Kwitnie nielegalny handel w sieci
Rafineria Gdańska, PZU, Elektrownia Rybnik - mimo że nie notowane na GPW, kupno ich akcji poprzez Internet nie stanowi większego problemu. W dodatku handel odbywa się bez prowizji. Sprzedaż w taki sposób walorów bez dopuszczenia do publicznego obrotu to przestępstwo - kara za to może wynosić nawet do dwóch lat oraz 1 mln zł grzywny.
Najczęstszym przypadkiem oferowania akcji spółki nie dopuszczonej do obrotu jest sprzedaż pracowniczych walorów PZU. Nie są to jedyne oferty. W internecie można też kupić papiery Rafinerii Gdańsk i Elektrowni Rybnik. Na sprzedaż wystawia się również pakiety mniejszych przedsiębiorstw, jak jednej z polskich cukrowni czy zakładu Wizów z Bolesławca.
Przypadki można mnożyć, bowiem jest wiele firm, w których zostały wydane 15-proc. pakiety akcji pracowniczych - a to na nich zawierane są transakcje. Czasami oferty są bardzo konkretne. - 100 zł za 1 akcję netto, a mam ich prawie 500 - powiedział nam jeden z ogłaszających się ze sprzedażą Rafinerii Gdańsk. W ten sposób wycenił rafinerię na około 800 mln zł. (PKN ORLEN jest wart na rynku 10 razy więcej). Inny oferujący wycenił 1 walor Elektrowni Rybnik na 8,5 USD, a do sprzedania miał ponad 4 tys. papierów (cena więc była zbliżona do tej, jaką dostał Skarb Państwa od inwestora strategicznego firmy, konsorcjum EDF i EnBV, który z kolei, jak wynika z nieoficjalnych wiadomości - oferuje pracownikom ok. 7 USD).
Z kolei cena akcji PZU oscylowała wokół 80 zł, ale jest do negocjacji.
Ich sprzedaż w sieci zgodnie z ustawą o publicznym obrocie papierami wartościowymi jest przestępstwem. - Oczywiście, należy rozróżnić sytuację, w której przedmiotem oferty są akcje nie notowane na GPW, ale dopuszczone do publicznego obrotu (np. akcje imienne) od sytuacji, w której oferowane są akcje nie dopuszczone do publicznego obrotu. Pierwszy z tych przypadków nie jest zakazany, drugi tak - tłumaczy Andrzej Mikosz, prawnik z Kancelarii Weil, Gotshal & Manges.
W przypadku, gdy do prokuratury wpłynie zawiadomienie o sprzedaży akcji nie dopuszczonych do obrotu w trybie, który można uznać za publiczny, ta ostatnia może sformułować oskarżenie. Za taki czyn grozi nawet do dwóch lat więzienia. - Karanie za takie czyny jest konieczne. Większość inwestorów wie o takiej regulacji. Akty oskarżenia wpływają przeciwko osobom, które nie mają pojęcia o takich regulacjach, ale absolutnie nie oznacza to, że są one błędne. Bez karania za publiczne oferowanie nie dopuszczonych do obrotu akcji na rynku zapanowałby chaos - dodaje Andrzej Mikosz.
Informacja o ofercie sprzedaży walorów zamieszczona w internecie jest de facto ofertą publiczną, bowiem praktycznie dostęp do niej ma ponad 300 osób. - W spółce, której mam akcje, poinformowano mnie, że nie ma przeszkód, abym sprzedawała je w taki sposób. Jedynym problemem, o jakim mi powiedziano, był zakaz ich zbywania przez 3 lata od przydziału - powiedziała PARKIETOWI jedna z osób, która umieściła ogłoszenie w sieci. - Nikt w gazecie nie mówił mi, że jest to przestępstwo - dodała kolejna, do której oferty dotarliśmy.
Osoby, z którymi rozmawialiśmy, nie mogły zrozumieć, że to nie sprzedaż, a sposób jej ogłoszenia jest przestępstwem. O tym, że tak jest, nie informują wydawcy gazet i zarządzający portalami. - Gazety czy portale nie biorą zazwyczaj odpowiedzialności za treść zamieszczanych ogłoszeń. Należy także rozróżnić sytuację, w której treść zamieszczona w gazecie lub na stronie WWW stanowi przestępstwo, od sytuacji, w której zamieszczenie ogłoszenia stanowi przestępstwo.
Samo oferowanie akcji nim nie jest. Dopiero publiczne ich oferowanie - przy braku zgody KPWiG - stanowi czyn zabroniony. Redaktor gazety czy administrator portalu nie ma obowiązku wiedzieć, czy dana spółka, a nawet dana seria akcji jest dopuszczona do publicznego obrotu - konkluduje prawnik z Kancelarii Weil, Gotshal & Manges. Tymczasem KPWiG najwięcej zawiadomień do prokuratury wysyła w związku z ogłoszeniami o sprzedaży akcji zamieszczonymi w mediach. - Na całym świecie walczy się z takim procederem. Natomiast kwestia jego szkodliwości jest określana przez prokuratora. Maksymalna kara to dwa lata pozbawienia wolności i 1 mln zł grzywny. Przeważnie takie wykroczenia popełniane są nieświadomie, niska jest też szkodliwość społeczna. Dlatego kary są niskie. Prawo jednak musi być przestrzegane, a z mojej praktyki i obserwacji wynika, że osoby sprzedające w ten sposób zwykle tracą - powiedział Jacek Socha, przewodniczący Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.