Banki wkrótce ujawnią fatalne wyniki
Banki będą dalej podnosić opłaty i prowizje. Według danych GUS na koniec czerwca, ich usługi podrożały aż o 39,3 proc. w porównaniu z czerwcem zeszłego roku.
- Spodziewam się, że dołek wyników będzie w III lub w IV kwartale. Zarówno pod względem kosztów ryzyka, jak też wyniku odsetkowego - mówi Interii Marta Czajkowska-Bałdyga, analityczka z Haitong Bank.
Po pięciu miesiącach tego roku zysk netto całego polskiego sektora bankowego wyniósł 3,4 mld zł i był niższy o 2,4 mld zł, czyli o 41,7 proc. od wyniku osiągniętego w okresie styczeń-maj 2019 roku - podała Komisja Nadzoru Finansowego. Ale koniec kwartału to zawsze w bankach wielkie sprzątanie - przegląd portfeli i tworzenie rezerw. Dlatego na koniec półrocza zobaczymy mocniejszy spadek zysków w porównaniu z I półroczem roku ubiegłego niż było to po pięciu miesiącach.
- Po wynikach II kwartału będziemy widzieć efekt pogłębienia się wcześniejszych tendencji, choć nie zobaczymy jeszcze w wynikach całości efektu obniżek stóp procentowych - mówi analityczka.
Na generalne porządki przyjdzie czas, kiedy skończą się moratoria czyli "wakacje kredytowe", które banki wprowadziły jeszcze w marcu, zaraz po wybuchu pandemii. Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA) przedłużył zasady stosowania moratoriów do końca września i banki będą z tego korzystać. Czerwiec był też dopiero pierwszym miesiącem, kiedy kumulacja stóp miał pełny wpływ na wynik odsetkowy.
- Ten będzie widać dopiero po III kwartale. W III kwartale będzie też bardziej jasne, czy moratoria kredytowe przyniosły skutek, i czy nie trzeba na kredyty objęte moratoriami zawiązywać dodatkowych rezerw, oraz jak będą się zachowywały kredyty po zdjęciu moratorium - dodaje Marta Czajkowska-Bałdyga.
Z czołówki polskich banków na razie wyniki ogłosiła grupa Millennium, której zysk w I półroczu spadł do 71,7 mln zł z 333,6 mln zł w ubiegłym roku czyli o prawie 80 proc. Stało się tak głownie dlatego, że bank utworzył w II kwartale 272,3 mln zł rezerw. To m.in. rezerwy na ryzyka związane z pandemią (prawie 70 mln zł w całym I półroczu).
Takie porządki - jak widać na razie tylko częściowe - będą na koniec czerwca robić wszystkie instytucje kredytowe. W skali całego sektora trudno spodziewać się strat, ale w niektórych bankach mogą się te z I kwartału pogłębić.
Po maju tego roku aż 10 z 30 działających w Polsce banków komercyjnych miało straty - policzyła KNF. Dodatkowo zanotowało je jeszcze sześć instytucji spółdzielczych. Głównym powodem były już teraz rezerwy i odpisy na złe kredyty w związku z pogorszeniem się sytuacji gospodarczej, które wyniosły po pięciu miesiącach 5,86 mld zł. To znacznie ponad 2 mld zł więcej niż w tym samym okresie zeszłego roku.
Skumulowane straty wszystkich banków, które je miały - po maju było to 333,3 mln zł - są na razie relatywnie niewielkie i grupa notujących je też nie jest jeszcze bardzo duża. Na razie odpowiada ona za 7,5 proc. aktywów sektora oraz 7,1 proc. wszystkich depozytów. Ale pogłębianie się strat w sektorze będzie już bardzo silnym sygnałem ostrzegawczym, bo depozyty zgromadzone w bankach ze stratami to już w sumie 92 mld zł. A z tego - prawdopodobnie - dwie trzecie to depozyty gwarantowane. Wartość ta przekracza kilkakrotnie fundusze Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Na razie za prawie dwie trzecie strat sektora odpowiadają dwie instytucje. Po I kwartale grupa Getin Noble Bank zwiększyła stratę do 177,2 mln zł, a jej współczynnik kapitałowy spadł do 8,8 proc. Idea Bank miał 31,6 mln zł straty i współczynnik wypłacalności 2,5 proc. Ostatnio KNF odrzuciła plan naprawy Idea Banku.
Na ujawnienie się pełnego obrazu ryzyka kredytowego poczekamy jeszcze kwartał, a może i dwa kwartały. III kwartał przyniesie dopiero pełny obraz skutków, jakie spowodowały trzy ostatnie obniżki - w marcu, kwietniu i w maju - głównej stopy o w sumie 140 punktów bazowych do 0,1 proc.
Do końca maja obniżki stóp spowodowały pogorszenie się przychodów z odsetek wszystkich polskich banków o zaledwie 0,6 mld zł. Koszty odsetek dzięki obniżkom oprocentowania depozytów spadły o ponad 1,2 mld zł.
Po pięciu miesiącach wynik odsetkowy polskiego sektora wzrósł o blisko 700 mln zł, czyli o prawie 3,4 proc. ale pogorszenie proporcji między kosztami i dochodami już się zaczęło.
Niewykluczone, że do klubu banków mających straty może dołączyć jedna lub dwie spośród większych instytucji i kilka mniejszych. Powodem w tym przypadku może być wysoki apetyt na ryzyko przed kryzysem oraz konieczność zwrotu klientom pieniędzy zgodnie z wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie prowizji od przedterminowo spłaconych kredytów (tzw. mały TSUE). Millennium na zwrot opłat zawiązał w II kwartale dodatkowo ponad 60 mln zł, choć tworzył je już wcześniej.
Kolejny powód wyższych rezerw to ryzyko prawne związane z kredytami we frankach. Po jesiennym orzeczeniu TSUE to ryzyko zwiększyło się i banki odkładają na nie coraz większe kwoty. Tylko Millennium zwiększył je w II kwartale rezerwy o dodatkowe 112,7 mln zł do 168 mln zł w I połowie tego roku.
Jeszcze kilka miesięcy temu eksperci doradzali bankom, żeby jak najszybciej poszukały ugody z frankowiczami. W taki sposób, żeby wyszły nawet na frankowych kredytach ze stratą, ale - z kontrolowaną stratą. Teraz sytuacja wymknęła się już całkiem spod kontroli i rezerwy mogą iść nie w dziesiątki milionów, ale w miliardy złotych. I tak przez wiele lat.
Jedno jest pewne - banki z zarządzania kryzysem "frankowym", a więc prawnym - nie zdały zupełnie egzaminu. Ale podobnie - cała klasa polityczna, która mogła ten problem rozwiązać - zgodnie z orzeczeniem TSUE - wprowadzając odpowiednie przepisy prawa. Tym bardziej, że widzieliśmy jak podobny "kryzys prawny" rozwijał się w wielu krajach już od 2009 roku. Mieliśmy też doświadczenia z własnego podwórka - opcje walutowe i polisolokaty - a pozwy frankowiczów napływały do sądów od wielu lat.
Teraz, gdy do zaszłości doszedł popandemiczny kryzys gospodarczy sytuacja banków przypomina tamę, która pękła już w kolejnym miejscu i do świadomości ekip ratunkowych przebija się fakt, że mają zbyt mało zasobów, by następne dziury załatać. To niestety jeszcze nie wszystkie dziury w tej tamie.
W ciągu roku od maja 2019 wartość bilansowa kredytów udzielonych przez banki wzrosła o 37 mld zł, ale od początku roku o zaledwie 6,5 mld zł - pokazują dane KNF. Trudno tu mówić o boomie kredytowym. Teraz, gdy mamy kryzys, problemy są zarówno po stronie popytu, jak podaży. Banki boją się zwiększać ryzyko kredytowe i same przykręcają kurek. Ale popytu na kredyt także nie ma. W Millennium wartość bilansowa kredytów zmniejszyła się w II kwartale o ponad 0,5 mld zł.
- Obawiam się o zmiany po stronie popytu na kredyty i po stronie podaży. Jeśli wolumeny nie zwolnią tak bardzo, jak spodziewamy się teraz, lub przyspieszą, może okazać się, że wyniki będą lepsze - mówi Marta Czajkowska-Bałdyga.
Ale na razie wzrostu wolumenów kredytowych nic nie zapowiada. Wartość kredytów brutto dla sektora niefinansowego w tylko w maju zmniejszyła się o 12,9 mld zł, przy czym największy udział spadku odnotowano w przypadku przedsiębiorstw, o 9,2 mld zł. Portfel brutto kredytów operacyjnych dla firm zmniejszył się o 8,3 mld zł, a inwestycyjnych o 0,1 mld zł. Okres odbudowy także nie wróży bankom większego popytu na kredyt dla firm. To oczywiście dobrze, że programy rządowe wsparły gospodarkę, ale jednocześnie wyparły potrzeby pożyczkowe przedsiębiorstw. Tak właśnie zadziałały "tarcze".
- To wyparło potrzeby podmiotów gospodarczych na najbliższe 2-3 lata, a konsekwencje będą dla banków (...) złożone - mówił prezes ING Banku Śląskiego Brunon Bartkiewicz podczas niedawnej dyskusji w ramach "Kwadransa z Europejskim Kongresem Finansowym".
- Ze strony korporacji w poprzednich latach nie było boomu kredytowego. Mieliśmy fundusze unijne, które wspierane były kredytami, ale część inwestycji przeprowadzona była środkami własnymi, ewentualnie emisją obligacji. Większym ubytkiem dla banków byłoby zatrzymanie akcji kredytowej po stronie kredytów detalicznych. W przypadku kredytów konsumpcyjnych mamy do czynienia z ograniczeniem maksymalnego oprocentowania, a to oznacza mniejsze korzyści dla banków - dodaje Marta Czajkowska-Bałdyga.
Co mogą zrobić banki w tej trudnej sytuacji, w której rezerwy mogą rosnąć w niemożliwej do przewidzenia wysokości, a złożona sytuacja gospodarcza zapowiada wyraźne spadki dochodów? Mogą ciąć koszty.
Millennium już zapowiedział, że chce je zmniejszyć o 10 proc., a o 17 proc. obniżyć nakłady inwestycyjne. W jaki sposób będzie ciął koszty? Chce zamknąć w tym roku co najmniej 110 oddziałów, podczas gdy planował zamknięcie 60. Prawdopodobnie o podobnych planach poinformują w tym tygodniu także inne banki.
Pandemia spowodowała, że duża część naszej aktywności przeniosła się do sieci. Banki bardzo liczyły na to, że będziemy już dalej tylko korzystać z bankowości internetowej, co pozwoli im zamykać kosztowne oddziały. Tak się jednak nie stało - znaczne rzesze klientów wracają do oddziałów. Marta Czajkowska-Bałdyga zwraca uwagę, że na zmniejszanie sieci mogą sobie pozwolić jeszcze niektóre duże instytucje, ale też powinny wykazać w tym sporą ostrożność.
- Na podwyżkę stóp nie ma co liczyć, a tylko część banków ma miejsce na znaczące cięcie kosztów. Większe banki komercyjne będą zapewne przeprowadzały przegląd i restrukturyzację bazy kosztowej. Jednak po lockdownie widzimy już, że klienci częściowo wracają do oddziałów, których - mimo przyspieszonej digitalizacji - nie da się wyeliminować zupełnie - mówi.
Banki będą dalej podnosić opłaty i prowizje. Według danych GUS na koniec czerwca, ich usługi podrożały aż o 39,3 proc. w porównaniu z czerwcem zeszłego roku. Choć inflacja nie ustępuje, z wszystkich towarów i usług wyszczególnianych przez GUS bardziej w ciągu roku wzrosły tylko opłaty za wywóz śmieci.
W dodatku nad sektorem bankowym, podobnie jak nad całą gospodarką wisi groźba "drugiej fali" pandemii. Czy wepchnie ona cały polski sektor w straty?
- Jeśli będzie druga fala epidemii, to sądzę, że jej makroekonomiczne skutki raczej nie będą aż tak ciężkie, jak w przypadku pierwszej fali. Spodziewam się raczej mniejszych obostrzeń i nie tak drastycznego lockdownu. Przy takich założeniach nie zakładam, żeby cały sektor miał w tym roku stratę - mówi Marta Czajkowska-Bałdyga.
Co to oznacza dla nas? Będzie znacznie drożej. Klienci tradycyjni będą stać w oddziałach w dużo dłuższych kolejkach, a za to będą jeszcze płacić. Klienci "cyfrowi" będą narzekać, że bankowość ta coraz gorzej działa.
Bo banki przez wiele lat wydawały gigantyczne pieniądze na informatyzację i na oswojenie klientów z bankowaniem w sieci. Teraz będą musiały gwałtownie zmniejszyć te inwestycje. Wiele projektów przez miesiące albo lata zostanie niedokończonych. To polski sektor może cofnąć w rozwoju.
Ale wszystko to jeszcze są nie najczarniejsze scenariusze. Upadłość, czy też konieczność ratowania nawet niewielkiej liczby dużych banków skończyłaby się gigantycznymi kosztami dla państwa, czyli dla nas, obywateli. Przed takim scenariuszem przestrzegali już sami bankowcy, którzy z reguły wystrzegają się snucia czarnych wizji.
Jacek Ramotowski