Debiuty nie ożywiły giełdy
Od początku roku na giełdzie pojawiło się 11 spółek. Ich debiut nie oznaczał istotnej zmiany struktury warszawskiego parkietu. Kapitalizacja - dzięki tym firmom - zwiększyła się o 1,9%, natomiast dzienna wartość obrotu podniosła się przeciętnie o kilkanaście milionów złotych.
W największym stopniu na te dane ma wpływ GTC. Te papiery generują 40% obrotów w grupie tegorocznych debiutantów. Jednocześnie kapitalizacja tej firmy stanowi ponad 60% grona debiutantów. W sumie liczba spółek na giełdzie zwiększyła się od początku roku o ponad 5%.
Obroty powiązane z kursem
Patrząc na te dane, można z pewnym optymizmem czekać na drugą połowę roku. Gdyby na rynku pojawiło się, tak jak wynika z dotychczasowych deklaracji, tyle samo firm, płynność warszawskiego parkietu poprawiłaby się - może nie znacząco, ale odczuwalnie.
Musimy jednak wziąć pod uwagę, że taka statystyka nie w pełni oddaje rzeczywistą sytuację. Obliczenia uwzględniają przeciętne obroty papierami tegorocznych debiutantów - część z nich jest notowana zaledwie kilkanaście sesji, część kilkadziesiąt. W pierwszym przypadku średnia jest mniej wiarygodna. Bardziej zniekształcają ją obroty z pierwszych dni notowań, kiedy zazwyczaj właściciela zmienia bardzo duża liczba akcji. Wynika to z tego, że na rynku jest spora grupa inwestorów, którzy swoją strategię opierają na uczestnictwie w ofertach publicznych. Po debiucie na giełdzie bardzo szybko realizują zyski i często zaczynają się rozglądać za następną inwestycją na rynku pierwotnym. Takie działanie uzasadniają statystyki odnoszące się do przeszłości - pokazują, że sprzedając akcje na pierwszej sesji, można zarobić. Potwierdza się to w tym roku. Tylko dwa debiuty wypadły poniżej ceny z oferty publicznej.
Jednocześnie - z upływem czasu - obroty nowymi spółkami spadają. Taka tendencja jest wyraźniejsza, jeśli towarzyszy jej spadek kursu. Dobrze to obrazuje przykład Betacomu. W drugim i trzecim tygodniu notowań giełdowych właściciela zmieniło odpowiednio ponad 41 tys. i blisko 32 tys. walorów. Przez pierwsze trzy tygodnie czerwca było to po ok. 5 tys. papierów. Również w przypadku Plast-Boksu obserwujemy stopniowy spadek zainteresowania inwestorów tymi akcjami. Tygodniowa średnia obrotów w czerwcu ustanowiła nowe minimum. Jego potwierdzeniem była poniedziałkowa sesja, na której właściciela zmieniło zaledwie 10 akcji. Jednocześnie można zauważyć, że obroty utrzymują się na dobrym poziomie, gdy kurs debiutantów idzie w górę. To przyciąga nowych inwestorów i podtrzymuje zainteresowanie walorami.
Mało dla małych
Taka sytuacja jest po części wynikiem niewielkiej kapitalizacji większości debiutujących na parkiecie przedsiębiorstw. W ponad połowie przypadków ich wartość rynkowa nie przekracza 100 mln zł. Trudno więc spodziewać się, by mogły one znacząco poprawiać płynność naszej giełdy. Jednocześnie spółki większość emisji kierują do inwestorów instytucjonalnych. Ci z reguły mają dłuższy horyzont inwestycyjny niż drobi gracze. Trzymają więc papiery w portfelu, aż akcje staną się wyraźnie przewartościowane, ewentualnie gdy okaże się, że decyzja o ich zakupie była nietrafna.
Większość nowych firm pojawiła się na rynku w momencie, gdy koniunktura już nieco siadła. Od początku roku giełda pozostaje w zasadzie w trendzie horyzontalnym. Towarzyszy temu obniżająca się stopniowo w ostatnich trzech miesiącach aktywność inwestorów. W tym miesiącu marazm dodatkowo nasilił się. To również w jakimś stopniu zaciemnia prawdziwe oblicze i znaczenie dla rynku tegorocznych debiutantów.
Komentarz
Nie ma wątpliwości, że z wyraźnego ożywienia rynku pierwotnego należy się cieszyć. Nie zmienia to jednak faktu, że na giełdzie pieniędzy szukają głównie niewielkie spółki. O ile mają szanse korzystnie oddziaływać na rynek w przypadku dalszego rozwoju, o tyle ich możliwości poprawienia płynności giełdy są niewielkie. Zdecydowanie więcej mogłaby zrobić prywatyzacja spółek pozostających w rękach Skarbu Państwa.