Ludzie z glazury

Cisi potentaci. Dzięki nim jesteśmy potęgą europejską, choć mało kto o tym wie. Wolą ostro ze sobą rywalizować i robić swoje. No i niewiele o tym mówić.

Podczas gdy przedstawiciele banków, sektora IT czy firm paliwowych brylują w mediach, oni najczęściej unikają rozgłosu. Poza wąskim gronem specjalistów czy inwestorów giełdowych, nieliczni tylko wiedzą, że produkcja płytek ceramicznych jest od połowy lat 90. jedną z najprężniejszych branż w Polsce. Tym bardziej niewielu zna jej reprezentantów. Ta niewiedza to "zasługa" samych właścicieli i menedżerów spółek. Niektóre z nich do dzisiaj nie mają rzeczników prasowych, a inne do kontaktów z mediami delegują głównego technologa. Cudem jest zaś zdobycie zdjęcia prezesa, o rozmowie nie wspominając.

Reklama

Czyżby się wstydzili swojego sukcesu? Byli ze sobą skłóceni? Dzielili się na antagonistyczne frakcje? Po części to wszystko prawda. A dowodów nie trzeba daleko szukać. Ot, choćby to, że nigdy nie zdołali się oddolnie zorganizować, mimo że potężne branżowe stowarzyszenia to w tym biznesie norma.

- Najwięksi europejscy producenci, Włosi i Hiszpanie, mają krajowe organizacje, które dbają o prezentowanie swojej branży w kraju i na arenie międzynarodowej jako przemysłu narodowego - mówi Danuta Kostrzewska-Matynia, zastępca redaktora naczelnego kwartalnika "Wokół płytek ceramicznych". - U nas niestety wygląda to tak, że każdy radzi sobie na własną rękę i o silnej międzynarodowej promocji płytek "made in Poland" nie ma mowy.

Ba, niemożliwe jest nawet wspólne wystąpienie w roli wielkiego odbiorcy u producentów gazu czy prądu, których to mediów w tym biznesie zużywa się ogromne ilości. Tymczasem w innych krajach takie negocjowanie całą branżą stawek za energię lub nawet telefony to zjawisko powszechne od dziesięcioleci. Narzeka na to Barbara Urbaniak-Marconi, pierwsza dama polskiej ceramiki, jedna z nielicznych kobiet w tym biznesie, właścicielka i przewodnicząca rady nadzorczej giełdowego Polcoloritu:

- To problem polskiej mentalności. Znacznie bardziej komunikatywni i kooperatywni Włosi wcale nie mają z tym trudności, bo oni za konkurenta nie uważają swego sąsiada. Skupiają się za to na rywalizacji międzynarodowej.

I nad czym tu ubolewać? Sądząc po wynikach osiąganych przez krajowych potentatów, wszelkie utyskiwania wydają się zbędne. Ponad 10 lat temu skromna polska produkcja ledwie uzupełniała rodzimy popyt. A dziś zamiast kilkunastu, zaspokajamy już 70 proc. sprzedaży w kraju. Sporo również idzie na eksport. Ale ostatecznie zawsze może być lepiej. Kostrzewska-Matynia, stała bywalczyni branżowych targów, zaznacza, że Polacy na europejskich salonach po prostu giną w tłumie.

- Pojedyncze, rozproszone stoiska wystawowe są mało widoczne przy ogromnych ekspozycjach Włochów, Hiszpanów czy mniejszych, lecz skupionych na jednym dużym obszarze, narodowych pawilonach producentów, na przykład z Turcji - zauważa.

- A przecież to oczywiste, że duże ekspozycje są zawsze bardziej widoczne.

Wspomniani Hiszpanie od kilku lat podbijają świat, występując pod wspólnym logo "Tile of Spain" i korzystając z rządowych programów promocji eksportu. Nic dziwnego, że wielkością produkcji Hiszpanie wyprzedzili nawet stałych liderów, czyli Włochów. I nie zapowiada się, by na tym poprzestali.

- To dla nas może być świetny przykład, jak promować polskie płytki ceramiczne, które są dobrej jakości, produkowane w nowoczesnych fabrykach, a oprócz tego doskonale wpisują się w obecne trendy wzornicze - podsumowuje Kostrzewska-Matynia.

Jednak polscy producenci nie kwapią się do podobnych działań. Powodów tej dezorganizacji jest co najmniej kilka: począwszy od rodowodów naszych wytwórców, na proporcjach ich potencjału kończąc. Franciszek Jopek (Jopex) czy Andrzej Wodzyński (Tubądzin) w bardzo siermiężny sposób, w porównaniu do teraźniejszości, ale jednak - przecierali szlaki. Oprócz nich, już na początku lat 80. - wówczas jako tzw. prywaciarz - zaczynał Edward Pilch z Ceramiki Pilch. Dzisiaj biznes tego outsidera spoza "frakcji opoczyńskiej"jest w rękach syna Jacka, który uczył się fachu u ojca, założyciela drugiej firmy ceramicznej w Polsce.

- Jestem takim samorodkiem, któremu wszyscy się dziwili, że zdecydował się na produkcję ceramiki, mimo że nie miał w tym żadnego doświadczenia - mówi Edward Pilch.

Takich ludzi śmiało można nazwać pionierami, jednak stosowany przez nich model prowadzenia biznesu odbiega od rajdowego stylu Michała Sołowowa, dosłownie i w przenośni. Jego w mediach jest pełno, co nie powinno nikogo zaskakiwać - jest bezkompromisowy, zdecydowany, szybko podejmuje decyzje. W branży opowiada się, że gdy usłyszał zapowiedzi wygłaszane w trakcie upublicznienia firmy przez prezesa Opoczna o możliwości kupna Cersanitu, od razu sięgnął po telefon. W stanowczych słowach zażądał wycofania się z takich deklaracji i wkrótce... sam złożył ofertę. Na przejęcie udziałów Opoczna przez Cersanit długo nie trzeba było czekać.

Do zwolenników takiego stylu prowadzenia biznesu należy kolejny outsider - Wiktor Marconi, prezes grupy kapitałowej Polcoloritu (Polcolorit i Ceramika Marconi). To ewenement, dlatego że matecznikiem prawie wszystkich przedsiębiorców, z wyjątkiem wspomnianego Edwarda Pilcha, jest Opoczno. To tam większość z nich zdobywała szlify, a gdy już poczuła się na siłach, odchodziła, żeby założyć własny interes. Marconi zwraca jednak uwagę, że to nauki zdobywane nie w czasach już prywatnego Opoczna SA, lecz jeszcze państwowego ZZPC Opoczno:

- Nie twierdzę, że tamtejsi menedżerowie tkwią w ówczesnym sposobie pracy, ale nie da się ukryć, że u większości z nich dominuje myślenie typu: jak najmniej kapitałów obcych i w ogóle obcych, a rozwój najlepiej tylko na miarę własnych sił.

Jego zdaniem, przez całe lata szczytem marzeń każdego nowego gracza było dogonienie hegemona, czyli Opoczna. Podczas gdy oni o tym marzyli, zjawił się Sołowow. Człowiek spoza branży, a obecnie niemal monopolista.

- Starzy wyjadacze siedzieli w tym biznesie od wielu lat, a to on jest dzisiaj liderem - podkreśla Marconi, który wie, że tak kontrowersyjne opinie nie przysparzają mu sympatyków w branży, i pyta retorycznie: - Kto więc przespał czas, a kto się rozwinął?

"Nowi" w branży, lecz już kierujący firmą na giełdzie, są prezes Waldemar Piotrowski i wiceprezes Paweł Górnicki, szefowie Nowej Gali. Spółki założonej w 1995 r. przez kilka osób handlujących płytkami, a teraz już głównie w rękach prezesa - który w firmie pojawił się po kilku latach jako nowy udziałowiec - oraz funduszy inwestycyjnych. To z jednej strony plus, ponieważ brak zaszłości, ale i pewien minus, gdyż branży trzeba uczyć się od nowa.

- Przy pierwszym zetknięciu sam byłem zaskoczony wysokim poziomem technologicznym i tym, jak dobrze jest ten przemysł zorganizowany i doinwestowany - wspomina Górnicki, sześć lat temu nowicjusz oddelegowany do Nowej Gali z funduszu, aby pilnować inwestycji.

- Do tego z tak ciekawym i perspektywicznym rynkiem.

Jeszcze w latach 90. próbowała pożenić ten świat Ceramika Paradyż, stworzona i kierowana wspólnie przez Leszka Wysockiego i Stanisława Tępińskiego. Lecz jakiekolwiek zainteresowanie izbą przemysłowo-handlową producentów płytek ceramicznych wyraziła raptem połowa z kilkunastu zaproszonych na spotkanie przedsiębiorstw. Łukasz Kardas, kierownik działu marketingu tej firmy, przyznaje że to musiało się tak skończyć:

- Nikomu z ówczesnych liderów, którzy już wtedy kontrolowali kilkadziesiąt procent rynku, najzwyczajniej nie zależało na wspomaganiu drobnych graczy. Tymczasem np. we Włoszech producentów w sumie są setki, a bardzo duzi to już ci, którzy mają po 5 proc. rynku.

Skoro tak, to na wspólną organizację tym bardziej nie ma szans po połączeniu Opoczna i Cersanitu. Tylko ten jeden podmiot to dziś, według analizy Sylwii Jaśkiewicz z CDM Pekao SA, potentat z około 36-proc. udziałem w rynku. Dużo, ale...

- Ceny gazu bezpośrednio przekładają się na koszty wytworzenia płytek - zauważa Jaśkiewicz.

- Przy ich wzroście nietrudno zatem o niekorzystny wpływ na wyniki.

Różnice potencjału to jednak nie wszystko. Edward Pilch sugeruje tylko, że może nie wszystkim zależało, żeby powstanie izby się udało. Wiktor Marconi jest już bardziej rozmowny:

- Faks z zaproszeniem na spotkanie na następny dzień o 9 przesłano do mnie w przedzień - o 17.55 - wspomina. - Nie było szans, bym zdążył.

Paweł Górnicki dodaje, że też słyszał o rozmaitych inicjatywach i może tylko żałować, że to się nigdy nie udało.

- Może nie chcą, może trudno im się dogadać, a pewnie i zwyczajnie nie ma kto tego ciągnąć - ocenia. - Ale dopóki nie zaangażują się ci duzi, to nie ma to sensu, chociaż niewątpliwie takie samorządowe ciało by się przydało.

Cóż, widać taka specyfika branży. Pozostaje mieć nadzieję, że wzajemne animozje nie przeszkodzą dalej rozwijać się rodzimym producentom. Osiągane przez nich wyniki i ekspansja międzynarodowa pokazują, że stojący na jej czele naprawdę znają się na rzeczy. Wprowadzili przecież branżę na stałe na europejskie podium. Do tego bez pomocy publicznej, tylko własnymi siłami. Byleby tego nie zaprzepaścili.

Adam Mielczarek

Manager Magazin
Dowiedz się więcej na temat: ludzi | firmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »