Bioton może wyjść przed Prokom
Na celowniku Biotonu są Rosja, Europa Zachodnia, Chiny i Indie. Możliwe, że w trzy, cztery lata producent insuliny zostanie numerem jeden grupy Prokom.
- "Puls Biznesu": Biotechnologie to był kaprys inwestora czy pęd za modą - jak w przypadku informatyki?
- Ryszard Krauze: Kiedy 18 lat temu zaczynałem inwestować w informatykę, nie uchodziła ona jeszcze za "modną". Pomysł był świeży i ryzykowny, ale wpisywał się w moją biznesową wizję i wydawał się możliwy do realizacji. W Polsce brakowało - i brakuje - kapitału. Na wykorzystanie czeka natomiast mnóstwo dobrych pomysłów, myśl techniczna, znakomicie wykształcona kadra - naukowcy, studenci... Stąd się wzięła informatyka. Z Biotonem - to już inna historia. W 1996 roku dr Edward Żukowski, szef Instytutu Biotechnologii i Antybiotyków zaintrygował mnie trochę przekornie: jest dobry projekt - powiedział - ale potrzeba dużo pieniędzy, no i gwarancji, że to wypali, nie ma żadnych. Po długich rozmowach uznałem: branża jest bardzo interesująca, a zespół polskich biotechnologów ? świetny. W interesach nie miewam kaprysów.
- Patriotyzm lokalny, a nie chęć zarobku?
- Wolę współpracować z polskimi naukowcami. Lepiej się z nimi czuję, lepiej ich rozumiem. Poza tym jeśli w biznesie można się oprzeć na naszych specjalistach, to po prostu trzeba tak robić. W Polsce żyjemy, tu powinniśmy płacić podatki. A dla polskiej nauki dobry projekt w kraju staje się dobrą okazją do zaprezentowania jej sporych możliwości.
- Jest Pan po prostu inwestorem plemiennym.
-Cała gospodarka na świecie jest plemienna: rządy chronią firmy narodowe, te firmy współpracują z instytutami naukowymi swego kraju... To logiczne. Identyfikuję się z takim systemem i taką filozofią myślenia o wspólnym interesie.
-Ale zrobił Pan chyba analizę, ile można na tym zarobić?
- Doktor Żukowski powiedział mi wtedy, że na początek trzeba wyłożyć 5 mln USD i że należy się liczyć z koniecznością podwojenia nakładów. Gwarancji zysku, jak już wspomniałem, nie dał żadnych. Ten wstępny budżet przekroczyliśmy czterokrotnie, ale wiedziałem, że wycofać się nie możemy. Na świecie działały tylko trzy, za to wielkie koncerny, produkujące insulinę ludzką i próba dołączenia do nich była ogromnym wyzwaniem. To mnie ostatecznie przekonało.
- Po co Panu teraz giełda? Emisja niewielka, a pieniądze na inwestycje Bioton już zgromadził. Na tym etapie można uzyskać kredyty łatwiej i taniej.
- Giełda jest instytucją weryfikującą przedsięwzięcie i sprawia, że spółka staje się przejrzysta. A to zapewnia zaufanie inwestorów i otwiera drogę do pozyskiwania kapitału na rozwój. A mówimy o bardzo dynamicznym rozwoju, bo tylko tak możemy zbudować pewną "masę krytyczną", która pozwoli spółce wytrzymać ostrą konkurencję. Możliwość zadłużenia się zawsze wchodzi w grę, ale jest ograniczona. I z tego powodu giełda też wydaje się bardziej korzystna.
- Będzie Pan ograniczał aktywność w Prokomie na rzecz biotechnologii?
- W pewnym momencie muszę poświęcić Biotonowi więcej czasu - mamy przecież plany ekspansji do wielu krajów świata. Ostatnia akwizycja Biotonu (kupno 24 proc. akcji singapurskiej firmy SciGen) daje nam prawo sprzedaży naszej insuliny prawie na całym rynku azjatyckim - m.in. w Chinach, Indiach, także w Australii, choć nie w Japonii.
- Dlaczego Bioton nie wchodzi na tamte rynki samodzielnie?
- Istotnym elementem do opracowania technologii produkcji Gensulin, czyli insuliny Biotonu, stała się konstrukcja genetyczna (tzw. szczep), pozyskana z amerykańskiej firmy biotechnologicznej BTG. Umowa licencyjna pozwalała Biotonowi na sprzedaż produktu na rynkach Europy Środkowej i Wschodniej - pod warunkiem, że uda się go nam wytworzyć na skalę przemysłową. Mając już własne wieloletnie doświadczenia, uczyniliśmy to po trzech latach. SciGen wykupił wcześniej licencję na rynki azjatyckie, ale - prawdopodobnie z uwagi na wielkość nakładów finansowych i złożoność procesu technologicznego - nie zrealizował projektu i wkutek tego zawarł z nami umowę o współpracy na "swoim terytorium". Należy podkreślić, że sam licencjodawca - firma BTG - nie zdecydował się na wdrożenie technologii produkcji insuliny w skali przemysłowej.
- Jak zabezpieczy Pan interesy w zagranicznych spółkach, w których Bioton ma mniejszościowe udziały?
- Poprzez umowy o współpracy i wyłączności dostaw. Drugi główny akcjonariusz w azjatyckiej spółce z naszym udziałem - SciTech - posiada, jak i my, 24 proc. akcji, a reszta należy do inwestorów na australijskiej giełdzie. Insulina, którą będziemy sprzedawać wspólnie, powstanie w Polsce. W całości. W przypadku naszej drugiej spółki zagranicznej - Bioton Wostok - w której mamy 38 proc. akcji, sytuacja będzie nieco inna. W Rosji stanie fabryka form gotowych, sporządzanych z substancji czynnej dostarczanej z Polski.
- Czy Bioton zdobył już niezbędne zezwolenia i rejestracje leku na rynek rosyjski? Zarząd informował, że jeszcze w tym roku liczy na zamówienia stamtąd warte 10 mln USD.
- Zarejestrowaliśmy już substancję czynną, a proces rejestracji formy gotowej wydaje się bardzo zaawansowany. W drugiej połowie tego roku chcemy wystartować w przetargach na dostawę insuliny.
- Jaka część przychodów spółki przypadnie na eksport?
- Chcemy zdobyć jak największą część polskiego rynku, ale jest on przecież ograniczony. Dynamiczny rozwój firmy możliwy będzie przede wszystkim dzięki sukcesowi sprzedaży na rynkach zagranicznych, co pozostaje stałym celem Biotonu. Globalny rynek insuliny jest wart około 5 mld USD. Interesuje nas zdobycie co najmniej jego 5 proc. (czyli osiągnięcie sprzedaży na poziomie 250 mln USD) w ciągu kilku lat. A to niełatwe. Światową sprzedaż kontroluje dwóch głównych graczy: NovoNordisk i Eli Lilly. Jest jeszcze Aventis, który najsilniejszą pozycję zdobył w Niemczech i Francji. Po Biotonie produkcję ludzkiej insuliny rozpoczęły także trzy firmy azjatyckie: chińska Dongbao i dwie indyjskie - Wock Hart oraz Biocom.
- Czy na dużym i atrakcyjnym azjatyckim rynku można wygrać z tamtejszymi konkurentami?
- Na razie większość sprzedawanej w Azji insuliny to produkt pochodzenia zwierzęcego, ale szacuje się, że najpóźniej w ciągu pięciu lat 60 proc. insuliny zwierzęcej w Chinach zastąpi insulina ludzka. Produkcja takich ilości przekracza możliwości firmy Dongbao. Tu również widzimy dla siebie szansę. Chcemy sprzedawać naszą insulinę także poza Azją - zamierzamy zawierać umowy produkcyjne i dystrybucyjne z firmami, mającymi dobre rozpoznanie danego regionu. Bioton jest jeszcze za mało znany, aby próbować od razu promować własny szyld. Teraz chodzi o to, by przez lokalnego partnera do lekarza i pacjenta umiejętnie dotarła najważniejsza informacja - o wysokiej jakości naszego leku.
- Na czym polegałaby ta współpraca?
- Podpisaliśmy kontrakt z firmą Diosynth - trzecią, której BTG wiele lat temu sprzedała licencję na insulinę. Diosynth dopiero w 2004 roku wdrożył produkcję swego produktu - samej substancji czynnej... Porozumienie zakłada, że - wykorzystując dostarczoną przez naszego partnera substancję - staniemy się producentem form gotowych na rynki Europy Zachodniej. Trzecia firma w tym sojuszu zajmie się rejestracją centralną leku w Londynie i marketingiem w całej Unii Europejskiej. Ale za produkt finalny odpowiedzialny jest jednak Bioton.
- Planuje Pan wykup udziałów także w którejś ze spółek działających na rynkach zachodnich?
- Na razie nie. Z partnerem z Singapuru poważnie analizujemy sektor dystrybucji w Stanach Zjednoczonych, bo w tym kraju lokalna dystrybucja ma ogromne znaczenie podczas wprowadzania leku na rynek. Ale mowa jest raczej o ścisłej współpracy.
- Przejął się Pan zapowiedziami Polfy Tarchomin, która zamierza wprowadzić na krajowy rynek swoją insulinę? Czy ich lek może wpłynąć na realizację prognoz wyników finansowych Biotonu?
- Nasze szacunki oparto na analizie, uwzględniającej pozycję i możliwości dwóch największych firm światowych. Wiemy, jak trudno zdobywa się rynek diabetologiczny w Polsce i jak długo to trwa... Wejście nowego gracza, jakim ma być Tarchomin, nie wydaje się dla nas tak istotne, jak obecność zagranicznych koncernów.
- Bioton od dawna pracuje nad nowymi lekami. Jakie to preparaty?
- Wartość sprzedaży trzech produktów, którymi się zajmujemy, ocenia się na świecie na 5 mld USD. Chcielibyśmy w kilka lat zdobyć 10 proc. tego rynku. Liczę, że wstępną produkcję pierwszego z owych leków - na wirusowe zapalenie wątroby typu B - uruchomimy za 6-9 miesięcy. Najbardziej interesujące rynki na naszym celowniku to Azja i obie Ameryki. Z zagranicznym partnerem - silną firmą dystrybucyjną - rozpoczęliśmy już rejestrację leku na rynku europejskim.
- Wzrost sprzedaży insuliny w kraju i w eksporcie, produkcja nowych leków - wszystko to wymaga kolosalnych zdolności produkcyjnych.
- Tak. Decyzje o inwestycjach wkrótce zapadną. Pewne jest jednak, że centrum produkcyjne pozostanie w Polsce. Nawet jeśli gdzie indziej będziemy lek konfekcjonować, to właśnie u nas produkować będziemy substancję czynną. W pierwszej kolejności rozbudujemy fabrykę w Macierzyszu. Przygotujemy zakład do wielkości produkcji, którą osiągniemy za dwa lata, a to - przy uwzględnieniu leków będących w trakcie opracowania - oznacza co najmniej czterokrotne zwiększenie mocy produkcyjnych: wydamy kilkadziesiąt milionów złotych. Do tego dojdą wydatki na badania i rozwój. Też kilkadziesiąt milionów.
- Produkcja antybiotyków zeszła w Biotonie na boczny tor?
- Rozpoczynając produkcję insuliny, weszliśmy do I ligi w branży. Do biotechnologii przywiązujemy szczególną wagę, bo to najbardziej atrakcyjny kierunek w przemyśle farmaceutycznym. Antybiotyki zaś - tradycyjny sektor produkcji Biotonu - cechują się znacznie mniejszym potencjałem wzrostu. Nasza strategia dla tego segmentu opiera się przede wszystkim na utrzymaniu pozycji - przez tworzenie nowych form istniejących antybiotyków i rejestrację kilku nowych.
- Jakie będzie miejsce Biotonu w grupie Prokomu za kilka lat?
- Bioton to teraz pozycja nr 2 w grupie - po projektach informatycznych. Ale drzemiące w Biotonie szanse mogą sprawić, że za trzy, cztery lata ten projekt może stać się naszym najważniejszym przedsięwzięciem.
Rozmawiała Katarzyna Kozińska