym firmom i instytucjom.

- Tylko trzy-cztery IBR-y są naprawdę wydajne. Jednym z nich jest Instytut Logistyki i Magazynowania w Poznaniu. Ludzie tam pracujący nie czekają na środki państwowe, ale robią swoje. Zdecydowanym rozwiązaniem problemu IBR-ów jest ich prywatyzacja. Oddałabym wszystko za symboliczną złotówkę, oczywiście poza nieruchomościami. - Bierzcie, powołajcie spółkę i działajcie! - rzekłbym załodze. Nikt się na to nie zgodzi. Na przeszkodzie stoją nie tylko przepisy, ale także problemy mentalnościowe. Żaden urzędnik nie odda majątku za darmo, a i same jednostki nie chcą. Boją się tego jak ognia. Tam nie ma po prostu ludzi przedsiębiorczych. O ile uniwersytetów państwowych nie da się niczym zastąpić, i tu pomoc finansowa państwa oraz prace nad ustawodawstwem są konieczne, o tyle IBR-y należy spisać na straty i jak najszybciej się ich pozbyć. Tak zresztą myśli wielu ludzi.

GP: Nie boi się pan ryzyka, o czym świadczy przejęcie klubu Cracovia i zaangażowanie własnych środków.

- Klub, jak i majątek był w 100 proc. własnością miasta. Wnieśliśmy środki finansowe i na mocy porozumienia z władzami Krakowa mamy pełnię władzy. ComArch z ponad 48 proc. udziałów kontroluje radę nadzorczą oraz zarząd. Jako prezes traktuję klub jak firmę i w ten sposób nim zarządzam. Nie ma tu żadnej żądzy władzy, ale skoro dajemy pieniądze, to chcemy decydować o ich wykorzystaniu. Nie jesteśmy hutą ani kopalnią. Klub ma spory majątek, w tym 8 ha gruntów w dobrym punkcie miasta. Chcemy, żeby ten majątek pracował. Budżet klubu wynosi 11,5 mln zł i jest zrównoważony, z czego 4,5 mln zł daje ComArch, a resztę zarabia klub. Po 2 latach obecności widać, że idziemy w dobrym kierunku. Nie będziemy forsować szybkiego dotarcia do rozgrywek europejskich, ale na pewno nie spadniemy z ligi. W końcu Cracovia to nie tylko wizytówka firmy, ale także miasta, a że pomiędzy Wisłą i Cracovią toczy się od wielu lat święta wojna, to tylko dodaje emocji. One też są konieczne w biznesie.

Rozmawiał Zbigniew Żukowski

Gazeta Prawna
Dowiedz się więcej na temat: klub | Poznań | środki | dotacje | informatyka | majątek | problemy | prof | nauka | uczelnie | AGH | USA | firmy | Comarch | zamówienia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »