Giełdy przytłoczone potężną dawką pesymizmu
Spadkowe zakończenie poniedziałkowej sesji w Stanach Zjednoczonych, narastający konflikt w Korei, włoskie kłopoty budżetowe, problemy banków w Hiszpanii - to aż nadmiar negatywnych impulsów dla rynków akcji. Nic więc dziwnego, że na giełdach w Azji i Europie nastroje były wręcz fatalne. Także kontrakty na amerykańskie indeksy nie wróżyły niczego dobrego, a początek sesji na Wall Street te nastroje tylko przypieczętował.
Wobec natłoku negatywnych informacji, początek notowań na warszawskim parkiecie był zdecydowanie niepomyślny dla posiadaczy akcji. Indeks największych spółek tracił na otwarciu niemal 2,4 proc., a WIG zniżkował o 1,9 proc. Nieznacznie lepiej radziły sobie wskaźniki małych i średnich firm, spadające po około 1 proc. Próby obrony rynku przed przeceną były niezbyt udane. W pierwszej fazie sesji najmocniej traciły największe spółki naszego parkietu. Po ponad 3 proc. zniżkowały walory Pekao, PKN Orlen i KGHM. Nieznacznie tylko ustępowały im papiery Lotosu i PKO. Większej przecenie nie oparły się także akcje PZU, które zniżkowały momentami o ponad 2 proc. Byki ani przez moment nie były w stanie przejąć inicjatywy. Skala spadków utrzymywała się na tym samym poziomie przez większą część dnia. W przypadku PZU znacznie się zwiększyła, sięgając 3,7 proc. Wyjątkową odporność wykazywały jedynie papiery Telekomunikacji Polskiej, które
w najgorszym momencie traciły "zaledwie" 1,8 proc., a w końcówce notowań znalazły się nawet nieznacznie nad kreską. Ostatecznie WIG20 stracił 2,44 proc., indeks szerokiego rynku zniżkował o nieco ponad 2 proc., mWIG40 spadł o 0,88 proc., a sWIG80 o 1,73 proc. Obroty na rynku akcji wyniosły niecałe 1,5 mld zł.
Piątkowa próba "wykreowania" poważniejszego odreagowania po ostatniej fali spadków okazała się przedwczesna. Byki wciąż nie mają na to dostatecznej siły, a podaż jest konsekwentna. Nawet dobre informacje nie motywują do zakupów akcji. Rynek zasypywany jest wciąż tymi nie najlepszymi, choć i bez nich obaw nie brakuje. Dow Jones stracił w poniedziałek 1,24 proc. Jeszcze jedna zniżka może go posłać poniżej poziomu 10 tys. punktów. S&P500 zniżkował o 1,3 proc. i tylko przez moment starał się wyjść nad kreskę. Ostatnie godziny handlu pozbawiły posiadaczy akcji wszelkich złudzeń.
Sytuację na giełdach azjatyckich zdeterminowały informacje o konflikcie między Koreą Północną i Południową, który zaczyna przybierać bardzo ostrą formę. Koreański Kospi spadł o 2,75 proc., jednak znacznie bardziej nerwowo reagowały pozostałe parkiety regionu. Po ponad 3 proc. zniżkowały indeksy w Tokio, Hong Kongu, Szanghaju i na Tajwanie. Te spadki pogarszają i tak już fatalną sytuację większości azjatyckich giełd. Jeśli koreański konflikt nie zakończy się szybko, trudno liczyć choćby na krótkotrwałe odreagowanie.
Na głównych giełdach europejskich sesja rozpoczęła się od dużych spadków. Paryski CAC40 tracił ponad 3 proc., a DAX i FTSE zniżkowały po około 2,5 proc. W kolejnych godzinach handlu sytuacja wcale się nie poprawiała. Powodów do zmartwień inwestorom nie brakowało. W Atenach i Madrycie wskaźniki spadały po 3,5 proc. Aż 4 proc. tracił moskiewski RTS. Rumuński BET zniżkował dramatycznie aż o ponad 10 proc. Byki nie miały żadnych szans na obronę. Około południa indeks w Paryżu tracił ponad 5 proc.,
o prawie 3,5 proc. zniżkowały niemiecki DAX i brytyjski FTSE. Pod koniec dnia skala spadku w Paryżu i Londynie została zredukowania do około 3 proc., a we Frankfurcie
do 2,65 proc.
Początek tygodnia przyniósł powrót do spadkowej tendencji wspólnej waluty.
W poniedziałek kurs euro spadł o 2 centy, kończąc dzień na poziomie nieco ponad 1,23 dolara. We wtorek przed południem strata powiększyła się o kolejnego centa i kurs zbliżył się niebezpiecznie do poziomu 1,22 dolara. Sytuacja jest więc dla wspólnej waluty mocno niekorzystna, zarówno z punktu widzenia analizy technicznej, jak i zagrożeń fundamentalnych, których wciąż nie brakuje. Obawa przed konfliktem koreańskim zdecydowanie premiuje dolara, a kłopoty budżetowe Włoch jeszcze dolewają oliwy do przygaszonego nieco "greckiego ognia". Jeśli obie te kwestie nie okażą się zbyt groźne, można liczyć na wahania kursu euro w przedziale 1,214-1,244 dolara.
Kolejne zawirowania na światowym rynku przyniosły cios naszej walucie. Dolar drożał dziś przed południem aż o 3 proc. Za zielonego trzeba było płacić niemal 3,4 zł, o prawie 11 groszy więcej niż w poniedziałek wieczorem. Niewiele już brakuje do pokonania niedawnego szczytu na poziomie 3,41 zł. Nieco mniej stracił złoty wobec euro, jednak i tu sytuacja robi się poważna. Kurs wspólnej waluty dotarł dziś przed południem do 4,15 zł i zbliża się do poziomu, w którym można spodziewać się interwencji Ministerstwa Finansów w celu przeciwdziałania nadmiernemu osłabieniu się naszej waluty. Poprzednio taki ruch został dokonany w okolicach 4,2 zł za euro. Z 2,85 do 2,92 zł, a więc aż o 7 groszy, czyli o 2,4 proc. podrożał frank. To zła wiadomość dla zadłużonych w tej walucie. Wysokość raty znów wzrośnie.
Choć o definitywnym zakończeniu trwającego od wiosny ubiegłego roku trendu wzrostowego wciąż jeszcze nie można mówić, to skala spadkowej korekty zaczyna przybierać coraz bardziej poważne rozmiary. Test dołków z lutego br. wydaje się w tej sytuacji nieunikniony. Od zachowania się indeksów w jego okolicach zależeć będą dalsze losy giełdowej koniunktury. Ilość negatywnych impulsów napływających na rynek jest tak duża, że trudno liczyć na więcej niż tylko chwilowe odreagowanie.
Roman Przasnyski