Barbórka na Atakamie
Atakama. Tysiące kilometrów kwadratowych piachu, kamieni i soli pokrywających północne Chile. Miejsce tak nieziemskie, że NASA testuje tu sprzęty przeznaczone do późniejszych misji na Marsa. Od wschodu ograniczają ją Andy, na zachodzie wbija się w Pacyfik. Jej wybrzeże usiane jest złowieszczo wrakami statków.
Prawdopodobnie to najstarsza pustynia na świecie i jedno z najbardziej suchych miejsc na Ziemi. W niektórych rejonach Atakamy od dziesiątków lat nie spadła nawet kropla deszczu. Jej serce nazywane jest przez klimatologów pustynią absolutną.
W okresie dyktatury Augusto Pinocheta powstawały tu obozy dla przeciwników politycznych. Pustynia była milczącym świadkiem licznych egzekucji i stała się masowym grobem ofiar reżimu. Jednak o ile łatwo ukryć tu dowody zbrodni, o tyle paradoksalnie trudno się ich pozbyć.
To właśnie tutaj znaleziono zmumifikowane ludzkie szczątki sprzed ponad 7 tys. lat.
Surowy, suchy klimat i wysoki stopień zasolenia to idealna mieszanka konserwująca. Nic dziwnego, że Atakama stała się mekką archeologów.
To jedno z najbardziej niegościnnych miejsc na Ziemi, skutecznie jednak wabi człowieka ukrytymi pod swą powierzchnią skarbami.
Kilometr po kilometrze ludzie przeczesują pustynię w poszukiwaniu miedzi, saletry, rudy żelaza, złota, srebra, ołowiu, uranu, kobaltu, czy soli kamiennej.
Surowce to bogactwo, a bogactwo kłuje w oczy - zwłaszcza sąsiadów. Nic więc dziwnego, że pod koniec XIX wieku pomiędzy Chile a Boliwią wybuchł spór o fragment Atakamy leżący pomiędzy 23. i 26. równoleżnikiem, zasobny w cenne złoża. Spór szybko przerodził się w wojnę, w którą wciągnięte zostało także Peru. Z tej batalii o surowce zwycięsko wyszło Chile.
Walka o cenną pustynię nie skończyła się jednak wraz z XIX wiekiem. Obecnie o koncesje na eksploatacje chilijskich złóż rywalizują wielkie koncerny, a Atakama niczym magnes przyciąga zagraniczny kapitał.
Dziś pośród jej piasków powiewa także polska flaga...
I trudno się temu dziwić. W końcu w gronie osób najbardziej zasłużonych dla rozwoju gospodarki i nauki Chile znajduje się Polak, Ignacy Domeyko. Ten XIX-wieczny uczony, w Polsce znany głównie jako członek Towarzystwa Filomatów i przyjaciel Adama Mickiewicza (uwieczniony przez poetę w "Dziadach" i "Panu Tadeuszu"), spędził w Chile ponad pół wieku.
Po upadku Powstania Listopadowego Domeyko udał się na emigrację - najpierw do Francji, a następnie do Chile, gdzie zbudował podwaliny górnictwa i metalurgii, prowadził badania geologiczne, geograficzne i antropologiczne, a także zreformował system edukacji. W uznaniu zasług przyznano mu honorowe obywatelstwo tego kraju.
Domeyko zmarł w 1889 r., w wieku 87 lat. W Chile ogłoszono wówczas żałobę narodową na cześć "gran sabio polaco" (wielkiego polskiego uczonego). Chilijczycy pamiętają o nim do dziś. W niemal każdym mieście znajduje się plac, ulica lub pasaż Ignacego Domeyki. Jego imieniem nazwano m.in. pasmo górskie, lodowiec, czy planetoidę.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Od 1 października 2014 r. Ignacy Domeyko jest również patronem kopalni Sierra Gorda w Chile, której współwłaścicielem i operatorem jest polski KGHM.
- Domeyko jechał do Chile na sześć lat, a został pięćdziesiąt. Chcemy być w tym kraju obecni co najmniej tak długo jak on - zapowiada prezes KGHM, Herbert Wirth.
Sierra Gorda stała się polskim przyczółkiem na Atakamie po tym, jak lubiński koncern kupił w 2012 r. kanadyjską firmę Quadra FNX. Dzięki temu, KGHM stał się firmą globalną i awansował w światowych rankingach - z miejsca szóstego na czwarte pod względem zasobów miedzi oraz z dziesiątego na ósme wśród największych producentów tego metalu.
Uruchomienie kopalni kosztowało KGHM i jego japońskiego partnera, Sumitomo, ponad 4 mld dolarów. To największa inwestycja zagraniczna w polskiej historii i czwarty pod względem wielkości miedziowy projekt górniczy na świecie.
W Sierra Gorda wydobycie miedzi, molibdenu i złota odbywa się na wysokości 1700 metrów i prowadzone jest metodą odkrywkową. Mniej fachowo: to dziura w ziemi, o docelowych wymiarach trzy na dwa i pół kilometra i głębokości około 900 metrów. Oznacza to, że zmieściłyby się w niej - postawione jeden na drugim - niemal cztery Pałace Kultury, a ruda wydobywana z tego złoża wypełniłaby blisko 80 Stadionów Narodowych.
Do załadunku i transportu urobku wykorzystuje się potężne maszyny. Na przykład koparki Bucyrus o wadze 1400 ton i wysokości 21 metrów. Złożenie takiego kolosa zajmuje blisko trzy miesiące. Koszt jednego to - bagatela - 30 mln dolarów.
Albo gigantyczne ciężarówki Komatsu z silnikami o mocy 3,3 tys. koni mechanicznych, bakami na 5 tysięcy litrów paliwa i ładowności ponad 300 ton. W cieniu ich potężnych kół można skryć się przed palącym słońcem. Taki wóz kosztuje "jedyne" 4-5 mln dolarów.
Wydarty pustyni urobek trafia do zakładu przeróbczego. Tam przechodzi proces kruszenia, mielenia, flotacji oraz suszenia, dzięki czemu powstaje cenny koncentrat miedzi, ładowany na wagony i transportowany przez pustynię do portów nad Oceanem Spokojnym. Sam zakład z daleka przypomina park rozrywki z wielkim rollercosterem. Całość zajmuje 85 hektarów, co odpowiada powierzchni stu boisk piłkarskich.
Od wszystkich tych liczb może zakręcić się w głowie!
A przecież każda inwestycja na Atakamie to nie tylko "kosmiczna" infrastruktura, ale także pracujący w ekstremalnych warunkach ludzie. W Sierra Gorda, w szczytowej fazie budowy kopalni, zatrudnionych było blisko 10 tysięcy osób. Obecnie jest tu około 1900 pracowników różnej narodowości: Chilijczycy, Polacy, Japończycy, Amerykanie, Kanadyjczycy, czy Peruwiańczycy. To ogromne wyzwanie, nie tylko logistyczne, ale także międzykulturowe.
Pod koniec 2011 r. w Sierra Gorda powstało obozowisko dla pracowników - małe "miasteczko", zabudowane dwupiętrowymi, kontenerowymi blokami - wyposażone w łazienki i bezprzewodowy internet. Już wkrótce na jego unowocześnienie zostanie wydanych kilka milionów dolarów.
- Osoby, które pracowały przy budowie kopalni mieszkały w czteroosobowych pokojach. Teraz większość z nich się wyprowadza, a na teren campu przyjeżdżają górnicy i operatorzy zakładu przeróbczego. Ich wymagania to: jeden człowiek - jeden pokój - mówi Piotr Kubiak, polski inżynier pracujący w Sierra Gorda.
W obozowisku zadbano także o aktywne wykorzystanie czasu wolnego. Pracownicy do wyboru mają klimatyzowaną siłownię z profesjonalnymi trenerami, a także trzy boiska piłkarskie, które w razie potrzeby można zmienić w korty tenisowe. Są plany, by w Sierra Gorda powstał również... basen.
Pewnie niejeden górnik po dwunastu godzinach pracy w duszącym pyle i bezlitosnym upale z ulgą zdejmie kombinezon, ciężkie buty, grube rękawice i kask z kapturem osłaniającym kark i wskoczy do basenu na środku pustyni.
Tym bardziej, że zatrudnieni w Sierra Gorda mogą tylko pomarzyć o relaksie przy oszronionym kuflu piwa, czy kieliszku chilijskiego wina. Na terenie całego kompleksu obowiązuje bowiem bezwzględna prohibicja. Jej złamanie oznacza zwolnienie z pracy. Wyszaleć można się dopiero po siedmio- lub czternastodniowej służbie, kiedy pracownicy na tydzień wracają do cywilizacji.
Na campie można za to smacznie zjeść. Nie od dziś wiadomo, że człowiek głodny, to człowiek zły. A chilijscy pracownicy, którzy stanowią zdecydowaną większość załogi, są bardzo wymagający, jeśli chodzi o jedzenie.
- Musieliśmy zmienić kontrakt na dostawcę posiłków, bo mieliśmy sygnały, że dotychczasowe nie są dobre. Dlatego zamiast spółki amerykańskiej, mamy teraz chilijską, która serwuje tradycyjne lokalne potrawy. W niedzielę w Polsce je się rosół, a tutaj mamy empanadas (rogaliki z farszem). Załoga jest zadowolona - zapewnia Kubiak.
Chilijczycy z Sierra Gorda mają jeszcze jedno - polskie marzenie.
- Przylecieli kiedyś do nas na Barbórkę i teraz nalegają, żeby zorganizować ją także w Sierra Gorda - śmieje się Anna Osadczuk z biura prasowego KGHM.
Jolanta Wasiluk