Fed podąży śladem Bank of Japan?
Początkowo dzisiejszy handel na europejskich parkietach toczył się dość niemrawo. Nieco ożywienia wniosła informacja o większym niż się spodziewano wzroście wskaźnika aktywności w europejskich usługach, stonowana wkrótce przez rozczarowujący spadek sprzedaży detalicznej.
Europejczycy samodzielnie nie byli skłonni mocniej zareagować na decyzję japońskiego banku centralnego o obniżeniu stóp procentowych i zapowiedzi wstrzyknięcia w tamtejszą gospodarkę kolejnych 60 mld dolarów. Ta decyzja rozpaliła jednak wyobraźnię budzących się inwestorów amerykańskich.
Stało się dla nich niemal pewne, że wkrótce Fed postąpi podobnie. Stóp obniżyć już wprawdzie nie może, ale dolarów na wspomaganie inflacji mu nie zabraknie. Gdy okazało się na dodatek, że wskaźnik aktywności gospodarczej w amerykańskich usługach wzrósł mocniej, niż się spodziewano i wyniósł 53,2 punktu, byki miały otwarte pole do popisu. Wskaźniki na Wall Street rosły po tej informacji o ponad 1 proc.
Dzisiejsza sesja na warszawskim parkiecie zaczęła się od niewielkiego spadku głównych indeksów, korygujących ich poniedziałkową siłę i reagujących w ten sposób na kiepskie zakończenie wczorajszego handlu na Wall Street. WIG20 tracił na otwarciu prawie 0,6 proc. a WIG zniżkował o niemal 0,4 proc. Na niewielkim plusie był jedynie wskaźnik najmniejszych spółek. Jeszcze w trakcie pierwszej godziny notowań WIG20 zdobył się na zryw, w wyniku którego poprawił swój wczorajszy rekord i zbliżył się do 2640 punktów.
Później jednak znów opadł z sił i przebywał przez większą część dnia nieznacznie pod kreską. Rano akcje Pekao, wczorajszego lidera wzrostów, zniżkowały o niemal 1,5 proc. Po około 1 proc. spadały też papiery PKO i PZU. Dziś rolę pozytywnego bohatera przejęły walory KGHM. Po niewielkim porannym spadku, w południe zyskiwały 1,8 proc. a później zwiększyły skalę zwyżki do 4 proc., powtarzając wczorajszy scenariusz zmian walorów Pekao. Wczesnym popołudniem wystrzał kontraktów na amerykańskie indeksy nadał nowej dynamiki naszemu rynkowi.
Indeks największych spółek dotarł do 2670 punktów, z marudera europejskich parkietów awansując do grona jego liderów. Ostatecznie zyskał 1,26 proc., WIG wzrósł o 0,78 proc. a sWIG80 o 0,18 proc. Jedynie wskaźnik średnich spółek zniżkował o symboliczne 0,05 proc. Obroty wyniosły nieco ponad 1,8 mld zł.
Po sześciu sesjach utrzymywania się powyżej 1140 punktów, w poniedziałek S&P500 zszedł niżej, zaliczając nieco większy, sięgający 0,8 proc. spadek. Przez moment zniżka przekraczała 1,2 proc. a wskaźnik zbliżył się do 1130 punktów. Wystąpienie głębszej korekty, która rynkowi "się należy" po wrześniowym rajdzie i kilkusesyjnym "marudzeniu" w okolicy szczytów, zależeć będzie od informacji płynących z gospodarki oraz natężenie nadziei na dodruk pieniędzy przez Fed.
Te pierwsze wciąż są niejednoznaczne, te drugie zapewne wzrosną po dzisiejszej decyzji Bank of Japan.
Japońscy inwestorzy mieli się z czego cieszyć, bowiem tamtejszy bank centralny nie tylko obniżył i tak już ledwie dostrzegalne stopy procentowe, to jeszcze zdecydował o rzuceniu na rynek 60 mld dolarów. Nic dziwnego, że Nikkei skoczył o prawie 1,5 proc., przerywając trwającą od dwóch tygodni tendencję spadkową. Pytanie tylko, na jak długo starczy mu tej "monetarnej" pary. Sądząc po zachowaniu jena, chyba na niezbyt długo. Na pozostałych azjatyckich parkietach nastroje były mieszane a zmiany wartości indeksów niewielkie. W Hong Kongu zwyżka sięgała niespełna 0,1 proc. a na Tajwanie wskaźnik stracił 0,55 proc.
Handel na głównych parkietach europejskich rozpoczął się w okolicach poniedziałkowego zamknięcia. Pierwsza godzina upłynęła pod znakiem niezdecydowanych wahań. Później nastroje poprawił lepszy niż oczekiwano odczyt wskaźnika aktywności w usługach strefy euro. W godzinę później ten efekt został zniwelowany niemal w całości przez informację o spadku sprzedaży detalicznej o 0,4 proc., podczas gdy oczekiwano jej niewielkiej zwyżki.
W efekcie zmiany indeksów nie były zbyt wielkie, a korzystnie wyróżniał się jedynie paryski CAC40, który zwyżkował przez moment nawet o 1,2 proc. Wczesnym popołudniem zredukował jednak skalę zwyżki o połowę, we Frankfurcie wskaźnik ledwie utrzymywał się nad kreską a w Londynie zyskiwał o 0,2 proc. Europejskimi liderami, podobnie jak w poniedziałek, były Ateny i Istambuł, gdzie notowano wzrosty przekraczające momentami 1,5 proc.
W naszym regionie na niewielkim plusie był tylko moskiewski RTS. Liderem spadków była Sofia, gdzie indeks tracił ponad 2 proc. "Spokój" na europejskich rynkach "zmącił" wzrost amerykańskich kontraktów. Nastroje radykalnie się poprawiły i indeksy poszły w górę. Tuż po godzinie 16.00 CAC40 zyskiwał ponad 2 proc., DAX rósł o 1,2 proc. a FTSE zwiększał swoją wartość o 0,8 proc.
Poniedziałkowe osłabienie wspólnej waluty, kontynuowane jeszcze dziś rano, zakończyło się gwałtownym skokiem jej kursu, który około południa powrócił w okolice 1,38 dolara. Można ten ruch tłumaczyć choć w części dobrymi informacjami o poprawie aktywności w europejskich usługach. Częściowo, bowiem głównym powodem było raczej "globalne" osłabienie dolara wobec większości walut. Kolejny rekord siły pobił frank, któremu niewiele brakuje do osiągnięcia poziomu z wczesnej wiosny 2008 r. Na kupno dolara wystarczyło dziś zaledwie 0,966 franka.
Wydarzeniem kształtującym dziś nastroje na rynku była jednak decyzja japońskiego banku centralnego o obniżeniu stopy procentowej do poziomu od 0 do 0,1 proc. i uruchomieniu skupu papierów dłużnych za 60 mld dolarów. Reakcja inwestorów była dość zaskakująca. Początkowo wszystko szło zgodnie z logiką, czyli jen gwałtownie się osłabił. Za dolara przez moment trzeba było płacić prawie 84 jeny. Równie szybko i gwałtownie notowania "samuraja" powróciły do poziomu niewiele ponad 83 jenów za dolara. Jak widać niełatwo jest osłabić japońską walutę.
Wydarzenia na światowym rynku nie pozostały bez echa u nas. Dolar początkowo zdrożał, przekraczając nieznacznie poziom 2,9 zł, szybko jednak spuścił z tonu i około południa można było go kupić po 2,88 zł. Podobny scenariusz miał miejsce w przypadku euro. Jego kurs po porannym wzroście do 3,98 zł w południe spadł do niecałych 3,86 zł. Frank, mimo swej rekordowej siły wobec dolara, nie zdołał przebić bariery 3 zł, choć rano bardzo się do niej zbliżył. Po południu "szwajcara" wyceniano na 2,975 zł. Pod koniec dnia złoty zdołał jeszcze nieco się umocnić, zyskując wobec głównych walut po około groszu.
Wczoraj mocni, dziś kapryśni, tak można określić stan nastrojów inwestorów operujących na warszawskim parkiecie w ostatnich dniach. We wtorek początkowo nie mieli już chęci podążać za liderami z Aten i Stambułu, ale przez większą część dnia towarzyszyli europejskim maruderom, wywodzącym się z naszego regionu. Indeksy spadały do spółki z Budapesztem, Rygą, Tallinem, Sofią i Pragą. Zagraniczny kapitał wrzucił nas na chwilę do innego "worka".
Po południu zreflektował się jednak i wskaźniki wystrzeliły w górę, notując nowe rekordy, trwającej od lutego ubiegłego roku tendencji wzrostowej. Widać więc znów, jak bardzo zależni jesteśmy od Wall Street i jak Wall Street zależna jest od nadziei związanych z dodrukiem pieniędzy przez Fed. Nadzieje te zostały wzmocnione przez Bank of Japan. Wszyscy liczą, że amerykański bank centralny podąży tym śladem.
Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance